Za to czarny kocur wydawał się zmieszany za każdym razem, gdy próbowała mu wyjaśnić swój sposób myślenia. Co prawda był miły i o wiele bardziej żywiołowy niż ich była liderka, lecz za to niewiele się odzywał. Aksamitka musiała nadrabiać w gadaninie za ich dwójkę, przez co głównym dźwiękiem towarzyszącym jej treningom były długie monologi. Utrudniało jej to skupianie się na zadaniach, bo zamiast skradać się po cichu, opowiadała wojownikowi o tym, co śniło jej się w nocy.
Zawsze dostrzegała narastającą ulgę na jego pysku, gdy wracali do obozu. Znikał w swoim legowisku, a ona z lekka zawiedziona, że nie chciał dalej słuchać jej niesamowitych historii, leciała na poszukiwanie swojej najlepszej przyjaciółki.
Oczywiście kochała wszystkich w Klanie Klifu, ale z pewną czekoladową rówieśniczką miała o wiele lepszy kontakt. Nadawały na tych samych tonach, nie przejmując się złem świata. Rozmawiały o pierdołach i zawzięcie bawiły się niczym kocięta przez cały wolny czas.
I tym razem, gdy tylko znalazła Krewetkę kręcącą się blisko skraju obozu, uśmiechnęła się szeroko. Przykucnęła, niemalże dotykając brzuchem ziemi. Wspominając słowa mentora, powoli zakradła się w jej stronę i gdy była odpowiednio blisko, naskoczyła na uczennicę i przeturlała się z nią o parę króliczych skoków dalej.
Ta z początku wydała z siebie okrzyk zdumienia, a widząc spojrzenie morskich ślepi, parsknęła śmiechem.
— Wróciłaś już z treningu? — mruknęła zaskoczona. — Ledwo co wyszłaś z obozu, a już jesteś z powrotem...
— Mój mentor był dzisiaj jakiś przygaszony — odparła, odsuwając się od niej. Położyła się wygodnie na plecach i machnęła łapkami w powietrzu. — Nie wiem, o co mu chodzi, ale strasznie mało mówi i przez to ja muszę gadać więcej, bo inaczej jest za cicho.
— Oh, to niedobrze — zmartwiła się Krewetkowa Łapa. — A może on po prostu lubi ciszę? — zagadnęła.
Aksamitka wzruszyła ramionami, próbując którąkolwiek z kończyn dosięgnąć chmur na niebie.
— Może. Ale to dziwne, gdy nic nie słychać — stwierdziła i spojrzała psotnie na znajomą. — A jaki jest twój mentor? — spytała.
Czekoladowa lekko się skrzywiła, padając momentalnie tuż obok pointki.
— Straszna maruda. Z nim to się nawet nie da porozmawiać, bo nic mu się nie podoba. Przy drodze rosły takie piękne, kolorowe kwiatuszki, a on nazwał je chwastami! — pisnęła z oburzeniem. — Nie wiem, dlaczego się tak zachowuje. Ja nic mu nie zrobiłam — westchnęła.
Szylkretka wzięła głęboki wdech. Obie najwyraźniej miały problematycznych mentorów. Ponownie zawiesiła swój wzrok na kotce. Jej czekoladowe futro idealnie komponowało się w otoczenie, przypominając barwą korę drzew. A zieleń trawy i liści zdecydowanie udoskonalała ten widok.
Koteczka nachyliła się ku niej i liznęła ją w policzek.
— Pewnie taki się urodził! — rzuciła pocieszająco. — Grzybowa Ścieżka, prawda? — Widząc skinięcie na potwierdzenie głową, parsknęła. — No to jest grzybem i tyle!
— Co ma znaczyć to, że jest grzybem? — zapytała niepewnie.
— No... Jest takim starym grzybem, że zwykłym ponurakiem. Bo grzyby lubią deszcz i w ogóle chłód, czyli są takie... negatywne — mruknęła, plątając się we własnych słowach. Sama nie wiedziała już, co chciała przekazać Krewetce, ale widząc jej uśmiech na pysku, poczuła ulgę.
— To możesz mieć rację — odparła krótko.
A potem obie wyłożyły się porządniej na trawie i gapiły się z zafascynowaniem w niebie, wymieniając się spostrzeżeniami na temat tego, co przypominają kształtem sunące nad nimi chmury.
[przyznano 5%]
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz