Lis widząc coraz to bardziej zbliżający się budynek uśmiechnął się wilczo. Co prawda płuca paliły go żywym ogniem, bowiem rudy kocur gnał przed siebie, niczym na rodowodowego burzowicza przystało. Łapy powoli odmawiały mu posłuszeństwa, w uszach słyszał szum płynącej w jego żyłach krwi. Z daleka dopływały doń różne, zupełnie obce zapachy. Od siana, przez krowy, konie, aż po nawet gnój. To ostatnie nie było wybitnie przyjemnym aromatem, jednakże Lis nadal uważał, że był to zapach nadal o niebo lepszy, niż swąd niektórych niedojd z jego własnego klanu, czy odór pozostałych czterech skupisk tych żałosnych bytów.
Gdy Łabędzi Plusk przystanął, rudy kocur zatrzymał się zaledwie kilka długości kocięcego kroku za nim. Pokręcił łbem, oblizując pysk i suchy nos, po czym spojrzał wyczekująco pointa.
— W-widzisz t-ten b-bu-budynek? T-to t-tam — miauknął niemrawo, wskazując łapą na wielki, czerwonawy budynek. Lider klanu klifu przyjrzał mu się, po czym bez żadnego słowa ruszył przed siebie, ani myśląc by zaczekać na pointa, który miauknął coś do siebie, po czym z lekkim zmęczeniem wymalowanym na pysku, ruszył za swoim przywódcą.
— Śmierdzi — mruknął rudzielec, wskakując na płot i nastawiając uszu. Drgnął z lekka, gdy dotarło do niego muczenie krowy, a następnie rżenie konia — Właź tu — warknął w stronę wojownika, który wzdrygnął się na jego słowa, jednakże ostatecznie przysiadł obok niego. Oba kocury rozglądały się uważnie, w każdej chwili będąc gotowym, by podjąć ucieczkę. W końcu coś, a raczej ktoś pojawił się tuż po drugiej stronie ogrodzenia. Jakaś wielka, tocząca się kupa sadła zasyczała na nich, wysuwając pazury i strosząc futro na całej długości grzbietu.
— Wynocha z mojej farmy, kapuściane łby! — zawołał, wyginając grzbiet, jednakże przez nawał tłuszczu nie było to ani trochę widoczne. Rudy kocur ryknął perlistym śmiechem, o mało co nie spadając z płotu. Ta niedojda mu grozi? Dobre sobie! Wypiął dumnie pierś, rzucając wymoczkowi pogardliwe, jednakże zarazem wyzywające spojrzenie — Stawaj i walcz ty kupo gówna! Chyba, że czekasz aż twój chłoptaś wyliże cię pod ogonem! Obrzydliwe, zwyrole! Dewianci! — powieka rudzielca drgnęła, nie minęła jednak sekunda nim lider klifu bez słowa rzucił się na pieszczocha, od razu powalając go na ziemię i ignorując pazury, które boleśnie wbijały się w jego brzuch, oraz zęby, które szarpały za kępki futra na policzku, zacisnął szczęki na gardle obcego kota.
Minęło sporo, nawet wiele uderzeń serca, nim Lis wyprostował się, wypuszczając z pyska wiotkie już ciało.
— Ups... — zaśmiał się, oblizując krew kapiącą z pyska i dając znak ogonem Łabędziowi, ruszył w stronę kurnika, który krył się za stodołą. Uważnie sprawdzając, czy czasem nie napatoczy im się jakiś dwunogi, kolejny pieszczoch, czy też pies, powoli posuwali się naprzód, co jakiś czas przystając i kryjąc się w trawie. Gdy byli już blisko, syn czaplego potoku wciągnął powietrze, oblizując się ze smakiem, ślinka ściekła po jego brodzie — Właź — syknął, gdy sam znalazł się w środku kurnika.
— A-ale... — zająknął się kocur, spoglądając z przerażeniem na starszego, który prychnął lekceważąco i chwytając go za skórę na karku, zaciągnął do środka.
— Słuchaj no! Przestań wiecznie trząść dupskiem! Gdybym chciał cię zabić, to bym już to dawno zrobił — mówiąc to, odwrócił się gwałtownie, ogonem uderzając o deskę, która upadła z przeraźliwym łoskotem na ziemię, budząc tym samym wszystkie kury, które zaczęły drzeć dzioby — Nosz ch...- — urwał jednak w pół zdania i ani myśląc, złapał za jednego ptaka, szybko pozbawiając go życia, po czym wypchnął pointa na zewnątrz kurnika i razem rzucili się do ucieczki, słysząc za sobą wrzaski i krzyki farmera, oraz strzały.
< Dziabong? >
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz