— Ja... chcę to zrobić z tobą... nie z nimi — miauknął syn, a Omen tylko westchnął. Był bardzo zależny od niego. Powinien się już usamodzielnić, był wojownikiem.
— Dlaczego? Nie podobają ci się?
— Dlaczego? Nie podobają ci się?
— Bo jesteś moim ojcem... i robię to dla ciebie. Nie dla nich.
— Ich towarzystwo tego nie zmienia. Możesz tam być z nimi i robić to dla mnie. Jeśli chcesz, możesz sam złapać samotnika, a ja go zabiję. Tylko my, bez pomocy Irgi. — zaproponował synowi.
— Nie wiem czy jestem na to gotowy.
— Jeśli nie spróbujemy to się nie przekonamy. — mruknął z odrobiną niechęci, że kocur wciąż nie dawał się przekonać.
— To... chcesz iść sam ze mną? — miauknął rudy.
Czarnobiały kocur westchnął.
— Nie będziemy mogli wiecznie robić tego sami. Pójdą z nami, ale złapiesz samotnika dla mnie samodzielnie, jeśli tak ci zależy.
Rudzielec warknął pod nosem.
— Nie złapie... Nie umiem okłamywać ich, by szli na śmierć...
— Poradzisz sobie. Irga to przy tobie robiła, po prostu rób to co ona. A jak nie zadziała, to bierzesz ich siłą.
— Tato? A masz też na karku takie miejsce, gdzie zwiotczejesz? — miauknął nagle zaciekawiony syn.
— Każdy kot takie ma. — odparł. — Ale nie wiem gdzie dokładnie. Musisz się spytać Irgowego Nektaru. Ona była matką i ma też doświadczenie z przeszłości, więc wie lepiej.
— Wiem gdzie jest. Pokazała mi na samotnikach.
Zauważył jego spojrzenie. Co on kombinował?
— Więc możesz to wykorzystać w walce.
— Może zawalczymy? — zapytał niewinnie rudzielec, na co starszy prychnął.
— Nagle ci się zebrało na walkę?
— Nie daj się prosić. Może poczuje się lepiej? Chcę zobaczyć czy tym razem cię pokonam.
— Możesz próbować. — burknął, nie był jednak zbyt chętny na walkę.
Uśmiech rozkwitł na całym pysku młodzieńca. Podszedł do kocura ostrożnie, próbując ustawić go tak, by tam chwycić. Omen podniósł brodę wyżej, domyślając się, co ten kombinuje. Mały szczeniak.
Skoczył pierwszy, żeby nie pozwolić mu na ani chwilę obmyślania strategii. Młodziak jednak zrobił unik, obserwując jego ruchy. Zaatakował jego łapę, na co starszy syknął i próbował wyrwać ją z jego uścisku, jednak powstrzymał się od schylania się. Odskoczył krok w tył, wyskakując znowu i łapami starając się złapać jego głowę. Rudy van uchylił się w bok, omijając jego łapy i szybko spróbował zaatakować go od boku, zębami celując w jego kark. Białoczarny odwrócił się przodem do niego, tak że aż ustał na tylnych łapach. Starał się patrzeć w jego wzrok by ustalić jego cel i nie dopuścić go do tego miejsca. Syn wpadł na niego od przodu, a nie od boku, bo ten się obrócił, przez co skończyli we wspólnym uścisku.
— Uh, no weź...
— Chcesz to na mnie wypróbować, co? — parsknął lider. — Widziałem, gdzie celujesz.
— Wcale nie... — machnął ogonem. — Nie wiem nawet o czym mówisz. — miauknął siedząc mu na brzuchu. — Przypomina ci to coś? Teraz urosłem znacznie.
— Ta... Nie musisz zgrywać. Pozwolę ci to zrobić, ale nie kombinuj. — prychnął i odwrócił się do niego bokiem, by mógł go złapać za kark. Dobrze jednak wiedział, że Chłód był uparty gorzej niż zirytowana mucha.
Syn skorzystał z jego dobroduszności i zszedł mu z brzucha, chwytając go za kark. Czarny van poczuł jedynie, jak jego kończyny rozluźniają się, a on mógł jedynie obserwować. Tak samo jak Irga robiła to z Chłodem, tak Chłód robił z nim. Spodziewał się tego, a mimo to było to dość niekomfortowe.
Syn uniósł go do góry i zaciągnął do drzewa. Mimo to jak do niego doszedł, oparł go o nie, puszczając i się do niego przytulając.
— Fajnie było? Byłeś kociakiem.
— Okropne uczucie. — odparł jedynie starszy kocur. — Nie zazdroszczę, że Irga trzymała cię tak przez całą drogę.
— Ha! No widzisz! Dlatego się nie zmusza do patrzenia jak ktoś morduje, gdy nic nie jesteś w stanie zrobić.
— To nie ja jestem zmuszany do patrzenia na morderstwa, co zresztą nie stanowi dla mnie problemu, więc nie będę kłamać, wciąż podoba mi się ten sposób — przyznał. — Dobry na inne uparte bachory. — trącił go lekko łapą, na co młodzik otarł się o niego głową.
— Pogniewam się jak zaprosisz do nas inne dzieci. — miauknął z nutą zazdrości w głosie.
Białoczarny zamruczał.
— Na razie ty i Stokrotka jesteście jedyni. Chociaż nie mogę chyba już nazywać Stokrotki dzieckiem.
— A mnie? Wyrosłem. Nie jestem już tak niski jak przy naszym pierwszym spotkaniu — zauważył młodzik.
— Dla mnie zawsze będziesz dzieckiem. Jesteś moim synem — odparł.
— A ty będziesz zawsze dla mnie zdziwaczałym staruchem.
Przewrócił oczami.
— Uroczy jesteś. — prychnął sarkastycznie. — Nie jestem aż takim staruchem.
— Dla mnie jesteś — wystawił mu język. — Bo czasem wyżej srasz niż dupe masz.
— Masz dość cięty język jak na fakt że rozmawiasz ze swoim ojcem, liderem i dużo starszym od ciebie kotem — miauknął zimno z nutą ironii w głosie.
— Właśnie może dlatego, że jesteś moim ojcem, nie odczuwam tego, że jesteś taki potężny i wpływowy?
— Bardzo prawdopodobne. Gdybyś nie był moim synem miałbym do ciebie inne podejście. — stwierdził i mówił zupełnie szczerze. Pewnie Chłód już dawno byłby martwy.
— To chyba dobrze, że jest inaczej. Ja pewnie bym nie trafił tutaj, tylko żył... wiesz gdzie.
Zamrugał kilka razy.
Niech nawet nie wspomina o tym przy jego obecności.
— Bo oczywiście wasza popieprzona stara musiała was tam zabrać. — warknął. — Nienawidzę Rysiej Pogoni.
— A nie nazywała się Rysi Puch? — miauknął zdziwiony rudy.
— Rysi Puch to było jej imię w Klanie Klifu, dlatego tak do ciebie o niej mówiłem, bo nie znałeś jej drugiego imienia. W Klanie Wilka nazywała się Rysia Pogoń. Zresztą, kogo ona obchodzi... W innej rzeczywistości już dawno byłaby zdechła. Powinienem był ją zabić gdy miałem okazję.
— Kiedyś... uważałem ją za dobrą... Teraz... Też jej nie znoszę — wyznał.
— I słusznie. Jeśli kiedykolwiek pokaże mi się na oczy to rozszarpię ją na strzępy i zostawię ciało wronom na pożarcie.
— Sądzę, że jeżeli cię zna, to tu nie wróci. Ja tak bym zrobił na jej miejscu.
— Też tak myślę, ale kto ją tam wie. Poza tym pewnie spotkamy się w zaświatach. Ups, będzie miała problem jak zabiję jej duszę na zawsze. — prychnął.
— Da się zabić ducha? O tym to nie słyszałem
— Jeśli wierzyć opowieściom to tak. Ale wtedy znika już na zawsze.
— Czy jakbyś umarł... to byś mnie zostawił?
— Odzywałbym się do ciebie. Nie mam zamiaru prędko opuszczać tego świata. Nie mam zamiaru dać się zabić. Ani zostawić moich dzieci.
— Kruka, Mroza i Łasice możesz. Są beznadziejni i nie warci uwagi — powiedział.
— Powinieneś doceniać swoje rodzeństwo — odparł ostro, piorunując go wzrokiem,
<Synek?>
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz