*Uwaga samookaleczanie*
Poszedł sobie. Zostawił go. Jak śmiecia. Tym dla niego był. Jego imię nic nie znaczyło, było drwiną, bo pragnął jedynie tego, by stał się taki jak on. Nie potrafił wejść na tą ścieżkę. Nie zadowoli go nigdy. Zazdrościł Łasicy, że była wolna od uczuć. Nie czuła tego bólu, smutku, goryczy. Była niczym pusta skorupa. Też tego pragnął.
Zostawił go.
Porzucił mimo obietnic.
Nienawidził go, nienawidził siebie i swojego życia. Wybrał córkę. Ideał. Nie jego. No bo co sobą prezentował? Nic. Głupie dziecko, zawsze ten gorszy, przynosił mu ciągle zawód. Nie chciał mordować, jeść kotów i być mu posłuszny. To wystarczyło, by kocur go wyrzucił jak kawałek zużytego mchu.
Szloch uciekł mu z gardła. Już dawno zniknęli w lesie. A on tam siedział, krwawiąc z łapy. Uderzył z całych sił w drzewo, a ból na chwilę pozwolił mu zapomnieć. Chciał go więcej i więcej. By się w nim zatracić. Wgryzł się w swoją łapę i wyrwał sierść. Wrzasnął, wypluwając biel futra, a szkarłat spłynął mu w dół po łapie. Zapach krwi, tak znany, ale i dziwny, bo należący do niego, dotarł do jego nosa.
Może powinien to zakończyć? Nie miał nikogo prócz niego. Zdrada i służba innemu klanowi nie wchodziła w grę. Nie mógłby tak żyć.
Miał rację, że go zmanipulował do pozostania w Klanie Wilka. Uzależnił go od siebie. Teraz te jego puste słowa, były niczym innym jak kłamstwem. Nie kochał go. Mógł go z łatwością zastąpić. Nie potrzebował takiego wadliwego dziecka. Na świat miało przyjść jego kolejne rodzeństwo. Na pewno znajdzie sobie tam kogoś znacznie lepszego.
Dlatego też podjął decyzję. Nie wrócił na noc do obozu.
***
Leżał pod krzakiem, drżąc z zimna i bólu. Krew już zaschła, zaschły też emocje, które doprowadziły go do takiego stanu. Trwał tam tak do rana, czując jak ogarnia go słabość. Czyli to już? Tak to się zakończy?
Zwinął się w kłębek, strzepując lód z futra. Chciał odpłynąć. Odejść. Trafiłby jednak do kolejnego piekła. Czy się tym przejął? Może trochę.
Zaczął jednak żałować tej decyzji. Chciał dostać kolejną szansę. Przemyślał wszystko co się stało. Powinien pogodzić się z takim stanem rzeczy. Urodził się w takiej, a nie innej rodzinie. To nie mógł być przypadek. Taki miał wieść żywot. Mimo tego, że czuł się niczym śmieć, nie potrafił porzucić ojca. Może czas było pogodzić się z tym wszystkim i zacząć mordować? Irgowy Nektar tyle go nauczyła. Pomagała mu przywyknąć do takiej rzeczywistości. Robili postępy. Mógł to osiągnąć. Ale stchórzył i wybrał łatwiejszą ścieżkę. Poddał się i bardzo teraz tego żałował.
Chrzęst śniegu dotarł do jego uszu, a złota sylwetka pojawiła się w zasięgu jego wzroku. Co tu robiła zastępczyni? Szukała go? Nie miał pojęcia co mówiła. Nic do niego nie docierało. Poczuł jak go chwyta, a jego zmrożone ciało z trudem reaguję na ten gest. Zaciągnęła jego zesztywniałe kończyny do obozu. Co zamykał oczy to widział co innego. Las, a teraz środek zamieszania. Kotka wydarła się na ojca, gdy leżał bez życia, zakrwawiony na ziemi.
A potem...
Ocknął się w legowisku medyków. Irga nad nim wisiała, z niepokojem bijąc ogonem o ziemie. Widział, że nie była zadowolona. Kto by nie był? W końcu ją zawiódł. Zresztą jak wszystkich.
— Ty idioto — prychnęła, ale odetchnęła z ulgą, widząc że otworzył oczy. — Coś ty sobie myślał, co?
— Chciałem... pozbyć się problemu — mruknął, zamykając powieki.
— A pomyślałeś o Gęsiej Łapie? — prychnęła, przypominając mu o kocurze.
Położył po sobie uszy.
— Nie myślałem... — sapnął.
Co on najlepszego zrobił! Przecież kocur jak nic go zabiję! Na pewno o wszystkim już wiedział. Teraz pożałował swojego czynu. A jeśli Gęsia Łapa go za to znienawidzi? Porzuci? Zrobił przecież okropną głupotę! Mógł stracić życie i zostawić go z tym faktem samego.
— Czas abyś zaczął jednak myśleć — miauknęła, nakrywając go bardziej mchem, by go ocieplić. — Odpoczywaj. — dodała jeszcze, po czym wyszła, zostawiając go samego.
Wykorzystał to do tego, by po raz kolejny odpłynąć w błogi sen.
***
Po pewnym czasie, w wejściu pojawiła się znana mu sylwetka lidera. Zacisnął pysk, od razu zamykając oczy i udając, że wcale go nie zauważył. Nie był gotowy na rozmowę z nim. Pewnie był wściekły, że wrócił.
— Udając że mnie tu nie ma nie sprawisz że sobie pójdę — burknął zirytowany.
Zerknął na niego niechętnie, nie siląc się na wstanie. Zresztą nawet nie był w stanie poruszyć łapą.
— Nie musiałeś przychodzić, skoro nie chcesz mnie widzieć. — poinformował go.
Ojciec parsknął histerycznym śmiechem, powstrzymując się od rzucenia się mu do gardła.
— No właśnie musiałem, bo Irga by mnie pożarła żywcem — splunął. — Zachowałeś się jak ostatni kretyn, wiesz. Mogłeś się spodziewać, że tak to się skończy. Żałosne. Czasami się zastanawiam, czy nie lepiej by było gdyby Klifiacy cię nie znaleźli i zdechłbyś z głodu gdzieś w lesie.
Czyli miał racje. Nic go nie obchodził. Był dla niego tylko cholernym narzędziem.
— Następnym razem może zrobię to lepiej, wybacz — burknął. — Pozbędziesz się problemu. Ja pójdę do twojego mentora, ty będziesz rozwijał kult i wszyscy będą szczęśliwi.
Staruszek zdziwił się na te słowa i westchnął, kładąc uszy.
— Nie mów tak — warknął. Zbliżył się do niego i przytknął mu pazury do pyska. Nachylił się jednak i polizał młodszego miarowo. Fuj. Obślinił go... Zaskoczenie to było mało powiedziane, nie miał pojęcia w co ten teraz z nim pogrywał. — Nie myślę tak naprawdę. Jesteś moim pierworodnym synem i mimo wszystko, nie wybaczyłbym sobie, gdybym pozwolił ci umrzeć. Nawet jeśli jestem surowy. — mruknął. — Przestań się do cholery poddawać słabościom. To cię niszczy. Sprawia, że łatwo podlegasz złym myślom. tylko tchórze się ranią. Ci co nie potrafią się pogodzić z rzeczywistością. A ty nim nie jesteś.
Kiedyś na te słowa pewnie by się ucieszył. Teraz jednak był pozbawiony sił i chęci na cokolwiek innego niż sen. Czy tak właśnie wyglądała ta pustka? Ten brak emocji? Wiedział jednak, że to było tylko chwilowe. Nie był w stanie wyzbyć się siebie aż tak bardzo, a mróz mu tym bardziej w tym nie pomoże.
— Chciałbym nie mieć emocji jak ty czy Łasica. Nie potrafię jednak ich się pozbyć. Wiem, że to moja słabość. — Wziął oddech. — Przemyślałem jednak całą sprawę... Chcę zacząć od nowa. Tak, wiem... wykorzystałem swoje szansę, ale... Naprawdę chcę się zmienić. Dla ciebie...
Van uśmiechnął się lekko i przytknął swoje czoło do jego czoła.
— Nieważne, ile będziesz wracać, wybaczę ci. Za każdym razem — wyszeptał do niego spokojnie. — Jedyne czego potrzebuję to zapewnienia, że naprawdę chcesz. Zrobię z ciebie kogoś takiego jak ja czy twoja siostra. Przeszedłeś tak dużo. To by było głupie, gdybyś się teraz poddał, moje słońce. Większość kotów na twoim miejscu już dawno rzuciłoby się do rzeki. A ty jesteś moim małym, silnym Chłodnym Omenem i wiem, że się nie poddasz.
— Chcę. Ja... wiem, że to bezsensu... ta walka z wami. Chciałbym być częścią rodziny. Czuć się... swobodnie. Tak. Chcę spojrzeć na świat jak ty. Bez emocji. Bez uczuć. Tak chłodno... — słysząc ostatnie zdanie uśmiechnął się do niego krzywo. — Przed chwilą zamarzłem na śmierć, to nie jest siła... której pragnę...
Lider zamruczał, przymykając oczy.
— Siła, której pragniesz, jest na wyciągnięcie łapy, mój drogi. Jedyne co ci wystarczy to motywacja i błoga pustka w umyśle. Uczucia robią wielki zamęt w głowie, wiesz? Dlatego lepiej nie zwracać na nie uwagi — wyszeptał. — Ty jesteś częścią rodziny. Nie zasłużyłeś na to, to fakt, ale jesteś. Nie porzucę cię jak twoja matka... Wybacz za moje słowa. Byłem wściekły. Zresztą nadal jestem. Spieprzyłeś, ale nie odwróciłbym się od ciebie. Nigdy. Będziemy ćwiczyć, obiecuję, będziesz mógł mordować bez wyrzutów sumienia. Rozładowywać swój gniew na bezużytecznych kotach. Ufać swoim sojusznikom.
— Zapamiętam to. Może będzie mi dzięki temu lżej. Tato... wybacz za moje zachowanie. Miałeś rację, że robiłem to wszystko specjalnie. To nie uczenie się na błędach, o którym wspomniałeś... wtedy... byłem świadom, że przesadzam, ale te cholerne emocje... Gdy jestem zły... czuję się jak ty. Chcę mordować, by dać im upust. Nie chciałem skrzywdzić Łasicy. Po prostu... Byłem zazdrosny, że ona jest idealna, a ja nie mogę taki być... Ale wiem, że to głupie myślenie, takie... dziecinne. Nie powinienem się do niej porównywać... Mogę być znacznie od niej lepszy. Tylko... Muszę zrozumieć co jest dla mnie najważniejsze.
Kocur uśmiechnął się lekko, śmiejąc się pod nosem.
— Ty głupcze... Myślałeś, że kocham Łasicę bardziej od ciebie? Nonsens — wymruczał. — Ona po prostu wie, gdzie stąpać. A ty potrzebujesz prowadzenia przez tą ścieżkę. Jeśli chcesz mordować, gdy czujesz gniew, to będziesz chciał też i bez gniewu. To dobry znak. Znaczy, że jesteś do tego zdolny. Domyślałem się, że specjalnie mnie prowokowałeś, Chłodny Omenie. Ale to dobrze. Przynajmniej poznałeś gniew i moje granice. To samo rób z innymi kotami.
Uśmiechnął się na te słowa.
— Nie chcę już cię zawodzić. Nie będę już... takim wyrodnym synem. Wiem, że poszalałem i miałeś prawo mieć mnie dosyć. Ja też siebie miałem dość — westchnął — Jak odtajam i mnie Gęsia Łapa nie zabiję, to... to ci udowodnię, że to nie są puste słowa. Tym razem... spróbuję dorosnąć.
— Nie zabije cię, nie zabije — miauknął jedynie. — Czekam, synu. Czekam aż mi udowodnisz. Jestem pewien, że dasz radę. Wychowałeś się w twardej rodzinie. Jesteś jak ja. Masz to we krwi. Po prostu musisz to w sobie obudzić.
Wziął oddech, po czym ciężko go wypuścił.
— Tak... To nie powinno być takie trudne, ale jest... Może gdybym nie wychował się w Klanie Klifu, a od początku tutaj, z tobą to... byłoby mi lżej...
<Tato?>
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz