Mały kocurek Wiatr nie miał łatwego dzieciństwa.
Jego mama, Oset była pochłonięta przez swoje myśli i spotkania z innymi kotami. Rzadko kiedy rozmawiała ze swoim synem, robiła to tylko wtedy, kiedy musiała.
Wrzosiec się nim zajmował. Bawił i starał się tłumaczyć synowi różne rzeczy.
Mimo uwagi, którą poświęcał mu ojciec, nie było to dzieciństwo, o którym mogłyby marzyć kocięta.
Jego rodzice ciągle się kłócili. Nieważne, czy chodziło o błahe sprawy, czy też o coś bardzo istotnego — zawsze kończyło się to krzykiem.
Nawet w tym momencie.
Czarna kotka stała naprzeciwko kocura. Jej umięśnione łapy były napięte. Pazury szurały w ziemi, budząc niepokój w malcu. W jej żółtych ślipiach dojrzał jedynie gniew. Tata zlustrował kotkę szybkim spojrzeniem. Jego bure furto stało najeżone na grzbiecie. Zakończone białymi skarpetkami łapy nerwowo ugniatały ziemię
– To wszystko twoja wina! – syknęła Oset.
– Tak? Moja? A to ja pozwoliłem im nas stamtąd wygonić? – spytał pogardliwie Wrzosiec.
– Tak, pozwoliłeś!
– W jakim ty świecie żyjesz? Walczyłem o to, to ty uciekałaś ze zwieszonymi uszami i ogonem pod brzuchem! Patrzyliby na nas inaczej, gdybyś też walczyła — a nie walczyłaś, więc byliśmy dla nich parą nic nieznaczących niezgodnych kotów!
– Nie mogę wysłuchiwać tych kłamstw ani chwili dłużej! – krzyknęła czarna.
– Czyli jak zwykle pójdziesz sobie nie wiadomo gdzie i utniesz rozmowę? – zasyczał przez zęby bury.
Wiatr niewiele rozumiał z tych sprzeczek, jednak zawsze kibicował swojemu ojcu. Zawsze wiedział, że to jego stronę powinien trzymać. Pragnął być taki, jak Wrzosiec.
Wszystko było osłonięte przez mrok. Była to pora, w której Wiatr zwykle czuł zmęczenie. Leżał obok sporego kamienia, otulając się ogonem. Miał już zasypiać.
Nagle poczuł coś ciepłego przy grzbiecie.
– Wietrzyku?
Kocur podniósł się. Otworzył zielone ślipia. Ukazał się przed nim Wrzosiec.
– Hm? – ziewnął.
– Chciałem się z tobą pożegnać.
– Czemu? – spytał.
– Wiesz... To może być dla ciebie skomplikowane – powiedział, po czym otulił swojego syna ogonem. – Oset już mnie nie kocha. Nie chce, żebym tu był. Dlatego odchodzę.
Jego mama, Oset była pochłonięta przez swoje myśli i spotkania z innymi kotami. Rzadko kiedy rozmawiała ze swoim synem, robiła to tylko wtedy, kiedy musiała.
Wrzosiec się nim zajmował. Bawił i starał się tłumaczyć synowi różne rzeczy.
Mimo uwagi, którą poświęcał mu ojciec, nie było to dzieciństwo, o którym mogłyby marzyć kocięta.
Jego rodzice ciągle się kłócili. Nieważne, czy chodziło o błahe sprawy, czy też o coś bardzo istotnego — zawsze kończyło się to krzykiem.
Nawet w tym momencie.
Czarna kotka stała naprzeciwko kocura. Jej umięśnione łapy były napięte. Pazury szurały w ziemi, budząc niepokój w malcu. W jej żółtych ślipiach dojrzał jedynie gniew. Tata zlustrował kotkę szybkim spojrzeniem. Jego bure furto stało najeżone na grzbiecie. Zakończone białymi skarpetkami łapy nerwowo ugniatały ziemię
– To wszystko twoja wina! – syknęła Oset.
– Tak? Moja? A to ja pozwoliłem im nas stamtąd wygonić? – spytał pogardliwie Wrzosiec.
– Tak, pozwoliłeś!
– W jakim ty świecie żyjesz? Walczyłem o to, to ty uciekałaś ze zwieszonymi uszami i ogonem pod brzuchem! Patrzyliby na nas inaczej, gdybyś też walczyła — a nie walczyłaś, więc byliśmy dla nich parą nic nieznaczących niezgodnych kotów!
– Nie mogę wysłuchiwać tych kłamstw ani chwili dłużej! – krzyknęła czarna.
– Czyli jak zwykle pójdziesz sobie nie wiadomo gdzie i utniesz rozmowę? – zasyczał przez zęby bury.
Wiatr niewiele rozumiał z tych sprzeczek, jednak zawsze kibicował swojemu ojcu. Zawsze wiedział, że to jego stronę powinien trzymać. Pragnął być taki, jak Wrzosiec.
***
Wszystko było osłonięte przez mrok. Była to pora, w której Wiatr zwykle czuł zmęczenie. Leżał obok sporego kamienia, otulając się ogonem. Miał już zasypiać.
Nagle poczuł coś ciepłego przy grzbiecie.
– Wietrzyku?
Kocur podniósł się. Otworzył zielone ślipia. Ukazał się przed nim Wrzosiec.
– Hm? – ziewnął.
– Chciałem się z tobą pożegnać.
– Czemu? – spytał.
– Wiesz... To może być dla ciebie skomplikowane – powiedział, po czym otulił swojego syna ogonem. – Oset już mnie nie kocha. Nie chce, żebym tu był. Dlatego odchodzę.
– A gdzie idziesz? – dociekał kocurek.
– To znaczy? - miauknął. – Nie rozumiem.
– Nie wiem, gdzie pójdę.
Nastała chwila ciszy. Ojciec i syn rzucali sobie zakłopotane spojrzenia. Wietrzyk widział coś niepokojącego w jego oczach. Był to strach i niepewność, zmieszany, z czym jeszcze. Czymś obcym.
– Do widzenia – rzekł kocur.
– Wrócisz, zanim zasnę?
– Oj... – westchnął. – Widzę, że nie rozumiesz. Ja już nigdy nie wrócę.
Te ostatnie słowa wywołały oburzenie i smutek u kociaka.
– Co?! - krzyknął, zrywając się z pozycji siedzącej. – Idę z tobą!
– Nie wolisz zostać tutaj?
– Nie! – zaprzeczył Wiatr, kręcąc na boki łebkiem.
– Ta wędrówka może być niebezpieczna. Jesteś pewien? – powiedział niepewnie. – Nie chce, żeby coś ci się stało.
– Tak! Chodźmy już!
– No dobrze. Pójdziemy razem.
Na pysku Wrzośca pokazał się mały, szczery uśmiech.
– To znaczy? - miauknął. – Nie rozumiem.
– Nie wiem, gdzie pójdę.
Nastała chwila ciszy. Ojciec i syn rzucali sobie zakłopotane spojrzenia. Wietrzyk widział coś niepokojącego w jego oczach. Był to strach i niepewność, zmieszany, z czym jeszcze. Czymś obcym.
– Do widzenia – rzekł kocur.
– Wrócisz, zanim zasnę?
– Oj... – westchnął. – Widzę, że nie rozumiesz. Ja już nigdy nie wrócę.
Te ostatnie słowa wywołały oburzenie i smutek u kociaka.
– Co?! - krzyknął, zrywając się z pozycji siedzącej. – Idę z tobą!
– Nie wolisz zostać tutaj?
– Nie! – zaprzeczył Wiatr, kręcąc na boki łebkiem.
– Ta wędrówka może być niebezpieczna. Jesteś pewien? – powiedział niepewnie. – Nie chce, żeby coś ci się stało.
– Tak! Chodźmy już!
– No dobrze. Pójdziemy razem.
Na pysku Wrzośca pokazał się mały, szczery uśmiech.
– Nie wiem. Gdzieś, gdzie mnie łapy poniosą.
Wietrzyk leżał zwinięty w kłębek w miękkiej, wysokiej trawie. Zbudził go zapach świeżego jedzenia. Przeciągnął się, ziewnął i usiadł naprzeciwko swojego posiłku.
– Tato? – zapytał, szukając wzrokiem Wrzośca.
– Coś się stało?
– Ta mysz jest dla mnie?
– Tak. Zjedz ją.
– Ooo, dziękuję! – powiedział Wiatr, po czym przystąpił do posiłku.
Cieszył się z odejścia od Oset.
Nie czuł na sobie tych wrogich spojrzeń, wypełnionych pogardą i niechęcią. Lubił opiekę swojego taty. Tereny, na które przyszli były ładniejsze. Znajdowali się na sporej polance, porośniętej kolorowymi kwiatami. Poprzednie miejsce było skrajem lasu — jednym słowem pustka, jedynie w oddali widniały drzewa.
– Wietrzyku, zjadłeś już? Chciałbym iść dalej.
Kocurek dziwił się. Sądził, że tutaj zostaną.
***
Wietrzyk leżał zwinięty w kłębek w miękkiej, wysokiej trawie. Zbudził go zapach świeżego jedzenia. Przeciągnął się, ziewnął i usiadł naprzeciwko swojego posiłku.
– Tato? – zapytał, szukając wzrokiem Wrzośca.
– Coś się stało?
– Ta mysz jest dla mnie?
– Tak. Zjedz ją.
– Ooo, dziękuję! – powiedział Wiatr, po czym przystąpił do posiłku.
Cieszył się z odejścia od Oset.
Nie czuł na sobie tych wrogich spojrzeń, wypełnionych pogardą i niechęcią. Lubił opiekę swojego taty. Tereny, na które przyszli były ładniejsze. Znajdowali się na sporej polance, porośniętej kolorowymi kwiatami. Poprzednie miejsce było skrajem lasu — jednym słowem pustka, jedynie w oddali widniały drzewa.
– Wietrzyku, zjadłeś już? Chciałbym iść dalej.
Kocurek dziwił się. Sądził, że tutaj zostaną.
***
Od odłączenia się od Oset minęło już sporo księżyców.
Z małego, niezdarnego kociaka uformował się smukły i wysoki kocur. Niemal kopia ojca.
– To jak, idziemy? – spytał Wrzosiec, stojąc u boku Wiatru.
– Jasne. Nie mogę się doczekać.
Dreptali krętymi ścieżkami wśród siedlisk dwunożnych. Mijali wiele ogrodzeń, za niektórymi znajdowały się psy, które szczerzyły na nich swoje obrzydliwe kły. Czasami drogę przecinały duże, huczące potwory. Wiatr nie był fanem takich zjawisk — nie szedłby celowo między nimi bez potrzeby.
A zmierzał w niezwykle ważnych dla niego i Wrzośca celach.
Doszli w końcu do celu podróży. Było to ogrodzenie siedliska dwunożnych, ładnie obrośnięte bujnymi krzewami. Wrzosiec usiadł pod ogrodzeniem i kazał zrobić to samo swojemu towarzyszowi.
Wkrótce dołączył do nich dwunożny.
Trzymał w ręku to, po co zmierzały oba kocury — świeże, aromatyczne jedzenie. Ułatwiało ono im funkcjonowanie — Wrzosiec nie musiał już poszukiwać myszy i polować.
Pokarm został położony na ziemi, kocury pośpiesznie zabrały się do jedzenia. Wiatr nie mógł opisać, jak bardzo mu to smakowało. Kochał momenty, w których przystawiał pyszczek do pokarmu, by zaraz go ugryźć.
Z momentu rozmarzenia wybił go trzask. Podniósł uszy, machnął ogonem. Ponownie stanął przy nich dwunożny.
Wykonał gwałtowny, niespodziewany ruch.
Złapał za kark Wrzośca, krzycząc coś niezrozumiale. Podniósł go do góry i włożył do dziwnego przedmiotu.
Zielone ślipia błagały o pomoc. Wiatr odskoczył.
– Wrzosiec! – krzyknął przerażony Wiatr.
– Wiatr!
Ogromna łapa dwunożnego z szybkością leciała w kierunku syna Wrzośca.
Bury zaczął uciekać.
Przeciął ścieżkę i wskoczył w wysoką trawę. Ukrył się w niej.
Minęło trochę czasu od straty Wrzośca.
Nie był tym samym kotem. Trauma zostawiła na nim swoje ślady.
Płacząc co moment, wędrował po nieznanych terenach z niechęcią. Nie wiedział co robić z faktem swego żałosnego istnienia.
Przedzierał się przez gęste, kłujące krzaki, które niemiło szurały jego skołtunioną sierść.
Gdy w końcu mu się udało, wyskoczył na niewielki obszar porośnięty mchem. Czuł w powietrzu zapach innych kotów.
Gałązka pękła. Sierść burego się zjeżyła.
– Czego tu szukasz? – wydał się warkot.
Wiatr spojrzał za siebie i ujrzał ładną, niemal całą białą kotkę.
– Czego tu szukasz?! – powtórzyła.
– J-Ja? – przełknął nerwowo ślinę, otwierając lekko pysk.
– No a kto? – syknęła.
– N-Niczego, po prostu zabłądziłem... Już i-idę – rzucił, nerwowo się wycofując.
– Ja nie mówię, że masz iść. Ktoś cię wygania?
– N-No nie, ale... – przerwał, nie wiedząc, co odpowiedzieć.
– Już się tak nie stresuj, trochę spokoju... – odparła, wyraźnie zdziwiona.
Nie mógł w to uwierzyć. Czy ona czytała jego myśli? Wiedziała, w jakim jest stanie? Co czuje i co myśli?
– Jak ci na imię? – spytała, wybijając kocura z krainy przemyśleń. – Ja jestem Mela.
– M-Mel... – jęknął. – J-Ja mam...
– Kocur – przerwała mu. – Nie rozumiem cię. Przestań się jąkać i się uspokój.
– Prze-przepraszam. P-Postaram się m-mówić normalnie, ale ja właściwie z nikim nie rozmawiam i to jest trudne...
– Dobrze, przecież nie mówię tego, żeby ci było przykro, tylko po to, żebym cię zrozumiała – westchnęła, wstając i podchodząc bliżej burego. – Jeżeli źle się czujesz, to możesz pójść na jakiś czas do mnie.
– Jesteś pieszczochem? – powiedział, zaskoczony propozycją.
– Nie, żyje w grupie kotów. Oprócz mnie jest tu jeszcze jedna kotka i dwa kocury. Myślę, że nie będą mieli nic przeciwko żebyś dołączył. Idziesz?
Z małego, niezdarnego kociaka uformował się smukły i wysoki kocur. Niemal kopia ojca.
– To jak, idziemy? – spytał Wrzosiec, stojąc u boku Wiatru.
– Jasne. Nie mogę się doczekać.
Dreptali krętymi ścieżkami wśród siedlisk dwunożnych. Mijali wiele ogrodzeń, za niektórymi znajdowały się psy, które szczerzyły na nich swoje obrzydliwe kły. Czasami drogę przecinały duże, huczące potwory. Wiatr nie był fanem takich zjawisk — nie szedłby celowo między nimi bez potrzeby.
A zmierzał w niezwykle ważnych dla niego i Wrzośca celach.
***
Doszli w końcu do celu podróży. Było to ogrodzenie siedliska dwunożnych, ładnie obrośnięte bujnymi krzewami. Wrzosiec usiadł pod ogrodzeniem i kazał zrobić to samo swojemu towarzyszowi.
Wkrótce dołączył do nich dwunożny.
Trzymał w ręku to, po co zmierzały oba kocury — świeże, aromatyczne jedzenie. Ułatwiało ono im funkcjonowanie — Wrzosiec nie musiał już poszukiwać myszy i polować.
Pokarm został położony na ziemi, kocury pośpiesznie zabrały się do jedzenia. Wiatr nie mógł opisać, jak bardzo mu to smakowało. Kochał momenty, w których przystawiał pyszczek do pokarmu, by zaraz go ugryźć.
Z momentu rozmarzenia wybił go trzask. Podniósł uszy, machnął ogonem. Ponownie stanął przy nich dwunożny.
Wykonał gwałtowny, niespodziewany ruch.
Złapał za kark Wrzośca, krzycząc coś niezrozumiale. Podniósł go do góry i włożył do dziwnego przedmiotu.
Zielone ślipia błagały o pomoc. Wiatr odskoczył.
– Wrzosiec! – krzyknął przerażony Wiatr.
– Wiatr!
Ogromna łapa dwunożnego z szybkością leciała w kierunku syna Wrzośca.
Bury zaczął uciekać.
Przeciął ścieżkę i wskoczył w wysoką trawę. Ukrył się w niej.
Dawno nie poczuł czegoś takiego. Nikt nie zadał mu jeszcze takiego bólu.
Łzy ściekły mu po polikach, pazury zaczęły wbijać się w podłoże.
Żal przygniatał go całego. Dreszcze przechodziły mu po całym ciele. Trząsł się, z bólem przełykając ślinę. Czuł się bezużytecznie. Czuł się winny za wszystko, co zaszło.
Stracił najważniejszego kota w jego życiu.
Żal przygniatał go całego. Dreszcze przechodziły mu po całym ciele. Trząsł się, z bólem przełykając ślinę. Czuł się bezużytecznie. Czuł się winny za wszystko, co zaszło.
Stracił najważniejszego kota w jego życiu.
***
Minęło trochę czasu od straty Wrzośca.
Nie był tym samym kotem. Trauma zostawiła na nim swoje ślady.
Płacząc co moment, wędrował po nieznanych terenach z niechęcią. Nie wiedział co robić z faktem swego żałosnego istnienia.
Przedzierał się przez gęste, kłujące krzaki, które niemiło szurały jego skołtunioną sierść.
Gdy w końcu mu się udało, wyskoczył na niewielki obszar porośnięty mchem. Czuł w powietrzu zapach innych kotów.
Gałązka pękła. Sierść burego się zjeżyła.
– Czego tu szukasz? – wydał się warkot.
Wiatr spojrzał za siebie i ujrzał ładną, niemal całą białą kotkę.
– Czego tu szukasz?! – powtórzyła.
– J-Ja? – przełknął nerwowo ślinę, otwierając lekko pysk.
– No a kto? – syknęła.
– N-Niczego, po prostu zabłądziłem... Już i-idę – rzucił, nerwowo się wycofując.
– Ja nie mówię, że masz iść. Ktoś cię wygania?
– N-No nie, ale... – przerwał, nie wiedząc, co odpowiedzieć.
– Już się tak nie stresuj, trochę spokoju... – odparła, wyraźnie zdziwiona.
Nie mógł w to uwierzyć. Czy ona czytała jego myśli? Wiedziała, w jakim jest stanie? Co czuje i co myśli?
– Jak ci na imię? – spytała, wybijając kocura z krainy przemyśleń. – Ja jestem Mela.
– M-Mel... – jęknął. – J-Ja mam...
– Kocur – przerwała mu. – Nie rozumiem cię. Przestań się jąkać i się uspokój.
– Prze-przepraszam. P-Postaram się m-mówić normalnie, ale ja właściwie z nikim nie rozmawiam i to jest trudne...
– Dobrze, przecież nie mówię tego, żeby ci było przykro, tylko po to, żebym cię zrozumiała – westchnęła, wstając i podchodząc bliżej burego. – Jeżeli źle się czujesz, to możesz pójść na jakiś czas do mnie.
– Jesteś pieszczochem? – powiedział, zaskoczony propozycją.
– Nie, żyje w grupie kotów. Oprócz mnie jest tu jeszcze jedna kotka i dwa kocury. Myślę, że nie będą mieli nic przeciwko żebyś dołączył. Idziesz?
Wiatr przytaknął. Jednocześnie czuł miłą ekscytację, gdzieś w duchu jednak bojąc się, że to wszystko to pułapka i kolejna próba skrzywdzenia go.
Kremowa wstała, po czym pokazała kocurowi kierunek ogonem. Prowadziła go przez gęstwiny i kłujące krzaki, aż do niewielkiego obszaru w większości pokrytego mchem.
***
Dołączył do grupy kremowej kotki. Wcale nie tymczasowo. Zamieszkał tam i zdobył bliskość Meli. Kotka, która zdawała się nim gardzić, stała się dla niego wsparciem i ukochaną. Razem oglądali wschody i zachody słońca, wysłuchiwali swoich wzajemnych historii, dawali sobie buziaki, udawali się na randki, chodzili trzymając się za ogony, długo spacerowali.
Wracał teraz z polowania, żwawo przeskakując przez gąszcz prowadzący do partnerki i reszty kotów. Tak bardzo cieszył się na myśl, że zielonooka poczuje się lepiej – ostatnio wyjawiła buremu, że jest nieco przytłoczona. Pragnął poprawić jej humor, to było coś, na czym ogromnie mu zależało.
Niósł w pysku tłustą, brązową mysz. Nos swędział go od intensywności zapachu zdobyczy, ale dla kremowej był w stanie zrobić wszystko – wiedział, że lubiła ten zapach.
Wreszcie przedarł się przez chaszcze. Z szerokim uśmiechem wkroczył na teren.
Nie.
NIE.
Łapy się pod nim ugięły, mysz wypadła z pyska, szyję przedarły pazury, sznurki zacisnęły się wokół brzucha, źrenice zamieniły się w małe gałązki.
– M-Melo...? – jego głos zadrżał.
Kremowa siedziała na jednym z legowisk, wtulona w niebieskiego kocura o paskudnych, żółtych oczach.
Nie był w stanie powiedzieć nic więcej. Nic nie mogło przejść przez jego gardło. Żaden krzyk, żadne słowo. Drżał, a jego ogon kulił się pod brzuchem. Nie mógł uwierzyć. Czuł jej ciepło, jej miłe słowa, to wszystko było prawdziwe. Wpatrywał się zszokowany w zielone oczy, wcześniej piękne i pełne miłości, obecnie wpatrzone w obrzydliwego kocura. Miał chęć rozszarpania mu gardła, jednak był bezsilny. Wpadł w przepaść bezradności i gorzkiego smutku.
– Czego się spodziewałeś? – warknęła pogardliwie Mela. – Nigdy cię nie kochałam. Bawienie się twoimi uczuciami było ciekawe, ale znudziło mi się.
– J-Ja... ja nic nie r-r-rozumiem... – wydukał, ciężko łapiąc oddech.
– Mało mnie to obchodzi. Strasznie naiwny jesteś. Naprawdę nic nie podejrzewałeś?
– T-To wszystko było t-takie miłe i p-prawdziwe... nie mogę uwierzyć... – rozpaczał.
Serce waliło mu jak oszalałe. Oczy zalały się łzami. Był zdruzgotany.
– To nie jej problem – odezwał się niski głos niebieskiego. – Dałeś się oszukać, to twoja wina. Gdybyś miał mózg i go używał, to wszystko potoczyłoby się inaczej. Nie ryczałbyś teraz przed nami.
– Zgadzam się z tym, co mówi Sum. – przytaknęła kremowa.
– Zabieraj się stąd, użyj tych swoich drżących patyków – zażądał, wskazując na łapy burego i trzepiąc agresywnie ogonem.
Miał ochotę zapaść się pod ziemię. Odrzucenie przez matkę, porwanie ojca, bawienie się jego uczuciami, zdrada, nazwanie jego łap "drżącymi patykami" były jak ogromna skała, lecąca wprost na żałosnego kota w przepaści zdruzgotania. Nie wytrzymywał takiego napięcia. Rozrywało go ze wszystkich stron. W tej samej chwili miał ochotę krzyczeć, płakać i zniknąć. Spojrzał po raz ostatni na zdrajczynię i jej prawdziwego ukochanego. Zacisnął zęby i zaczął sunąć przez zarośla.
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz