jeszcze Porą Nagich Drzew
Od pewnego czasu nie opuszczało ją uczucie przeszywającego na wskroś jej ciało chłodu. Wydawało jej się, że nieustannie słyszy pełen okrucieństwa śmiech brata, rozchodzący się tuż nad jej głową. Zarazem był blisko, niczym w jej cieniu, ale wciąż pozostawał nieuchwytny dla jej oczu. Brązowe ślepia raz po raz badały w panice otoczenie, czekając na nadchodzący atak, choć ten nigdy się nie zjawiał.
Skała nie potrafiła znieść tego stanu. Na wszelki wypadek unikała mięsa z ogólnodostępnego stosu, choć głód wzbudzał w niej najdziksze instynkty, więc częstowała się tylko tym, co nie pobudzało jej umysłu do zakładania najczarniejszych scenariuszów. Zwykły, najmniejszy wróbelek wystarczył jej, aby zażegnać pragnienie.
Wyściubiła nos z leża starszyzny, patrząc na to, co dzieje się w obozie. Było dosyć pusto, ale co się dziwić, skoro Pora Nagich Drzew okazała się niezwykle uciążliwa. Ledwo wystawiła łapę na zewnątrz, a poczuła szczypanie zimna w poduszki.
— Hej, Skalny Szczycie! — Omal nie zeszła na zawał, słysząc wyjątkowo pogodny głos z prawej strony. Zareagowała wręcz przesadnie, gapiąc się z trwogą na zbliżającego się w jej stronę kocura. Liliowe futro przez moment wydawało jej się obce. Uśmiechnął się do niej łagodnie na przywitanie. — Jak tam u ciebie?
Przełknęła ślinę. Może rzeczywiście zaczynało odbijać jej na starość, bo serce biło jej o wiele szybciej, niż powinno. Pokiwała niemrawo głową, uświadamiając sobie, że nie stoi przed nią wróg, tylko jej przyjaciel, którego znała już od czasów uczniowskich.
To znaczy, z jednej strony wiedziała, że właściciel tych bacznie obserwujących ją pomarańczowych ślepi jest niegroźny, ale z drugiej — taką samą barwę oczu miał jej brat. Ten sam, który ledwo co namieszał całkowicie w jej głowie, nawiedzając ją poprzez sen. Przez to nie potrafiła zaufać Mleczowemu Pyłowi tak, jak chciała.
— Miłego dnia — rzuciła pośpiesznie, wycofując się w głąb swojego legowiska.
Chwilowo była tu sama, bo Dymne Niebo wyszedł wcześniej na spotkanie z ukochaną. A Skała nie wiedziała, czy ta samotność była największym możliwym na ten moment błogosławieństwem, czy też jej kolejną zgubą.
— Coś się stało?
Niemalże przeklęła, słysząc to pytanie. Liliowy zajrzał do środka, patrząc na nią ze zmartwionym wyrazem pyska, choć w jego ślepiach kryło się zainteresowanie.
— Nie. Zmęczona jestem — wypaliła bez namysłu, kładąc po sobie uszy. Zawsze była tak energiczna, że to stwierdzenie wręcz ją zabolało.
— Ty? — zdziwił się, parskając cichym śmiechem. — Od kiedy? Nie znam bardziej nadpobudliwej istoty niż ty — dodał, siadając blisko wyjścia.
Niby nie pytał o nic więcej, ale czuła, że oczekuje wyjaśnień wobec jej dziwnych zachować. Zawahała się, ale zdała sobie sprawę, że kłamstwo to najlepsza opcja, którą może teraz zagrać.
— Ale czasy mej energii równały się z młodością. Teraz jej nie mam, pozostały mi tylko koślawe łapy i bóle kręgosłupa — mruknęła, spuszczając wzrok na ziemię. — Po prostu potrzebuję odpocząć od całego życia.
Skała nie potrafiła znieść tego stanu. Na wszelki wypadek unikała mięsa z ogólnodostępnego stosu, choć głód wzbudzał w niej najdziksze instynkty, więc częstowała się tylko tym, co nie pobudzało jej umysłu do zakładania najczarniejszych scenariuszów. Zwykły, najmniejszy wróbelek wystarczył jej, aby zażegnać pragnienie.
Wyściubiła nos z leża starszyzny, patrząc na to, co dzieje się w obozie. Było dosyć pusto, ale co się dziwić, skoro Pora Nagich Drzew okazała się niezwykle uciążliwa. Ledwo wystawiła łapę na zewnątrz, a poczuła szczypanie zimna w poduszki.
— Hej, Skalny Szczycie! — Omal nie zeszła na zawał, słysząc wyjątkowo pogodny głos z prawej strony. Zareagowała wręcz przesadnie, gapiąc się z trwogą na zbliżającego się w jej stronę kocura. Liliowe futro przez moment wydawało jej się obce. Uśmiechnął się do niej łagodnie na przywitanie. — Jak tam u ciebie?
Przełknęła ślinę. Może rzeczywiście zaczynało odbijać jej na starość, bo serce biło jej o wiele szybciej, niż powinno. Pokiwała niemrawo głową, uświadamiając sobie, że nie stoi przed nią wróg, tylko jej przyjaciel, którego znała już od czasów uczniowskich.
To znaczy, z jednej strony wiedziała, że właściciel tych bacznie obserwujących ją pomarańczowych ślepi jest niegroźny, ale z drugiej — taką samą barwę oczu miał jej brat. Ten sam, który ledwo co namieszał całkowicie w jej głowie, nawiedzając ją poprzez sen. Przez to nie potrafiła zaufać Mleczowemu Pyłowi tak, jak chciała.
— Miłego dnia — rzuciła pośpiesznie, wycofując się w głąb swojego legowiska.
Chwilowo była tu sama, bo Dymne Niebo wyszedł wcześniej na spotkanie z ukochaną. A Skała nie wiedziała, czy ta samotność była największym możliwym na ten moment błogosławieństwem, czy też jej kolejną zgubą.
— Coś się stało?
Niemalże przeklęła, słysząc to pytanie. Liliowy zajrzał do środka, patrząc na nią ze zmartwionym wyrazem pyska, choć w jego ślepiach kryło się zainteresowanie.
— Nie. Zmęczona jestem — wypaliła bez namysłu, kładąc po sobie uszy. Zawsze była tak energiczna, że to stwierdzenie wręcz ją zabolało.
— Ty? — zdziwił się, parskając cichym śmiechem. — Od kiedy? Nie znam bardziej nadpobudliwej istoty niż ty — dodał, siadając blisko wyjścia.
Niby nie pytał o nic więcej, ale czuła, że oczekuje wyjaśnień wobec jej dziwnych zachować. Zawahała się, ale zdała sobie sprawę, że kłamstwo to najlepsza opcja, którą może teraz zagrać.
— Ale czasy mej energii równały się z młodością. Teraz jej nie mam, pozostały mi tylko koślawe łapy i bóle kręgosłupa — mruknęła, spuszczając wzrok na ziemię. — Po prostu potrzebuję odpocząć od całego życia.
<Mlecz?>
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz