dzień po akcji z Janowcem
Kremowy
leżał skulony w kłębek na swoim posłaniu. Jego ogon był opleciony wokół
łap, którym mocno doskwierał chłód. Zarówno w środku, jak i na
zewnątrz panował okropny, siarczysty mróz. Nie dało się wytrzymać. Było
jeszcze gorzej, kiedy z mocniejszym podmuchem wiatru padający śnieg
dostawał się do środka i osiadał na kocich futrach. Do tego, głód był
bardzo mocno odczuwalny. Brakowało zwierzyny. Coraz częściej
przychodziło się do obozu z niczym. Pora Nagich Drzew była paskudna.
Kocur
przewrócił się na drugi bok i przeniósł wzrok w kierunku wyjścia z
legowiska. Naprzeciwko siedział jego mentor, Wiatr. Miał dziwną minę, a
na jego sierści było tyle śniegu, jakby siedział tam już wieczność. Nie
wolał siedzieć w środku? Nie było mu zimno?
Lukrecja
rozprostował łapy i powoli wstał. Cichym krokiem wyszedł z legowiska, a
następnie podreptał w kierunku burego. Śnieg naprószył mu głowę. Osiadł
się również na jego wąsach i nosie.
— Nie jest ci zimno? Masz na sobie tyle śniegu, jakbyś siedział tu od zawsze — miauknął, przekręcając łebek.
— Mi? Nie — mruknął w odpowiedzi, wpatrując się w podłoże.
— Wytrzep się przynajmniej — radził. — Nie wolisz siedzieć w środku? Tam przynajmniej cieplej jest.
— Jest mi to obojętne — odparł chłodno, wciąż patrząc się w to samo miejsce na ziemi.
— Nie rozumiem cię — przyznał, siadając obok niego. — Siedzisz na mrozie, patrzysz w ziemię, masz tyle śniegu na futrze, jakby spadła na ciebie lawina, masz dziwną minę i nie idziesz ze mną na trening. Co ci jest?
— Nie wtykaj nosa w nie swoje sprawy — syknął bury. — Po prostu stąd idź. Zajmij się sobą i wreszcie mnie zostaw.
Wiatr zmierzył go dziwnym spojrzeniem. Nigdy jeszcze tak na niego nie spojrzał. Wyglądał jakby był chory, taki poszkodowany, a przecież on taki nie był. Zawsze był silny i nie przejmował się niczym.
— Musisz iść do Plusk? Masz katar? — zapytał, przyglądając się mu dokładniej.
— Jest mi to obojętne — odparł chłodno, wciąż patrząc się w to samo miejsce na ziemi.
— Nie rozumiem cię — przyznał, siadając obok niego. — Siedzisz na mrozie, patrzysz w ziemię, masz tyle śniegu na futrze, jakby spadła na ciebie lawina, masz dziwną minę i nie idziesz ze mną na trening. Co ci jest?
— Nie wtykaj nosa w nie swoje sprawy — syknął bury. — Po prostu stąd idź. Zajmij się sobą i wreszcie mnie zostaw.
Wiatr zmierzył go dziwnym spojrzeniem. Nigdy jeszcze tak na niego nie spojrzał. Wyglądał jakby był chory, taki poszkodowany, a przecież on taki nie był. Zawsze był silny i nie przejmował się niczym.
— Musisz iść do Plusk? Masz katar? — zapytał, przyglądając się mu dokładniej.
— Nie mam kataru, nie słyszałeś, co do ciebie powiedziałem? — fuknął i trzepnął ogonem.
Arlekin otrzepał się ze śniegu, który zdążył napadać mu na futro. Po jego ciele przeszedł dreszcz. Bardzo zimno. Mimo tego nie chciał wracać. Chciał wiedzieć, co się stało jego mentorowi.
Patrzył na niego jeszcze przez chwilę. Uszy miał duże, nos mały i czarny, futro półdługie a oczyska zielone. Czy on... Płakał? Wiatr? Tak mocny i nie do złamania wojownik?
— Masz zaropiałe oczy albo płaczesz — oznajmił mu Lukrecja. — Przecież widzę, że coś ci jest — dodał, siadając przed jego łapami.
— Nie płacze — wysyczał ostro, odwracając się od niego. — Daj już spokój.
— Powiedz mi! — zarządził kremowy, tupiąc łapą. — No proszę cię!
— Odczep się, błagam! — zawył i podniósł łeb, a po jego polikach ściekły łzy. — Nie chce rozmawiać!
Nie dowierzał. Wiatr ot, tak się popłakał. Aż tak miał go dość? Nie mógł przyjąć tego do wiadomości. Nie sądził, że jego mentor kiedykolwiek płacze.
— A-aż tak cię wkurzyłem? — spytał, odsuwając się.
— Chodzi o wydarzenie z wczoraj — burknął, wycierając oczy. — Zostaw mnie już, skoro ci powiedziałem.
Śmierć Janowca? To aż tak nim wstrząsnęło? Czemu? Cała ta sytuacja była dziwna.
— Kim był dla ciebie ten cały Janowiec? — mruknął.
— Możesz już przestać? Miałeś się odczepić — jęknął, kiwając głową na boki.
W ogóle nie mógł tego zrozumieć. Po co mu był ten liliowy kocur? Nie wyglądał na jego ojca, na pewno nie był jego bratem. Aż tak mu na nim zależało? Dziwne.
Arlekin otrzepał się ze śniegu, który zdążył napadać mu na futro. Po jego ciele przeszedł dreszcz. Bardzo zimno. Mimo tego nie chciał wracać. Chciał wiedzieć, co się stało jego mentorowi.
Patrzył na niego jeszcze przez chwilę. Uszy miał duże, nos mały i czarny, futro półdługie a oczyska zielone. Czy on... Płakał? Wiatr? Tak mocny i nie do złamania wojownik?
— Masz zaropiałe oczy albo płaczesz — oznajmił mu Lukrecja. — Przecież widzę, że coś ci jest — dodał, siadając przed jego łapami.
— Nie płacze — wysyczał ostro, odwracając się od niego. — Daj już spokój.
— Powiedz mi! — zarządził kremowy, tupiąc łapą. — No proszę cię!
— Odczep się, błagam! — zawył i podniósł łeb, a po jego polikach ściekły łzy. — Nie chce rozmawiać!
Nie dowierzał. Wiatr ot, tak się popłakał. Aż tak miał go dość? Nie mógł przyjąć tego do wiadomości. Nie sądził, że jego mentor kiedykolwiek płacze.
— A-aż tak cię wkurzyłem? — spytał, odsuwając się.
— Chodzi o wydarzenie z wczoraj — burknął, wycierając oczy. — Zostaw mnie już, skoro ci powiedziałem.
Śmierć Janowca? To aż tak nim wstrząsnęło? Czemu? Cała ta sytuacja była dziwna.
— Kim był dla ciebie ten cały Janowiec? — mruknął.
— Możesz już przestać? Miałeś się odczepić — jęknął, kiwając głową na boki.
W ogóle nie mógł tego zrozumieć. Po co mu był ten liliowy kocur? Nie wyglądał na jego ojca, na pewno nie był jego bratem. Aż tak mu na nim zależało? Dziwne.
[przyznano 5%]
:hehe_cma:
OdpowiedzUsuńNo tak, partnerzy w zbrodni, razem pewnie obmywali się z krwi… Ale kto wie kim byli… kto wie
:hehe_cma: kto wie, kto wie...
Usuń