Owocowy Las szedł na wojnę z Klanem Nocy. Okropną bitwę. Kto do cholery wymyślił, by brać na nią niewyszkolonego ucznia? Lukrecja nienawidził uczucia słabości i lęku, ale teraz bardzo się bał. Był wręcz przerażony. Modlił się, by nie został na niej zabity. Nie chciał widzieć tej krwi, pazurów i kłów, ani słyszeć tych przeraźliwych krzyków. Pragnął wrócić do obozu, skulić się w kącie i cicho płakać.
Szedł cicho u boku mentora. Wyglądał, jakby poraził go piorun. Jego sierść na grzbiecie stała dęba, a w oczach zbierały się łzy. Z każdym krokiem strach narastał. Byli coraz bliżej.
— J-jestem g-głupim t-tchórzem — zaskomlał tak cicho, by usłyszał go jedynie idący obok bury kocur.
Wiatr w ogóle się nie bał. Wydawał się być rozluźniony, szedł sobie, jakby był na spacerze, a nie szedł umrzeć z łap nocniaków.
— Nie jesteś, jak tylko wejdziesz na pole bitwy, to zobaczysz, że zapłonie gniew, a strach zniknie — szepnął równie cicho i się odsunął.
Kiwnął głową. Nie był przekonany do słów mentora. Westchnął niemal niesłyszalnie, a łzy ściekły po jego polikach. Stres gniótł go coraz bardziej. Był wściekły na liderkę. Jak mogła wysłać go na tę wojnę? Ona w ogóle myślała?
Jego przemyślenia przerwało nagłe pojawienie się masy kotów. Miały obrzydliwe, powykręcane mordy. Nocniaki.
Koty z rykiem rzuciły się na siebie nawzajem. Kremowy wpatrywał się w to przerażony. Nim zdążył się obejrzeć, srebrna kocica zaczęła sunąć w jego stronę, szczerząc się jak dzikie zwierzę. Kremowy wystawił pazury, szykując się do ataku. Nim zdążył skoczyć, został przybity przez ostre pazury do podłoża. Uniósł lekko łeb, spoglądając na atakującą. Szybko tego pożałował, gdyż kotka jeszcze mocnej docisnęła go do ziemi.
— Śmiesznie wyglądasz, unosząc tak ten głupi łeb — syknęła, wbijając mu pazurzyska głębiej w kark.
Zawył żałośnie i wbił szpony w mokrą ziemię pod śniegiem. Drżał ze strachu. Z trudem próbował się wyślizgnąć spod długich pazurów szylkretki, jednak ta jeszcze mocniej przybiła go do gruntu. Miał tak zginąć? Jak tchórz, z łap śmierdzącej wroniej strawy, której nawet nie udrapnął?
Z całej swojej siły spróbował się podnieść. Łapy mu zadygotały, a pazury zaryły w ziemi. Zacisnął zęby, próbując zrzucić z siebie łapę srebrnej. Słyszał jej złośliwe syknięcia, ale nie skupiał się na tym, co mówiła. Do jego uszu dobiegł nagle okropny krzyk. Zszokowany, podniósł się bez trudu. Nie czuł już kłucia na karku. Odwrócił się, sapiąc ciężko. Ujrzał liliową wojowniczkę gryzącą tą nocniaczkę w szyję. Uratowała go! Poczuł ulgę, wiedząc, jak mógł skończyć, gdyby nie ona.
Rozglądał się czujnie, patrząc, czy ktoś nie ma zamiaru się na niego rzucić. Teraz był przygotowany. Zaczynał rozumieć, co miał na myśli jego mentor. Chęć przeorania pazurami pyska nocniaka narastała, a strach powoli znikał. Teraz górę brała adrenalina, która sama pchała go do walki.
Spostrzegł mentora walczącego z masywnym, burym kocurem. Z pyska Wiatru ściekała krew, a jego pazury szarpały szyję wroga. Wyglądał przerażająco, ale i niesamowicie. Lukrecja marzył o wyglądzie, który budziłby postrach.
Na obrzydliwe syknięcie, drgnęło mu ucho. W jego kierunku szedł brzydki, żółtooki kocur bez ogona. Teraz nie odpuści i nie zachowa się jak tchórz. Zarył pazurami w śniegu, syknął i skoczył na wojownika Klanu Nocy. Srebrny stracił równowagę i spadł w śnieg. Pazury kremowego znalazły się na jego klatce piersiowej i zaczęły ją wściekle szarpać. Przez chwilę uwagi, szpony wroga znalazły się na szyi Owocniaka. Z pyska Lukrecji wydał się zduszony skowyt. Rybojad zamachnął się łapą na twarz zielonookiego. Uczeń poczuł ogromny ból i puścił kocura.
— Moje oko! — wrzasnął przeraźliwie kremowy.
Żółtooki wykorzystał moment. Wstał i rzucił się na młodszego. Wbił go w podłoże, splunął mu na twarz i rzucił się z kłami na szyję. Szarpnął nią jak dzikie zwierzę.
Przez polik kremowego ciekła krew. Czuł się, jakby wydrapano mu oko. Oddychał ciężko, próbując uwolnić się z morderczego uścisku. Zacharczał i złapał zębami łapę kota. Wbił się w nią z całej siły. Kocur puścił go i podniósł brudną od krwi łapę, sycząc. Cofnął się od niego i zamachał ogonem. Wyszczerzył się paskudnie, a następnie dał susa w jego stronę. Złapał go za białą szyję, drąc się przy tym, jak poparzony. Kłaki obu poszły w górę wraz z wrzaskiem. Lukrecja dostał od rozwścieczonego wojownika pazurami w pysk. Bardzo go zabolało, ale zapomniał o bólu, zadowalając się zemstą — ostrym walnięciem mu w polik. Już mieli ponownie się złapać, jednak przerwał im to oślepiający blask. Nagle całe zamieszanie ucichło. Koty przestały krzyczeć i się gryźć. Każdy skupił się na piorunie, który walnął w drzewo. Pękło z trzaskiem, a za moment zaczęło opadać. Znowu zaczęło słychać piski, tym razem przerażone. Ziemia się zatrzęsła, a młody kocur stracił równowagę. Przetarł łapą oczy i mrużąc się, spostrzegł, że zwaliło się na koty i przygniotło je.
Po chwili wstał i zaczął się rozglądać. Koty z Owocowego Lasu zaczęły radośnie krzyczeć i triumfować.
Wygrali.
Odpłacili się paskudnym rybojadom. Za wszystko, co zrobili. Za wszystkie nieszczęścia, które powstały przez nich. Klan Nocy przegrał. Już na zawsze.
[przyznano 25%]
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz