Udało jej się uprosić Trzcinową Sadzawkę o puszczenie na samodzielny spacer.
Potrzebowała tego. Wszystko, co się działo w klanie nie było przyjazne dla jej stanu psychicznego; przecież pierwsze miesiące spędziła jako samotnik i wciąż czuła się jak intruz, będąc wśród tak dużej społeczności. Wcześniej było ich tylko sześć; ona, Skowronek, Deszcz, Fiołek, Krokus i Bylica. Pięć kotek i jeden kocur. Nagle znalazła się w miejscu, gdzie było kotów sześciokrotnie więcej, kocurów było więcej, straciła rodzinę i musiała radzić sobie sama. Czy miała kiedykolwiek chwilę by to po przeżywać w samotności? Nie. Ciągle był jakiś ruch, ciągle było to dostarczanie jedzenia starszyźnie, karmicielkom, pozbywanie się z nich kleszczy, pcheł, układanie legowisk, treningi, polowania, patrole. Była wdzięczna, bo nie mogła myśleć, zapuścić się zbyt daleko w spiralę wspomnień, ale teraz doskwierało jej już zmęczenie i samotność.
Szła więc w głębię lasu, nie musząc nic robić; słuchać za atakującymi, ofiarami; mogła po prostu słuchać ptaków i szelestu wiatru, czuć igły pod łapami, mokrą ziemię, w której się nieco zapadała. Zamierzała się tym cieszyć, bo ból pleców wskazywał, że niedługo będzie wracać, by zdążyć przed deszczem.
Wszystkie stworzenia z lasu uciekły, zwracając jej uwagę na niezbyt dyskretną w swoim poruszaniu się zwierzynę, łamiącą wszystkie gałązki. Zaniepokojona otworzyła pysk, by wyłapać dokładniejszy zapach; spodziewała się wszystkiego, od inwazji po uciekający przed psami patrol. Ale docierał do niej zapach tylko jednego, obcego kota. Z klanu burzy.
Miała ochotę zawyć. Tyle z jej spokojnego dnia.
Cichym truchtem wykręciła w stronę, w którą kierował się biegnący, posyłając za sobą kopnięte sosnowe igły. Cały czas węszyła, szukając jakiegoś patrolu, który pomógłby przepędzić intruza, rozdzielić bójkę, albo zapobiec inwazji. W końcu to dość niecodzienne, znaleźć samotnego wrogiego kota na środku ich terenów. Brzmiało jak pułapka, wywoływało to u niej w pełni uzasadniony niepokój.
Burzak musiał się zatrzymać, bo teraz musiała polegać na wyraźnym tropie zapachowym; nie szła jednak centralnie po nim- zbyt niebezpieczne. Ostatnim razem jak wracali z Trzcinową Sadzawką swoim śladem, to skończyli pobici przez owocowy las.
Wciąż nie było śladów innych kotów, z żadnego z klanów, gdy obchodziła miejsce, gdzie zapach był najsilniejszy, a więc znajdowało się tam jego źródło. Nieco uspokojona, że nie szykuje się kolejna bitwa z jej udziałem, stanęła między drzewami, wyprostowana, by wydawać się wyższą, i spojrzała wprost na obcego. Okazała się nim być dorosła kotka, z najeżoną szylkretową sierścią. Kminek skrzywiła się na myśl o potencjalnej potyczce z dorosłym wojownikiem. Ile mogła być starsza od piętnastoksiężycowej kotki? Prawdopodobnie była silniejsza; była też przestraszona, a więc mogła rzucić się do walki.
Zniżyła głowę, strosząc futro od karku aż po sam ogon i zbliżyła się powolnymi krokami.
– Jesteś na terenie klanu nocy – zaczęła, chcąc, chociaż spróbować załatwić sprawę bez rozlewu krwi, nawet jeśli nie wiedziała co mówić. Chociaż tak głęboko w ich terytorium wątpiła, by brązowooka nie zdawała sobie z tego sprawy – Nie chcę z tobą walczyć, więc proszę, skieruj się teraz na swoją granicę, nim przyjdzie ktoś mniej pokojowo nastawiony.
– N-nie mogę! Ktoś mnie goni. M-muszę się tu ukryć, chociaż na chwilę!
Poruszyła uszami na wspomnienie o dodatkowym osobniku. Była pewna, że nikogo nie wyczuwała w okolicy; ale kotka mogła go zgubić i teraz mógł jej szukać. Uniosła głowę, sprawdzając powietrze, czy nieśledzącym nie jest patrol, choć nie przypominała sobie, by jakiś teraz miał być. Od razu też szukała zapachu krwi od strony kotki, jednak wydawała się cała.
Spojrzała w bok, zastanawiając się.
– Dobrze, ale wciąż nie możesz tu zostać. – spokojnie zbliżyła się i trochę jak wtedy, gdy prowadziła Bezchmurne Niebo, nakierowała ją na odpowiedni kierunek – Pokażę ci miejsce, gdzie możesz się schować. Posiedzimy tam, aż będzie bezpiecznie, a potem odprowadzę cię na granicę, dobrze?
Powstrzymała się przed odruchowym szturchnięciem jej do przodu; nie było co ryzykować. Dała jej iść kilka kroków przed sobą, czujna i sztywna, co jakiś czas oglądając się czy wszystko wydaje się normalne, po czym wracała do przeszywania jej spojrzeniem, oczekując ataku.
– Tutaj. – wskazała łapą pusty konar wciąż stojącego drzewa.
Wydawało jej się, że to miejsce będzie bezpieczne dla ich obu; ograniczało strony ataku którejkolwiek ze stron i w razie, gdyby pojawił się patrol, mogła powiedzieć, że znalazła intruza głęboko na terenach i chciała, by został przesłuchany. Nie mogła przecież ryzykować gniewu Kruczej Gwiazdy, skończyłaby pewnie bez łap.
Poczekała, aż wojowniczką usiądzie w środku i sama usadowiła się na zewnątrz. Zachowała na tyle dystansu, by móc zareagować na niepożądane zachowania, ale też, by móc obserwować szczegółowo ją i otoczenie, bez niepokojenia nikogo. Wciąż miała otwarty pysk, szukając zapachów; nad klanem burzy padało, a tutaj wiatr się nasilał. Niedługo przyniesie deszcz tutaj.
– Więc… – zaczęła kombinować jak zagaić rozmowę, bo czuła się nieswojo, tak tylko siedząc i patrząc – …uchhhh… – pytanie, kto ją goni byłoby niezbyt delikatne, ale co innego miała zapytać? Co takiego zrobiła, żeby ją gonił? Jak tam króliki na ich terenach?
W międzyczasie wiatr błyskawicznie przyprowadził nad ich tereny ciemne, ciężkie chmury. Spostrzegła to, dopiero gdy na jej nos spadła kropla; pomyślała, że się jej wydawało, ale zaczęły spadać kolejne. Co chwilę trzepała uchem i przymykała oczy, ale nie ruszyła się z miejsca.
– Może chcesz mi powiedzieć, jak wygląda ścigający cię? Z pewnością ułatwi mi to pilnowanie naszego bezpieczeństwa. – miauknęła na tyle głośno, by słychać ją było przez padający o ziemię i o nią deszcz.
Potrzebowała tego. Wszystko, co się działo w klanie nie było przyjazne dla jej stanu psychicznego; przecież pierwsze miesiące spędziła jako samotnik i wciąż czuła się jak intruz, będąc wśród tak dużej społeczności. Wcześniej było ich tylko sześć; ona, Skowronek, Deszcz, Fiołek, Krokus i Bylica. Pięć kotek i jeden kocur. Nagle znalazła się w miejscu, gdzie było kotów sześciokrotnie więcej, kocurów było więcej, straciła rodzinę i musiała radzić sobie sama. Czy miała kiedykolwiek chwilę by to po przeżywać w samotności? Nie. Ciągle był jakiś ruch, ciągle było to dostarczanie jedzenia starszyźnie, karmicielkom, pozbywanie się z nich kleszczy, pcheł, układanie legowisk, treningi, polowania, patrole. Była wdzięczna, bo nie mogła myśleć, zapuścić się zbyt daleko w spiralę wspomnień, ale teraz doskwierało jej już zmęczenie i samotność.
Szła więc w głębię lasu, nie musząc nic robić; słuchać za atakującymi, ofiarami; mogła po prostu słuchać ptaków i szelestu wiatru, czuć igły pod łapami, mokrą ziemię, w której się nieco zapadała. Zamierzała się tym cieszyć, bo ból pleców wskazywał, że niedługo będzie wracać, by zdążyć przed deszczem.
Wszystkie stworzenia z lasu uciekły, zwracając jej uwagę na niezbyt dyskretną w swoim poruszaniu się zwierzynę, łamiącą wszystkie gałązki. Zaniepokojona otworzyła pysk, by wyłapać dokładniejszy zapach; spodziewała się wszystkiego, od inwazji po uciekający przed psami patrol. Ale docierał do niej zapach tylko jednego, obcego kota. Z klanu burzy.
Miała ochotę zawyć. Tyle z jej spokojnego dnia.
Cichym truchtem wykręciła w stronę, w którą kierował się biegnący, posyłając za sobą kopnięte sosnowe igły. Cały czas węszyła, szukając jakiegoś patrolu, który pomógłby przepędzić intruza, rozdzielić bójkę, albo zapobiec inwazji. W końcu to dość niecodzienne, znaleźć samotnego wrogiego kota na środku ich terenów. Brzmiało jak pułapka, wywoływało to u niej w pełni uzasadniony niepokój.
Burzak musiał się zatrzymać, bo teraz musiała polegać na wyraźnym tropie zapachowym; nie szła jednak centralnie po nim- zbyt niebezpieczne. Ostatnim razem jak wracali z Trzcinową Sadzawką swoim śladem, to skończyli pobici przez owocowy las.
Wciąż nie było śladów innych kotów, z żadnego z klanów, gdy obchodziła miejsce, gdzie zapach był najsilniejszy, a więc znajdowało się tam jego źródło. Nieco uspokojona, że nie szykuje się kolejna bitwa z jej udziałem, stanęła między drzewami, wyprostowana, by wydawać się wyższą, i spojrzała wprost na obcego. Okazała się nim być dorosła kotka, z najeżoną szylkretową sierścią. Kminek skrzywiła się na myśl o potencjalnej potyczce z dorosłym wojownikiem. Ile mogła być starsza od piętnastoksiężycowej kotki? Prawdopodobnie była silniejsza; była też przestraszona, a więc mogła rzucić się do walki.
Zniżyła głowę, strosząc futro od karku aż po sam ogon i zbliżyła się powolnymi krokami.
– Jesteś na terenie klanu nocy – zaczęła, chcąc, chociaż spróbować załatwić sprawę bez rozlewu krwi, nawet jeśli nie wiedziała co mówić. Chociaż tak głęboko w ich terytorium wątpiła, by brązowooka nie zdawała sobie z tego sprawy – Nie chcę z tobą walczyć, więc proszę, skieruj się teraz na swoją granicę, nim przyjdzie ktoś mniej pokojowo nastawiony.
– N-nie mogę! Ktoś mnie goni. M-muszę się tu ukryć, chociaż na chwilę!
Poruszyła uszami na wspomnienie o dodatkowym osobniku. Była pewna, że nikogo nie wyczuwała w okolicy; ale kotka mogła go zgubić i teraz mógł jej szukać. Uniosła głowę, sprawdzając powietrze, czy nieśledzącym nie jest patrol, choć nie przypominała sobie, by jakiś teraz miał być. Od razu też szukała zapachu krwi od strony kotki, jednak wydawała się cała.
Spojrzała w bok, zastanawiając się.
– Dobrze, ale wciąż nie możesz tu zostać. – spokojnie zbliżyła się i trochę jak wtedy, gdy prowadziła Bezchmurne Niebo, nakierowała ją na odpowiedni kierunek – Pokażę ci miejsce, gdzie możesz się schować. Posiedzimy tam, aż będzie bezpiecznie, a potem odprowadzę cię na granicę, dobrze?
Powstrzymała się przed odruchowym szturchnięciem jej do przodu; nie było co ryzykować. Dała jej iść kilka kroków przed sobą, czujna i sztywna, co jakiś czas oglądając się czy wszystko wydaje się normalne, po czym wracała do przeszywania jej spojrzeniem, oczekując ataku.
– Tutaj. – wskazała łapą pusty konar wciąż stojącego drzewa.
Wydawało jej się, że to miejsce będzie bezpieczne dla ich obu; ograniczało strony ataku którejkolwiek ze stron i w razie, gdyby pojawił się patrol, mogła powiedzieć, że znalazła intruza głęboko na terenach i chciała, by został przesłuchany. Nie mogła przecież ryzykować gniewu Kruczej Gwiazdy, skończyłaby pewnie bez łap.
Poczekała, aż wojowniczką usiądzie w środku i sama usadowiła się na zewnątrz. Zachowała na tyle dystansu, by móc zareagować na niepożądane zachowania, ale też, by móc obserwować szczegółowo ją i otoczenie, bez niepokojenia nikogo. Wciąż miała otwarty pysk, szukając zapachów; nad klanem burzy padało, a tutaj wiatr się nasilał. Niedługo przyniesie deszcz tutaj.
– Więc… – zaczęła kombinować jak zagaić rozmowę, bo czuła się nieswojo, tak tylko siedząc i patrząc – …uchhhh… – pytanie, kto ją goni byłoby niezbyt delikatne, ale co innego miała zapytać? Co takiego zrobiła, żeby ją gonił? Jak tam króliki na ich terenach?
W międzyczasie wiatr błyskawicznie przyprowadził nad ich tereny ciemne, ciężkie chmury. Spostrzegła to, dopiero gdy na jej nos spadła kropla; pomyślała, że się jej wydawało, ale zaczęły spadać kolejne. Co chwilę trzepała uchem i przymykała oczy, ale nie ruszyła się z miejsca.
– Może chcesz mi powiedzieć, jak wygląda ścigający cię? Z pewnością ułatwi mi to pilnowanie naszego bezpieczeństwa. – miauknęła na tyle głośno, by słychać ją było przez padający o ziemię i o nią deszcz.
<Pasikonik?>
[przyznano 5%]
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz