Przewrócił oczami na tą uwagę. Tak jasne... Już się zrywa i zaczyna ich doceniać. Chyba w jego snach. Widząc jego wzrok tylko westchnął. No jasne, zapomniał że do niego nic nie dotrze, cokolwiek by nie powiedział.
— Jasne — mruknął tylko, po czym wstał na łapy, przeciągając się.
Czas było wrócić do obozu.
***
Wszedł do legowiska lidera, bardzo, ale to bardzo zły. Nie mógł uwierzyć, że ojciec to zrobił. Że skrzywdził Gęsią Łapę, urywając mu ucho, by ten dołączył do ich śmiesznego kółeczka czczącego trupy. Był... wkurzony. Jakby nie dość, że kazał mu mordować, to jeszcze wplątał pointa w to całe bagno.
— Mroczna Gwiazdo — zaczął bez ceregieli, patrząc na niego ze złością.
Kocur przestał wylizywać swoją łapę, lekceważąco zwracając na niego wzrok.
— Czego znowu ode mnie chcesz? — wymruczał, wywracając oczami.
— Doskonale wiesz czego chcę! — prychnął na niego. — Jak mogłeś wmieszać w ten cały kult, Gęsią Łapę?! Zwariowałeś?!
Ojciec westchnął, śmiejąc się pod nosem. No tak! Bardzo zabawne! Sierść mu się zjeżyła. Nie pozwoli, by skrzywdził jego najbliższego na ten moment kocura! Chciał chronić go przed zgubnym wpływem czarnego vana, którego ego najwidoczniej wybiło wysoko, odkąd został liderem.
— Och, mój drogi — miauknął spokojnie, nawet nie patrząc synowi w oczy. — To on sam do mnie przyszedł, mówiąc, że chce służyć Mrocznej Puszczy. I to on pierwszy wyszedł z inicjatywą, bym opowiedział mu o niej. Wszystko z jego własnej chęci i woli.
On? Sam? Nie mógł w to uwierzyć. Wiedział jednak, że przyjaciel był podatny na wpływ lidera. Uważał go w końcu za wzór.
— Nawet jeśli, to chciał tylko posłuchać, a nie dołączać do twojego chorego kultu. Nic o nim nie wie! Zmanipulowałeś go! No i po co go skrzywdziłeś?! Mogłeś darować mu to ucho jak Irdze! — Skrzywił się.
— Oczywiście, że chciał dołączyć. Sam to stwierdził — ziewnął, wreszcie spoglądając rudemu kocurowi w oczy. — Irga przeszła inicjację już dawno temu, bo wcześniej też należała do kultu Mrocznej Puszczy, jednak innego. Dlatego nie musiała mieć naderwanego ucha. Gęsia Łapa nie był inicjowany, więc został naznaczony tak jak reszta. Normalna kolej rzeczy — mruknął, mrużąc oczy. — Może zmanipulowałem, może nie, ale całościowo to i tak była wyłącznie jego dobrowolna decyzja. Nie zmusiłem go siłą, ani nie szantażowałem. Sam wybrał sobie tą ścieżkę. I postąpił słusznie.
Nie podobało mu się to co mówił. Ten spokój, ta pewność siebie. Warknął, waląc łapą o ziemię. Wziął oddech, mordując go wzrokiem.
— Dobra. Niech sobie będzie w tym kulcie. Spróbuj jednak tylko do czegoś go zmusić, jak nie będzie sam chciał, to pożałujesz. To mój... — przełknął ślinę, hamując się. Nie mógł przecież powiedzieć ojcu od tak, że byli parą. — przyjaciel. Nie pozwolę ci go skrzywdzić, tak jak ty zrobiłeś to ze mną.
Lider uniósł brew.
— Czy ty mi grozisz, synku? — miauknął niewzruszony. — Jeśli będziesz próbował mnie zaatakować, każę reszcie się na ciebie rzucić. Nie opłaca się, mój najdroższy. Poza tym - obawiam się, że nie będę musiał Gąsiora do niczego zmuszać. On, w przeciwieństwie do ciebie, ma odrobinę więcej oleju w głowie, i nie boi się zabijać. Nie to co ty. Żałosne.
Położył po sobie uszy, czując ukłucie zazdrości, ale i też gorycz, że ojciec uważał go za żałosnego. Zacisnął pysk, próbując powstrzymać złość. Nie miał ochoty dalej kontynuować tej bezsensownej rozmowy. Po prostu wyszedł, zostawiając go samego. Frustracja go zżerała od środka. Czemu nie potrafił chociaż raz z nim wygrać?!
***
Minęło od tamtej pory kilka dni, a on w tym czasie przeżył najcudowniejszą chwilę swojego życia. Gęsia Łapa i on znów wybyli w teren na małe czułości. Nic więc dziwnego, że ostatnia kłótnia z ojcem została przez niego zepchnięta na najdalszy plan, wręcz popadając w zapomnienie.
Było zimno, a łapy marzły mu, gdy przedzierał się przez śnieg do legowiska lidera. Wbił do środka i bezceremonialnie, położył się obok kocura, wyciągając swoją łapę i trącając go w pysk. Miał dobry humor. Wręcz... taki idealny. Wcale nie był naćpany, nie. To dziwne uczucie w brzuchu, które towarzyszyło mu odkąd pierwszy raz spotkał się z akceptacją przyjaciela, tylko wzrosło.
Mroczna Gwiazda skrzywił pysk, czując na sobie jego łapę.
— Już się stęskniłeś? — wymruczał do niego.
Przewrócił się na grzbiet, głowę mając tuż pod łbem ojca, dalej pacając go łapą po pysku.
— Stwierdziłem, że nudno ci tu samemu tak leżeć i zapuszczać brzuch, to ci potowarzyszę.
— Ta, czyli się stęskniłeś — mruknął sarkastycznie i poczochrał syna łapą po sierści. — Nie jesteś na żadnym patrolu?
Słysząc to, wystawił mu język, który szybko schował do pyska.
— Nie. Jakoś tak mi dziwnie bez ciebie wychodzić w teren. Inaczej... — mruknął. Miał nadzieję, że kocur go zaraz nie wygoni. Bardzo dobrze mu się leżało, a na zewnątrz mroziło jak nie wiem.
Mroczna Gwiazda polizał go za uchem, dając mu lekkiego plaskacza łapą.
— Nieznośny jesteś... — westchnął. — Taki poważny wojownik, a musisz się ze mną miziać w legowisku.
Fuknął, zaraz jednak mrucząc z zadowolenia.
— Wcale się nie miziam z tobą. To ty mnie patasz. A na zewnątrz jest zimno. Bardzo. Tu można się ocieplić, więc... — przerwał, gdy do niego dotarło co ojciec powiedział — Naprawdę jestem poważnym wojownikiem?
Van przewrócił oczami.
— Koty w twoim wieku zazwyczaj są, ale ty nie wyrosłeś ze swoich wygłupów — mruknął spokojnie. — Jednak się opłaca mieć ojca lidera, co? W Klanie Klifu nikt by cię nie ogrzał. Ach, dziecko... Z tobą tyle zachodu. Żebyś ty był tak grzeczny jak teraz zawsze.
— Cóż... masz własne legowisko, do którego można się wprosić. Prawda, to wygodne. Ale nie lubię twojego rządzenia się. Teraz ego wybiło ci poza skale. — miauknął. — Przecież jestem grzeczny. — Otarł się głową o jego łapę. — Czasem tylko mnie denerwujesz i wychodzi co wychodzi.
<Ojciec? Rozejm>
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz