Mama wskoczyła wraz z kamieniem do środka i położyła go na ziemi. Kociaki radośnie zamruczały, patrząc na siebie.
– A teraz – zaczęła karmicielka, przerywając im festiwal mruczenia – Trzeba was wymyć.
I zgarnęła całą czwórkę do siebie, po kolei czyszcząc; zaczęła od wijącego się Fiołka, któremu po chwili, w miarę czystemu, udało się wyszarpać. Zostały tylko siostry, które poddały się spokojnie zabiegowi; w końcu język mamy był większy niż ich własne, więc szło jej to szybciej. A nawet zaczęły kolejno zasypiać.
***
Następnego poranka Kminek wróciła nie tylko wcześniej, z dobrym humorem, ale też czystsza i cicho podkradła się do Krokus. Bo ta, jak wszyscy inni, jeszcze spała. Trąciła ją łapą. Raz i drugi, nawet trzeci. I ta dopiero wtedy zareagowała, na co z gardła Kminek wydarł się radosny pomruk.
– Wstawaj – szepnęła – coś ci pokażę!
Krokus powoli wygramoliła się ze swojej pozycji i wciąż niezrozumiałym spojrzeniem się jej przyglądała, ale Kminek już stała ponownie w wyjściu z ich schronienia i wyczekująco odwzajemniła wzrok. Ruchem głowy wskazała wyjście i po chwili można było usłyszeć ciche skrobanie jej pazurków.
Dzisiaj ziemia była sucha, ale nie za sucha. Taka w sam raz, by zmiękczyć lądowanie kociaka. Poczekała, aż dołączyła do niej Krokus i energicznie ruszyła przed siebie. Próbowała spowolnić, żeby truchtająca z nią siostra mogła nadążyć, jednak po chwili zapominała się i znowu wyrywała do przodu. Wtedy się zatrzymywała i czekała. I tak powtarzał się cały proces.
– Gdzie idziemy?
– Zobaczysz!
Trawa często była większa niż koteczki, więc musiały się natrudzić z wymijaniem, lub przeskakiwaniem jej. Ale Kminek wiedziała, gdzie idzie i bez wahania parła do przodu.
– Już prawie jesteśmy! – zapowiedziała. Gdy podskoczyła odpowiednio wysoko, widziała swój ulubiony głaz.
Wkrótce dotarły do niego i liliowa weszła pierwsza, by podać pomocną łapę siostrze. Zaraz potem usiadła i poklepała łapą miejsce obok.
Znalazła to miejsce wczoraj i bardzo je lubiła. Było to niewielkie (dla nich, jako kociaków, wydawało się ogromne) wzniesienie, z którego trochę lepiej było widać łąkę, niż z ich zwykłego poziomu.
Krokus, dysząc, niepewnie usiadła obok i popatrzyła w samym kierunku co Kminek, która właśnie była na etapie zachwycania się jakimś małym, fioletowym kwiatkiem, pnącym się po skale, układając się w bochenek dla lepszego dostępu.
– Ładnie, co nie? – szepnęła, bo miała wrażenie, że przerwanie głosem ciszy, która panowała, gdyby wygłuszyć śpiew ptaków, byłoby czymś niewyobrażalnie złym.
<Krokus?>
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz