— Mamo, ale trzymasz go delikatnie? Wilczek nie wygląda na szczęśliwego, może mu niewygodnie? — Upewniała się co krok, jojcząc kotce do ucha. — A co jak przez ten meszek wdało się śmiertelne zakażenie?! — wykrzyknęła przerażona, zatrzymując się w miejscu. — Na wielkiego pana chmurkę, władcę różowego nieboskłonu, czy przeze mnie umrze? — wykrztusiła, krztusząc się na nowo łzami. — O mamusiu-rajusiu, Wilczku, ja nie chciałam! Naprawdę! — mamrotała, podchodząc do nich, kiedy Wilcza Pogoń na moment odstawiła szylkreta na ziemię, by uspokoić córkę. Ta od razu przytuliła liliowe futro, smarkając w nie.
— Spokojnie Aksamitko, od tego jeszcze nikt nie umarł — zapewniła, spoglądając na wejście do jamy medyków. — Truskawkowa Grządka zaraz wszystko ci dokładniej wyjaśni.
Te słowa z lekka ją uspokoiły, a mimo to pchnęła Wilczka z całych sił w stronę wejścia. Nie wiadomo, czy nie będzie pierwszym, który umrze w taki sposób.
— Musimy biec! — wydarła mu się do ucha. — Każda chwila twojego życia się liczy!
— Ale ja naprawdę...— odezwali się, ale niebieska przystawiła łapkę do ich pyska.
— Ciii, nic nie mów. Nie marnuj sił, będą ci potrzebne w walce o życie — rzekła ze śmiertelną powagą w głosie. —Mamo — zwróciła się do karmicielki. — Bierz go — rozkazała. — Szybko, zanim ucieknie!
— Wilczek nigdzie się nie wybiera, spokojnie — odezwała się niepewnie starsza, patrząc na swojego akurat rozsądnego potomka. — Wchodźcie.
Liliowy udał się niechętnie we wskazanym kierunku, ale może to i przez to, że Aksamitka niemalże siedziała mu na dupie, aby nigdzie nie czmychnął.
Rudy medyk podniósł na nich wzrok, uśmiechając się lekko. Widząc spojrzenie Aksamitki, spoważniał.
— Coś się stało? — zapytał, zwracając się do Wilczej Pogoni, jednak tej nie było dane się ze wszystkiego dokładnie wytłumaczyć.
— Nic strasznego, tylko...
— Jak możesz tak mówić mamo! — wykrzyknęła szylkretka, patrząc na nią z oburzeniem. — Posłuchaj wujku mnie! Ja byłam świadkiem wszystkiego i wcale nie jest kolorowo. Wilczek — urwała, wskazując na poszkodowanego — dostał kulką mchu w głowę. O tutaj. — Z impetem przywaliła łapą we wskazane miejsce, co spotkało się z jękiem pełnym bólu. — Osz w pyszczek. DOBIŁAM GO. WILCZKU NIE UMIERAJ, PROSZĘ. — Rzuciła się na niego z płaczem, niemalże dusząc go swoimi przytuleniami. — Szybko wujku! Wyciągaj magiczne kwiatki, musisz go uratować!
<Wilczku?>
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz