To, że podsłuchał plany Jesionowej Gwiazdy, było całkowitym przypadkiem. Nigdy nie posunąłby się do śledzenia przywódcy, bez znaczenia jak bardzo nie popierał niektórych jego decyzji. Zabierał swoją porcję pożywienia ze stosu zwierzyny, gdy dosłyszał cichą rozmowę pomiędzy liderem a mentorem Kurkowej Łapy. W tamtej chwili w jego głowie pojawił się wspaniały pomysł.
Miał tylko nadzieję, że nie spóźnił się na ceremonię.
Przemknięcie przez terytorium Klanu Nocy, które po wojnie z Klanem Klifu było większe niż kiedykolwiek wcześniej, zajęło mu zbyt dużo czasu. Co, jeśli zgromadzenie Klanu już się zakończyło?! Był pewny, że Kurka nie wybaczyłby mu nieobecności podczas tak ważnego wydarzenia. Przecież… byli przyjaciółmi, nawet jeśli rudzielec przez cały czas dawał mu do zrozumienia, że wolałby, gdyby Jabłkowa Bryza był Sarnim Susem. Point musiał go wspierać, musiał być przy nim w trudnych chwilach. W końcu… w końcu Kurka miał do niego żal, że kiedyś go opuścił. Czemu nagle miałby chcieć, by ponownie go zostawił?
Znalazł się w obozie w ostatniej chwili. Tłum nocniaków zebrał się wokół (jak liliowy domniemywał) świeżo mianowanego wojownika, skandując jego imię. Pierś pointa wypełniła duma. Minęło tyle czasu, od kiedy razem bawili się w żłobku. Zdarzyło się tyle, tragedii, które sprawiły, że Jabłuszko powoli zaczął tracić nadzieję w to, że kiedykolwiek będą mieli dobrą przyszłość. A jednak Kurkowa Pieśń (o Klanie Gwiazdy, jak to dumnie brzmiało!) stał przed Klanem Nocy, świętując swoje mianowanie.
Jabłkowa Bryza nie mógł być szczęśliwszy.
Powoli zaczął przepychać się przez tłum. Ciepło wypełniło jego pierś, gdy złapał spojrzenie rudzielca. Przez chwilę mierzyli się wzrokiem, a Jabłuszko miał wrażenie, że na chwilę odebrało mu mowę. Nim zdążył się spostrzec, stał pochylony nad wojownikiem.
– Tak się cieszę, że wreszcie zostałeś mianowany – wyszeptał mu do ucha. Ta chwila wydawała się taka intymna, taka bliska. Nie chciał, by ktokolwiek z zewnątrz im ją przerwał. – Jestem z ciebie naprawdę dumny…
W tej chwili poczuł piekący ból przebiegający przez pysk. Sapnął z zaskoczeniem, odsuwając się o krok. Ze zdezorientowaniem wpatrywał się w odbiegającego rudzielca, niezdolny do ruchu.
– To moja wina! Zajmę się tym! – rzucił po chwili, próbując przecisnąć się przez tłum. Musiał znaleźć Kurkę, musiał to wszystko naprawić. Strach ścisnął mu gardło. Co, jeśli Kurka zamierzał sobie coś zrobić?! Nie, nie mógł pozwolić kolejnej osobie go opuścić!
Wybiegł z obozu niemal tak szybko, jak się w nim pojawił. Miał wrażenie, że łapy zaraz odmówią mu posłuszeństwa. Nie mógł pozwolić Kurce wpakować się w niebezpieczeństwo! Z każdą chwilą ogarniało go mocniejsze przerażenie. Kluczył między krzakami, próbując wyłapać zapach rudzielca wśród dziesiątek innych woni kotów Klanu Nocy. Najmocniejszy trop prowadził w stronę siedliska Dwunożnych.
Czego Kurka mógł chcieć od Dwunogów?
Nagle uderzyła go myśl straszliwa i możliwa jednocześnie. Czyżby wojownik tak go nienawidził, że wolał zostać pieszczoszkiem dwunogów?! Przez jego ciało przeszedł nieprzyjemny dreszcz. Przecież… przecież Kurka go potrzebował, prawda?! Jego wsparcie musiało coś znaczyć. Nie, nie mógł stracić tej relacji! Jego oddech przyśpieszył. W panice przyśpieszył kroku, mijając grządkę kwiatów o upojnym, słodkawym zapachu.
Kurka nie mógł go zostawić.
Zapach wojownika z każdą chwilą stawał się mocniejszy. Jabłkowa Bryza rozglądał się nerwowo, nie mogąc dostrzec przyjaciela. Zgniecione pokrzywy wyraźnie wskazywały na jego obecność w okolicy. Co działo się z rudzielcem? Czy ktoś go zaatakował? Czy wpadł w kłopoty? Point ze zdenerwowaniem zastrzygł uszami, wręcz biegnąc przez las.
Wtedy go zobaczył.
– Kurko! Kurko! – krzyk sam wydobył się z jego gardła. Rudzielec odwrócił się gwałtownie. Jego futro wyglądało gorzej niż zwykle, a mimika wskazywała na to, że nie był zadowolony z zobaczenia liliowego. – Klanie Gwiazdy, nawet nie wiesz, jak się o ciebie martwiłem – wymruczał Jabłko. Kurkowa Pieśń skulił się i zjeżył, prychając głośno. Point przystanął. Nie rozumiał niczego. Czemu przyjaciel go tak traktował? Czemu nie pozwalał mu sobie pomóc? – Przepraszam cię za to, co zrobiłem podczas mianowania – miauknął, nie bardzo wiedząc, za co dokładnie przeprasza. Czy rzeczywiście go skrzywdził? Przecież próbował tylko zrobić mu przyjemność. – Czy możemy iść do domu?
Kurka wyraźnie miał problem ze skupieniem wzroku na jednym punkcie. Wydawało się, że szukał kogoś spojrzeniem. Jego rysy na zmianę łagodniały i stawały się ostre. Czy wybaczył Jabłku jego wybryk? Point niepewnie zrobił kilka kroków w jego stronę.
– Byłem szczęśliwy – syknął Kurkowa Pieśń z wyraźną pretensją w głosie. – Nie chcę z tobą wracać.
Rudzielec z każdą chwilą coraz mocniej chwiał się na nogach. Jabłuszko przystanął, mierząc go pełnym współczucia spojrzeniem.
– Możemy tu na chwilę zostać, jeśli tylko chcesz – zamruczał i wysilił się na łagodny uśmiech. Drugi wojownik wydał z siebie pełen zdenerwowania warkot.
– Idź sobie – burknął. Przez ciało liliowego przeszedł dreszcz. Nie mógł zostawiać przyjaciela w takim stanie! Kurkowa Pieśń potrzebował go. Wysłuchanie jego prośby było niemoralne.
– Kurkowa Pieśni! – krzyk Kasztanowego Dołu uratował go od podejmowania decyzji. Kocur wyłonił się zza krzaków, niemal natychmiast znajdując się przy rudzielcu. – Co się z tobą stało? Musimy cię natychmiast zabrać do obozu – wypalił szybko, podpierając wojownika, który wyglądał, jakby zaraz zupełnie miał stracić kontakt z rzeczywistością. Jabłko szybko podbiegł od drugiej strony. Był taki wdzięczny, że starszy członek Klanu Nocy przybył na czas. Kurka spiął się. Wyglądał, jakby chciał się sprzeciwić Kasztanowemu Dołowi, jednak zachował ciszę. Razem mogli pomóc wyraźnie cierpiącemu Kurce! Wiedzieli, co było dla niego najlepsze.
Rudzielec wydał z siebie niezrozumiały bełkot. Z każdą mijającą sekundą jego krok stawał się coraz bardziej chwiejny. Jabłko zamruczał ze współczuciem. Cokolwiek Kurkowa Pieśń zażył, działo na niego bardzo mocno.
– Wszystko będzie dobrze – obiecał cicho, a przyjaciel odwrócił głowę w jego stronę, wyglądając, jakby chciał odszczeknąć coś nieuprzejmego. Jednak zamiast tego jego spojrzenie skupiło się na czymś, co znajdowało się za liliowym. Jego mięśnie rozluźniły się, z oczy wypełniły łzy.
– Ja… potrzebuję cię – wymamrotał niewyraźnie. Pierś Jabłkowej Bryzy wypełniło ciepło. Kurka go potrzebował!
– Nigdy cię nie opuszczę – zamruczał.
Nie zamierzał złamać tej obietnicy.
***
po wojnie z Klanem Wilka i Klanem Burzy
Nie widział bitwy na własne oczy, jednak potrafił ją sobie wyobrazić. Nieruchome ciało Orzechowego Zmierzchu. Gardło Zbożowego Pola, rozszarpane przez pazury przeciwnika. Zniknięcie Rudzikowego Śpiewu. Czy on też był martwy?
Wielki Klanie Gwiazdy, ratuj ich.
Kurkowa Pieśń siedział obok, wpatrując się w gwiazdy. Nierówny, świszczący oddech pointa przerywał ciszę. To nie było sprawiedliwe. Nie powinni tak cierpieć. Nie powinni być uwięzieni na tej durnej wyspie.
– Nie będzie lepiej, prawda? – wydukał, powstrzymując łzy. Rudzielec wydał z siebie ciche westchnięcie. Ich relacja nieco poprawiła się od czasu, gdy Echo zachorowała. Kurka wydawał się mniej odległy, bardziej chętny do rozmów. Jabłko lubił ten stan.
– Kogo próbujesz oszukiwać, myśląc, że będzie? – parsknął. Liliowy skulił się, przytłoczony wizją wiecznej rozpaczy.
– Ja… nie wiem – pokręcił głową powoli. – Po prostu… Chciałem być szczęśliwy. Chciałem przestać żyć przeszłością.
– Jesteśmy naszą przeszłością – burknął Kurka. – Jesteśmy każdą cholerną raną, którą nam zadali. Nie będziemy szczęśliwi. – Na chwilę odwrócił wzrok od gwiazd, rzucając krótkie spojrzenie w stronę Jabłka.
– Spędzanie czasu z tobą mnie uszczęśliwia – mruknął niepewnie liliowy, wpatrując się w przyjaciela z oczekiwaniem. Kurkowa Pieśń skrzywił się.
– W takim razie twoje życie jest naprawdę smutne. – Odwrócił wzrok. Liliowy westchnął cicho. Strata partnerki, przyjaciela, dziecka bolała go. To nie był tylko ból psychiczny, nie, to było uczucie porównywalne do tysięcy różanych cierni wbijających się w jego skórę. Gdyby ten głos, który tak często namawiał go do złego, powrócił, poddałby się jego błaganiom, niezdolny do oporu.
– Po prostu… zostać ze mną dzisiaj w nocy – poprosił cicho. Kurkowa Pieśń nie odpowiedział.
Mimo to został z nim aż do wschodu słońca.
***
Jabłkowa Bryza nie czuł się dobrze.
Oczywiście było lepiej niż zaraz po bitwie, która zmusiła Klan Nocy do wycofania się na wyspę. Jednak ta pustka po utraconych ukochanych była trudna do wypełnienia. Zbożowe Pole obiecał mu kiedyś, że zawsze będzie go chronił. Point czuł się bezbronny bez jego towarzystwa. Nie musieli być ze sobą blisko, nie musieli nawet rozmawiać – wystarczyłaby jego obecność. Podoba sytuacja była z Orzeszką, z którą relacja mocno osłabiła się od czasów, gdy rozpoczęli związek. Żałował, że lepiej nie wykorzystał ich wspólnego czasu.
Przynajmniej Echo i Rudzik wreszcie do niego wrócili. To powinno go pocieszyć, prawda?
Istniało jednak coś, czego niezmienność sprawiała, że czuł się bezpiecznie – relacja jego i Kurki. Jabłkowa Bryza wiedział, że rudzielec go potrzebował, mimo tego, ile razy go odrzucał. Lubił spędzać z nim czas i doceniał momenty, gdy mógł wyczuć ciepło płynące od kocura. Nie obchodziło go, że często ranili siebie nawzajem. Byli razem i to się liczyło.
To była jego nadzieja na lepszą przyszłość.
– Potrzebuję coś poczuć – mruknął pewnego poranka, zwinięty w swoim posłaniu. Kurka podniósł na niego zmęczone spojrzenie. Rudzielec nie dbał o siebie szczególnie od śmierci Żabki, jednak nawet po nim widać było skutki głodu w Klanie. – Chcę być szczęśliwy.
– W tym ci nie pomogę – parsknął młodszy wojownik. – Tylko Sarenka i Żabka potrafiły sprawić, że byłem szczęśliwy. Bez nich nic nie ma sensu.
Jabłuszko nie odpowiedział na wspomnienie o martwych partnerkach przyjaciela. Wlepił wzrok w wyjście z legowiska, pragnąc jedynie, by śnieg wreszcie przestał padać. Kiedyś uwielbiał Porę Nagich Drzew. Pamiętał, że za kocięcych czasów nic go tak nie uszczęśliwiało, jak zabawa w białym puchu.
– Chciałbym zapomnieć o tylu rzeczach – westchnął cicho. Uderzyło go pragnienie powrotu do dzieciństwa. Strzepnął uszami. Obiecał sobie, że przestanie żyć przeszłością. Chociaż czy to właściwie miało sens? Tak bardzo chciał w końcu skupić się na przyszłości. Powinien tworzyć nowe wspomnienia, powinien czuć szczęście. Gdy przestawał coś robić, gdy się zatrzymywał, dopadały go wspomnienia o śmierci najbliższych, o żalu, o bólu. Nie mógł tak żyć. – Zróbmy coś głupiego – zniżył głos do szeptu, a jego oczy zabłysły. Kurka popatrzył na niego z niepewnością. – Zapomnijmy o rzeczywistości. Zabawmy się – zaproponował. Rudzielec skrzywił się i wyglądał, jakby zamierzał odmówić. – Proszę Kurko – mruknął szybko Jabłuszko. – Nic się przecież nie stanie – obiecał, wpatrując się w przyjaciela błagalnie. Pragnął całym sercem, by się zgodził.
– Chodź – burknął po chwili wahania.
Wychodzenie z obozu pod pretekstem polowania było łatwiejsze niż kiedykolwiek – zwierzyny i tak nie było nigdzie w zasięgu wzroku. Jabłkowa Bryza bez słowa podążał za przyjacielem. Czy rzeczywiście powinni to robić? Jego pomysł z każdą chwilą wydawał się coraz głupszy. Mróz szczypał go w pysk, a futro niemal od razu przemokło mu od śniegu. Podróż do legowiska Dwunożnych była trudniejsza niż zazwyczaj. Gdy wreszcie znaleźli się przy Drodze Grzmotu, Jabłko skrzywił się. Gdy Psia Łapa żył, przychodził tu stosunkowo często. Nie był pewien jakim cudem nigdy nie został za to pociągnięty do odpowiedzialności.
Kurkowa Pieśń wyraźnie dobrze znał obraną trasę, zwinnie lawirując między ogrodzeniami. W końcu znaleźli się przed dużym, drewnianym legowiskiem. Wyglądało na zaniedbane w porównaniu do tych należących, z którymi sąsiadowało. Rudzielec bez wahania przedostał się przez dziurę w wejściu, a Jabłko podążył za nim. Znaleźli się w zagraconym wnętrzu, którego zapach wskazywał na niedawną obecność Dwunożnych. Kurka zaczął węszyć po otoczeniu, wyraźnie czegoś szukając.
– Jesteś pewien, że to bezpieczne? – zapytał point, nagle tracąc pewność siebie.
– Sam tego chciałeś – parsknął rudzielec, wyłaniając się zza rogu. W pysku niósł kilka kawałków nieznanych Jabłku grzybów. Liliowy spojrzał na niego pytająco. – Spróbuj tego – zaproponował, kładąc przed przyjacielem zdobycz. Point stał przez chwilę bez ruchu, nie wiedząc, co zrobić. Czy naprawdę tego chciał? Czy to był jego sposób na radzenie sobie z bólem? Jednak gdy uderzyło go wspomnienie o śmierci Orzeszki, decyzja podjęła się sama.
Nie miał nic do stracenia.
Początkowo nie czuł zupełnie nic. Czy Kurka postanowił go oszukać, zdając sobie sprawę, jak beznadziejny był jego pomysł? Powoli zaczęła ogarniać go senność. Ziewnął i spojrzał na przyjaciela, oczekując jakiejś reakcji. Kocur mamrotał coś pod nosem, leżąc na zimnej ziemi i wpatrując się w niewidoczne niebo. Jabłko zmarszczył brwi. Na co patrzył rudzielec? Powinni wracać do domu, skoro wojownik nie chciał spełnić jego prośby.
I wtedy zaczął to widzieć.
Kolory były piękniejsze niż zwykle. Rzeczywistość stanęła przed nim otworem, pokazując swoje sekrety. Jabłkowa Bryza westchnął z zachwyceniem, kładąc się obok przyjaciela. Ich świat był tylko niewielką częścią całości, trzymaną w łapach przez wszechmocną istotę. W każdej chwili mogli zostać zgnieceni, wyrzuceni, bo nie mieli żadnej wartości w obliczu wszechświata. Czy było coś więcej? Kto był najwyżej w tej boskiej hierarchii?
Odwrócił głowę w stronę Kurki i westchnął z zachwytem. Kocur wyglądał przystojniej niż zwykle. Narcyzy wplecione w jego futro kiełkowały, z każdą chwilą porastając większą część jego ciała.
– To jest wspaniałe – wyszeptał point. Nie wiedział, od jak długiego czasu znajdowali się w tym miejscu. Czas zaginał się, rwał, falował niczym liść na wietrze.
– Wiem o tym – zaśmiał się Kurka, a jego śmiech brzmiał tak pięknie, tak czysto niczym motyl wzbijający się do lotu. Kiedy ostatnio Jabłuszko słyszał jego śmiech? – Ona jest wspaniała – wymruczał niewyraźnie rudzielec, uśmiechając się delikatnie.
Jabłkowa Bryza w życiu nie widział niczego tak pięknego.
– Ucieknijmy stąd – słowa same wypłynęły z jego pyska. Tak, to był wspaniały pomysł! Zadrżał z podekscytowania, wpatrując się z wyczekiwaniem w Kurkę.
– O czym ty mówisz? – parsknął kocur, nagle skupiając spojrzenie na nim zamiast na czymś znajdującym się w pustej przestrzeni.
– Nie rozumiesz! Jestem całkowicie poważny – zachichotał Jabłko. – Ucieknijmy. Nic nas tutaj nie trzyma. Możemy odejść – wydał z siebie pomruk rozkoszy. – Możemy wreszcie być razem szczęśliwi.
– Przestań – warknął Kurka, jednak point nie słyszał agresji w jego głosie. Był otoczony wspaniałymi kolorami, pięknym wszechświatem i kocurem, którego uwielbiał.
– Nigdy z ciebie nie zrezygnuję – zamruczał. Kurka nerwowo rozejrzał się po otoczeniu, jakby szukając wsparcia wśród nieistniejących towarzyszy. – Nie zawiodę cię. Nie ucieknę od ciebie. Już nigdy cię nie porzucę. – Zbliżył się do kocura. Zapach narcyzów przypominał mu zapach bezpiecznego żłobka. – Odejdźmy stąd razem.
Jego spojrzenie było wypełnione uwielbieniem. Kurka był wspaniały niczym calutki wszechświat, to on był wszechmocną istotą, która mogła decydować o losach Jabłka. Point zrobiłby wszystko, by na zawsze zostać u jego boku. Kurka był jego szczęściem, jego nadzieją, jego miłością.
– Nie chcę z tobą rozmawiać – warknął kocur, podrywając się i jeżąc. Jabłkowa Bryza spojrzał na niego z zaskoczeniem. Nie rozumiał dlaczego Kurkowa Pieśń zareagował w ten sposób. Nie rozumiał, czemu rudzielec wybiegł z legowiska dwunożnych w takim pośpiechu. Nie rozumiał, czemu został sam, a narcyzy przestały tak słodko pachnieć.
***
Kurkowa Pieśń po raz kolejny go unikał. Przeniósł swoje posłanie na drugi koniec legowiska. Nie rozmawiał z nim podczas wspólnych patroli.
Jabłkowa Bryza nie miał pojęcia, jak to naprawić.
Z każdym dniem sumienie gryzło go coraz mocniej. Czy nieświadomie obraził przyjaciela? Nigdy nie chciał dodawać mu zmartwień swoim zachowaniem. Powinien go przeprosić. Przecież we wszystkich poprzednich sytuacjach tego typu rozmowa działała! Przez chwilę złościli się na siebie, a potem wracali do bezpiecznej normalności.
Point tęsknił za tym spokojem.
Nie miało znaczenia, ile przykrych rzeczy rudzielec miał mu do powiedzenia. Nie miało znaczenia, że znowu stwierdzi, że mógł być szczęśliwy tylko przy Żabce i Sarence. Ważna była sama jego obecność, samo poczucie, że miało się do kogo wrócić. Kurkowa Pieśń potrzebował Jabłkowej Bryzy. Point widział to, gdy pocieszał go w najgorszych momentach i wtedy gdy dotrzymywał mu towarzystwa podczas najszczęśliwszych chwil.
To dawało mu nadzieję.
Liliowy bynajmniej nie aranżował wspólnego polowania z przyjacielem. Ze względu na to, że pamiętał, co działo się ostatnio, gdy bezpośrednio poprosił zastępcę o udanie się na patrol z Kurką, wolał po prostu poczekać, aż los się do niego uśmiechnie.
Stało się to zaskakująco szybko.
Razem z Kurką przemierzał zaśnieżone terytoria Klanu Nocy w poszukiwaniu zwierzyny. Nie był pewien, kto miał jeszcze nadzieję na znalezienie czegokolwiek większego – on na pewno ją stracił wiele dni temu. W niektórych partiach lasu przedzieranie się przez zaspy było wręcz niemożliwe.
Jednak chłód bijący od Kurkowej Pieśni był o wiele gorszy niż mroźna pogoda. Jabłkowa Bryza szedł za nim bez słowa, próbując zbudować sobie scenariusz konwersacji w głowie. Nie zrobił przecież nic złego, prawda? Rudy nie powinien się na niego mocno gniewać.
– Kurko… Czy możemy porozmawiać? – wypalił po dłuższej chwili milczenia. Drugi wojownik nie odpowiedział, jakby nie usłyszawszy pytania przyjaciela. Point przystanął, nerwowo przestępując z łapy na łapę. Wszystko musiało skończyć się dobrze. Musieli wrócić do normalności. – Wiem, że jesteś na mnie zły i rozumiem twoje uczucia, ale… – zaczął, jednak rudy niemal natychmiast mu przerwał.
– Nic nie rozumiesz – parsknął Kurkowa Pieśń, nawet nie odwracając głowy. Jabłkowa Bryza położył uszy. Powinien spodziewać się takiej reakcji. Czy nie był przyzwyczajony?
– Ale chcę zrozumieć. Nie chcę się z tobą kłócić – mruknął cicho, uśmiechając się delikatnie do przyjaciela. W jego głowie rozległ się cichy szept. Liliowy skrzywił się wyraźnie, próbując odgonić tą dziwną, prześladującą go istotę. Nie chciał dłużej słuchać tego okropnego głosu.
– Bo zawsze zależało ci na tym, żeby słuchać tego, co do ciebie mówię – parsknął Kurkowa Pieśń, odwracając się w stronę przyjaciela. Jabłuszko popatrzył na niego z zaskoczeniem. Oczywiście, że mu zależało. Zawsze słuchał rudzielca, gdy ten wspominał swoich martwych bliskich. Zawsze był przy nim, nieważne jak źle przyjaciel go traktował.
– Tak! Przecież wiesz, że zależy mi na tobie… przestań wreszcie gadać! – Cichy szept stawał się coraz bardziej natarczywy. Point potrząsnął głową, próbując się go pozbyć. Czy naprawdę nie mógł być nachodzony przez dziwny głos w innym momencie?!
– Jeśli chcesz to mogę się zamknąć – burknął urażony Kurka, wyraźnie gotowy do odejścia.
– Nie mówiłem do ciebie – zapewnił szybko Jabłuszko, nagle żałując, że próbował cokolwiek zdziałać w sprawie podszeptów. – Po prostu… Chciałem, żebyśmy mieli dobrą przyszłość. Chciałem, żebyśmy mogli zapomnieć o wszystkich złych rzeczach – zamruczał i uśmiechnął się krótko z rozmarzeniem. To była wizja na wspólną przyszłość, nad którą oboje mogli pracować. Czy nie byliby wtedy szczęśliwi?
– Nigdy nie zapomnę o Sarence i Żabce. Nikt nigdy mnie nie pokocha tak jak one kiedyś – warknął Kurkowa Pieśń. Pierś Jabłkowej Bryzy ścisnął żal. Czemu Kurkowa Pieśń nie dostrzegał tego, co dla niego robił? – Ale co ty możesz wiedzieć o przywiązaniu? Kiedy tylko miałeś okazję, uciekłeś do twojego Psiej Łapy i mnie zostawiłeś – syknął z pretensją, a point poczuł coś, czego nie miał okazji doświadczyć od dłuższego czasu.
Poczuł palącą, rozdzierającą wściekłość. Zjeżył futro i wydał z siebie cichy warkot. Kurkowa Pieśń nie miał prawa mówić w taki sposób o tamtym wydarzeniu. Nie wiedział, co Jabłko wtedy czuł. Nie czuł tego strachu, gdy pies rozrywał na strzępy Rzeczną Bryzę. Nie otaczał go zapach krwi. Nie miał poczucia winy, bo to on mógł umrzeć zamiast niewinnej kotki.
– Byłem przerażonym dzieckiem, któremu właśnie umarła matka! Czemu przez cały czas sprawiasz, że czuję się źle z tym, że mam uczucia?! – warknął. Od razu ucichł, sam zaskoczony swoim nagłym wybuchem. Czy kiedykolwiek wcześniej podniósł na Kurkę głos? Rudzielec przez chwilę wyglądał na tak samo zaskoczonego jak point, jednak szybko położył po sobie uszy i parsknął.
– Jasne, jak zwykle coś psuję – mruknął. – Nie rozumiem, czemu ktoś taki jak ty chce ze mną spędzać czas.
– Nigdy tego nie powiedziałem! – zaprotestował Jabłkowa Bryza. Głowa pulsowała mu od złości i słyszenia ciągłych, natarczywych podszeptów. Czemu Kurkowa Pieśń raz w życiu nie mógł posłuchać tego, co się do niego mówi i po prostu odpuścić?!
– Po prostu daj mi odejść! Co cię to obchodzi?! – syknął kocur, próbując ominąć przyjaciela. Point zastąpił mu drogę. Nie mógł tak po prostu od niego odejść w takiej chwili! Musieli to wyjaśnić, musieli zakończyć tą durną kłótnię.
– Jasne, że mnie to obchodzi! Jesteś moim przyjacielem i obiecałem, że cię nie opuszczę! – parsknął. Czy to nie było oczywiste?! Co musiał jeszcze zrobić, by Kurka wreszcie to zrozumiał?!
– Czemu musisz taki być?! Czemu musisz za mną ciągle łazić?! – krzyknął rudzielec. Jabłkowa Bryza miał tego dość. Emocje brały górę i nie potrafił już dłużej powstrzymywać napływających do jego oczu łez. Słowa wypłynęły z jego pyska szybciej, niż zdążył się zastanowić.
– Bo cię kocham! Zawsze cię kochałem!
Nastała cisza. Jabłkowa Bryza mógł przysiąc, że widział, jak ogień w oczach rudego przygasa. Widział tą niepewność w jego spojrzeniu, widział chęć odwzajemnienia uczucia. Mogli być razem szczęśliwi. Mogli mieć coś, czego nie zaznali z żadną z poprzednich partnerek. Mogli mieć dobre, szczęśliwe życie z dala od problemów.
Nagle pysk Kurkowej Pieśni wykrzywił się w złości.
– Gdybyś mnie kochał, nie wybrałbyś Orzechowego Zmierzchu – warknął. Jabłkowa Bryza cofnął się o krok, zaskoczony. – Gdybyś mnie kochał, już dawno byś odszedł. Gdybyś mnie kochał, przestałbyś robić ze mnie narzędzie do poczucia się kimś lepszym. Nigdy cię nie potrzebowałem. – Futro Kurkowej Pieśni wygładziło się, jakby cała złość powoli go opuszczała. – To ty potrzebowałeś mnie, bo wszyscy inni cię opuścili.
Point stał bez ruchu. Tak bardzo chciał zaprzeczyć, tak bardzo chciał krzyknąć, że przecież zawsze brał pod uwagę zdanie Kurki, zawsze respektował jego granice, ale… Tak nie było. Nie był odważnym, ofiarnym wojownikiem poświęcającym się dla kogoś, kto tego potrzebował. Nie był kochankiem, który zrobiłby wszystko dla swojego wybranka.
W swoim całym altruizmie był takim cholernym egoistą.
– To wszystko… To nic dla ciebie nie znaczyło? – wydukał. Kurkowa Pieśń rzucił mu ostatnie, smutne spojrzenie.
– Po prostu zrób to, o co proszę cię od dawna i wreszcie zostaw mnie w spokoju – mruknął, wbijając wzrok w ziemię i mijając kocura. – Zanim znowu cię skrzywdzę.
Jabłkowa Bryza nie chciał go zostawiać. Nie chciał czuć się niepotrzebny. Nie chciał uświadamiać sobie, że to, co łączyło ich podczas dzieciństwa, już nigdy nie wróci. Nie chciał rozumieć, że ani on, ani Kurka nie byli dla siebie dobrzy. Zmiany go przerażały. Nie, nie był gotowy odpuścić! Pragnął rzucić się za Kurką, pragnął przekonać go do zmiany zdania.
Nie mógł jednak tego zrobić.
Miał wrażenie, jakby różane pędy zaciskały się na jego gardle. Wszystko wydawało się takie głośne, takie jasne, takie przytłaczające. Chciał wrócić do bezpiecznego legowiska, chciał wrócić do objęć Kurkowej Pieśni. Nie potrafił dłużej ignorować szeptów w jego głowie. Przygniatały go, dusiły, oślepiały. Były niczym zabójczy nurt rzeki, w której utonął Psia Łapa. Liliowy musiał walczyć, by nie poddać się jej falom i nie zanurzyć się bezpowrotnie w ciemnej toni.
Nie miał na to siły. Ostatnim, co zobaczył, zanim całkowicie stracił władzę nad ciałem, był błysk cynamonowego futra i brązowych oczu. Nie mógł wiedzieć, że kot, który przyjął jego imię, rzucił się w pogoni za Kurkową Pieśnią. Nie mógł widzieć rozpaczliwej walki rudego wojownika z kimś, kto nie był Jabłkową Bryzą. Nie mógł usłyszeć chrzęstu łamanego kręgosłupa, ani nie mógł poczuć metalicznego posmaku krwi kogoś, kogo kochał. Jego świadomość znajdowała się gdzieś daleko, w miejscu, w którym po ziemi wiły się przedziwne kwiaty. Ktoś próbował coś do niego mówić, jednak on nie potrafił rozróżnić słów. Jedynym, co zauważał i co napełniało go dogłębnym przerażeniem było nocne niebo rozpościerające się nad jego głową. Niebo, na którym brakowało gwiazd.
Wtedy uderzyła go rzeczywistość. Przypominało to wynurzenie się z lodowatego jeziora, łapanie pierwszych, bolesnych oddechów. Nie znajdował się już w bezgwiezdnym lesie. Każdy kawałek ciała piekł go niczym przypalany ogniem. Co się stało? Gdzie się znajdował? W uszach dzwoniła mu nieznośna cisza. Jego chwiejne, nieostre spojrzenie nie potrafiło skupić się na żadnym szczególe na dłużej niż kilka sekund.
Jednak to wystarczyło.
– Wielki Klanie Gwiazdy – chciał jęknąć, ale z jego gardła wydobyło się tylko ciche charczenie. Po jego piersi spływały strumienie krwi wypływającej z uszkodzonej szyi. Nie, nie, nie! Musiał sprowadzić pomoc, musiał ich uratować, miał jeszcze szansę!
Łapy ugięły się pod nim i upadł na śnieg zabarwiony na kolor maków. Puste, martwe spojrzenie Kurkowej Pieśni wydawało się wywiercać w nim dziurę. Chciał zacząć przepraszać, zrobić cokolwiek, byleby tylko móc cofnąć czas. Oczy Jabłkowej Bryzy wypełniły się łzami. Mogli być szczęśliwi. Czy zmarnował życie? Uderzyło w niego tysiące myśli. Mógł jeszcze zrobić tyle rzeczy, jeszcze tyle dokonać! Powinien spędzić więcej czasu z Echem i Rudzikiem. Klanie Gwiazdy, czemu nie dałeś mu więcej czasu?! Nie mógł umrzeć, nie mógł jeszcze odpuścić! Czy gdyby krzyknął wystarczająco głośno to ktoś przybyłby na ratunek? Czy miałby jeszcze szansę zobaczyć swoją rodzinę po raz ostatni?
Nie wydał z siebie żadnego dźwięku. Być może to właśnie była lekcja, której powinien nauczyć się księżyce temu. Być może powinien wiedzieć, że on i Kurka nigdy nie byli sobie przeznaczeni. Być może mógł lepiej wykorzystać swój czas. Mimo wszystko nie mógł tego żałować. Nie mógł odejść z myślą, że coś zostało mu do zrobienia. Pozwolił swoim powiekom powoli opaść.
Zrobił coś, czego nie potrafił dokonać przez całe życie.
Jabłuszko odpuścił.
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz