– Wiesz, co to jest?
Szybująca Mewa podsunął mi pod nos kolczastą gałązkę o krągłych, granatowych owocach.
– Skoro trzymasz ją tak blisko mojego pyska, to pewnie trucizna.
Zajęło mi chwilę, żeby zorientować się, że mój mentor od siedmiu boleści stoi dziwnie cicho. Podniosłem na niego wzrok; pysk rozciągał mu się głupawo, a w oczach niemal błyskały iskierki. Zbity z tropu, ledwie wydusiłem zagubione:
– ...Co?
– Wreszcie się odcinasz! Nareszcie! – Puścił gałąź, która z trzaskiem wróciła na swoje miejsce. – Już myślałem, że na zawsze taki zostaniesz. Taki smutny i uległy, wiesz, jak nieprzyjemnie się nabijać z kogoś takiego? To się robiło nudne. Ale nigdy nie przestałem wierzyć, że wciąż masz w sobie to coś, jak dawniej. Teraz dopiero będzie fajnie.
Stanąłem w bezruchu i przez kilkanaście uderzeń serca nie spuszczałem z niego wzroku.
– To jest chore. Jesteś chory. Odejdź stąd, tylko daleko.
– Sam do mnie przyszedłeś, może nie? – Powiedział słodko i strzepnął ogonem. – No dalej, nie kul się tak i nie trzęś, co ci się znowu dzieje… Weź, Poranek, odpowiadaj mi! Podrocz się ze mną! Ty się umiesz tak śmiesznie zdenerwować, kiedy tylko…
– Przestań, do cholery. Nie jesteś sadystą.
Uśmiech znikł z jego pyska. Dla odmiany teraz to on wyglądał na zagubionego.
– Tak? A skąd ty niby… – spróbował raz jeszcze, ale nie pozwoliłem mu dokończyć. Widok jego wahania napełnił mnie dziwną satysfakcją i rozjaśnił nieco umysł, dotąd przyćmiony najwyraźniej trudem drogi.
– Nie, nigdy nie byłeś, chociaż na każdym kroku próbujesz mnie zgnębić. Teraz widzę. Za to wiesz, czym jesteś? Mogę ci powiedzieć. Zwykłym dzieciakiem z problemami, który nie umie już nawiązywać normalnych kontaktów, i obrzuca innych gnojem, żeby zaspokoić swoje potrzeby. Tym jesteś, wiesz? Dokładnie tym. A ja mam za sobą rzeczy, które są tak trudne, że nawet sobie nie wyobrażasz, i chcę tylko spokoju. Jednej rzeczy, rozumiesz?! Czy to jest takie ciężkie do zrozumienia?! W innym świecie może nawet bylibyśmy przyjaciółmi, ale nie! Rozpuszczony bachor, musisz się zachowywać jak pochrzaniony…
Nie zdążyłem się uchylić – nawet gdybym miał dwa razy więcej czasu, nie zdołałbym uniknąć ciosu ostrych pazurów, które rozryły mi skórę na policzku. Z głuchym dźwiękiem upadliśmy na trawę; w płucach zabrakło mi powietrza. Kopałem na oślep.
Potem często zastanawiałem się, jak wiele brakowało mu tego dnia, żeby mnie zabić.
Walka nie trwała długo, szybko straciliśmy siły. Skończyłem na ziemi, dysząc ciężko – on zresztą podobnie, chociaż podniósł się szybciej. Przyglądałem się mu, jak wstaje niezgrabnie, odciążając jedną z nóg. On też na mnie spojrzał. Nie pamiętałem, żebym kiedykolwiek wcześniej widział w jego wzroku aż tyle wściekłości.
Utykając lekko, odwrócił się w kierunku tymczasowego obozu.
– Płakałeś jeszcze przed tym, jak cię uderzyłem.
***
Świat rozmywał się w zielono-szare plamy; niepewne mruganie oczami nie przynosiło upragnionej poprawy.
– Zorza? Zorza, żyjesz?
Wreszcie udało mi się wyostrzyć obraz na tyle, by móc rozeznać się w sytuacji – i pojąłem tyle, że wisi nade mną wielki, czarny kształt. Zamarłem w bezruchu.
– Halo? To ja, Sój…
– S-Sójka? – wyjąkałem, stając na nogi. On też uniósł głowę, światło słoneczne padło na jego pysk – i chociaż zmienił się, Klanie Gwiazdy, bardzo się zmienił, to nie sposób było odmówić tym rysom znajomości. – Sójka! Aaaa, skąd ty się tu wziąłeś?
– Przed odejściem spotkałem Kiełka na zgromadzeniu i doszliśmy do wniosku, że może wy też gdzieś jesteście… No i rzeczywiście. Cieszę się, że żyjesz – wymruczał, ocierając się o mnie łbem. Odwzajemniłem gest.
– Też się cieszę. I dobrze wiedzieć, że Kiełek też żyje, musimy się kiedyś wszyscy spotkać. Jak wy się właściwie teraz nazywacie?
– Sójcze Gniazdo, a on Biały Kieł. Chyba nie jest źle, prawda? – Nagle poczułem, jak spina się nieco. Odsuwając się, zmierzył mnie zatroskanym wzrokiem. – Przepraszam, że zapytam, ale… co ci się właściwie stało? Czemu nie jesteś razem ze swoim klanem…?
Starałem się utrzymać uśmiech.
– Miałem… miałem małą sprzeczkę ze swoim mentorem. Nie lubimy się teraz za bardzo, zresztą i tak wolę spać na powietrzu, wiesz? Nie śmierdzi tak tymi wszystkimi kotami. Jest okej. Żyję – zapewniłem go ciepło, chociaż wyrwana sierść i całkiem świeże bruzdki pod moim okiem najpewniej nie wyglądały przekonująco.
– Klanie Gwiazdy… Czekaj, twoim mentorem? Dalej się uczysz?
– Tak, zmieniałem ścieżki i dlatego długo to trwa. Będę medykiem, przynajmniej taką mam nadzieję. Tylko jeszcze nie zaśmierdłem ziołami.
– A, to super… Właściwie to całkiem logiczne, prawda? Dobrze, że masz co robić, tylko, no… Ten mentor nie brzmi za ciekawie, nie potrzebujesz może pomocy?
Z krzaków tuż za moimi plecami dobiegł nietypowy szelest. Wsłuchiwałem się w niego chwilę, aż musiałem gwałtownie nabrać powietrza. Znałem ten odgłos.
– Zorza…?
– On nie ma na imię Zorza.
Odwróciłem głowę. Z gąszczu właśnie wychodził Szybująca Mewa, sztywno, niemal manierycznie – i chociaż mówił jeszcze do mojego brata, lodowate spojrzenie utkwił już we mnie.
– Wracasz do obozu.
Narażanie się w tamtej chwili Szybującemu nie stało zbyt wysoko na liście moich priorytetów – zresztą nawet gdybym chciał, nie jestem pewien, czy cokolwiek udałoby mi się powiedzieć; chłód jego obecności, jakiego jeszcze nie widziałem, robił porażające wrażenie. Niepewnie skinąłem głową Sójce, który, przykulony, obserwował zajście szeroko otwartymi oczami, i zniknąłem w gęstwinie, prowadzony widokiem podskakującej końcówki ogona Szybującej Mewy. Kolczaste gałązki czepiały się mojego futra, drażniąc świeże rany.
Wreszcie wyszliśmy na przecinkę, na której Klan Klifu rozbił swój tymczasowy obóz. Szybujący przystanął, by prześledzić wzrokiem otoczenie, po czym zwrócił się do mnie raz jeszcze – dużo cichszym, lecz nadal ostrym jak borsuczy pazur głosem.
– Wczoraj drapałem się z psem. Wymyśl coś sobie albo i nie, nie obchodzi mnie to, ale wczoraj nic się nie stało, kapujesz? I nie chcę więcej widzieć żadnej zdrady klanu.
– To był mój brat – odparłem odruchowo, z irytacją uderzając ogonem o ziemię.
Szybująca Mewa zdążył już się tymczasem oddalić i nie dane mi było zobaczyć jego reakcji.
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz