— Czego miałabym się bać? Łapanie zwierzyny jest całkiem proste, wystarczy wiedzieć jak – zaśmiała się – Jedyne co, to mogłabym przypadkiem wpaść na drzewo…
Przycupnęła na wygrzanej ziemi, swoją zdobycz kładąc obok, aby nie zapomnieć zabrać jej później ze sobą. Ćmia Łapa po chwili zajęła miejsce naprzeciwko, oglądając się jeszcze na współklanowiczki. Obie siedziały na nasłonecznionym brzegu, grzebiąc coś pochylone nad piaskiem. Pewna dość niska szylkretka mówiła coś większej burej kotce do ucha, podnosząc parę krabich szczypców. Zdobycz lśniła pod złotymi promieniami, a trzymająca ją kotka szczerzyła się w stronę drugiej, pokazując coś ogonem.
— To twoje przyjaciółki? Też są uczennicami? – zapytała, a zaskoczona klifiaczka odwróciła na nią wzrok, zagapiając się wcześniej w ptaka siedzącego między gałęziami.
— Umm… To Melodyjny Trel i Pietruszka. Pietruszkowa Łapa – odparła, strzepując uszami.
Dymna otworzyła szerzej oczy, jeszcze raz spoglądając na nieznajome. Obie wyglądały na uczennice, na pewno młodsze od niej! Buraska w oddali próbowała podnieść kamień; najpewniej, aby dostać się do kolejnego krabowego domku. Jednak jej towarzyszka szybko coś wtrąciła i pokręciła głową. Zgrabnie sama zabrała się za rozwiązanie problemu, szybko przesuwając przeszkodę.
— Ciekawie – mruknęła w końcu – To one pomagały ci w zbieraniu ziół?
Uznała, że to szylkretka musiała być wojowniczką ‐ czyli Melodyjnym Trelem. Wyglądała raczej śmiesznie i młodo na swoich krótkich nóżkach… Ale nie zamierzała oceniać, nie jej sprawa. Skupiła się ponownie na uczennicy przed sobą, oczekując na odpowiedź.
— W sumie to… Tak – pręguska owinęła łapki ogonem – Bardziej do towarzystwa.
Przytaknęła; krótkie odpowiedzi mimo niezręczności zadowalały ją. Miała wrażenie, że czasem trochę przytłaczała młodszą - jak na poprzednim zgromadzeniu, na przykład. Zbaczając z tematu, tamto spotkanie wspominała bardzo dobrze. Muszelkę Ćmiej Łapy schowała w kącie pod posłaniem, gdzie nie zwracała niczyjej uwagi. Uważała też, aby przypadkiem jej nie zgnieść podczas snu, lub aby któryś z jej synów nie nadepnąć,na nią przypadkiem. Bardzo ceniła sobie ten podarunek; nie chciała go zniszczyć!
— To miło! – oznajmiła – Jakie zioła zbierałaś? Ja się nie znam na medykamentach… Może mój ojciec coś umiał, ale nigdy się tym nie dzieliły.
Na wspomnienie rodziny wzdrygnęła się nieznacznie; nie chciała zwracać na to uwagi uczennicy. Nie wiedziała, dlaczego o tym wspomniała. Przecież nie było się czym chwalić? Co to była za radość, że jej własny tatulek nie nauczył jej niczego? Miała ochotę pacnąć się w głowę z głupoty. Przecież wiedziała, że jakiekolwiek tematy dotyczące rodziców sprawiały, że nie wiedziała co powiedzieć. Omijała tych rozmów jak ognia; zawsze znajdując najdrobniejsze i najgłupsze wymówki, aby tylko nie musieć otwierać pyszczka… Gdy to robiła, wypływały z niego historie znacznie mijające się z prawdą, które starannie wiła w swojej głowie, o jak najzwyczajniejszym dzieciństwie, kochającej mamie i dzielnemu tacie. Gdy Ikra i Kijanka pierwszy raz zapytali się jej o dalszą rodzinę, spanikowała, niemal mdlejąc na miejscu. Od tamtego czasu z widoczna ostrożnością nie wspominali tamtej rozmowy, jednak próbując zrozumieć, o co poszło.
— Miętę i malwę – miauknęła niebieska – Na… Ból brzucha.
Przytaknęła, krzywiąc się lekko.
— Ajć, nie miło – odparła – Znaczy, że ból brzucha nie miły! Bo z twojej strony to akurat bardzo miło, że pomagasz reszcie medyczek… Bo z tego, co pamiętam, macie aż dwie? I chyba jest jeszcze jedna uczennica, prawda?
Zalała mniejszą falą pytań, co spowodowało, że ta skuliła się lekko. Zarumieniła się lekko zakłopotana; nie chciała przytłoczyć nowej przyjaciółki. Zawsze to ona trajkotała bez przerwy, a niebieska wtrącała swoje uwagi czy uśmiechała się przyjaźnie.
— Mamy Liściaste Futro i Czereśniową Gałązkę – odpowiedziała po chwili uczennica, oglądając się za siebie – No i właśnie Zaćmienie, moją siostrę…
— Jak fajnie, trenujesz razem z rodzeństwem! – naprawdę się ucieszyła; ciekawe, jak to by było, gdyby ona trenowała wraz z siostrami – Oh, możecie się dzielić nowinkami, i… I razem pomagać chorym, też bym tak chciała!
Pyzia nadawała by się na wojownika, tego była pewna. Siostrzyczka była zawsze pełna energii, skacząc po kątach i irytując rodziców. Za to Niunia, wtedy jeszcze zwana Myszką, prawdopodobnie nie odnalazłaby się w tej roli. Więcej siedziała w miejscu i obserwowała życie dookoła, niż w nim uczestniczyła. Spojrzała na Ćmią Łapę. Koteczka łudząco przypominała jej siostrzyczkę, łypiąc strachliwymi oczkami. Jej boki także pokrywała srebrzyste prążki, zawijające się w ciekawe wzorki; częściowo przykryte przez biel. Futerko było mniej poczochrane, oraz lśniące, wręcz przeciwnie do matowego klębuszka, którym była kiedyś Myszka. Była pewna, że z daleka mogłaby te dwie pomylić ze sobą. Uszka Mżawki położyła się lekko; potrząsnęła głową, aby pozbyć się niechcianych wspomnień.
— Miło się z tobą rozmawiało, Ciemko – zamruczała, podnosząc się z ziemi – Ale muszę wracać do Nimfy, bo będzie się martwić…
Zrobiła krok do przodu i szybkim ruchem przytuliła głowę do puchatej szyi uczennicy, liżąc lekko jej łaciaty policzek. Nim ta zdążyła zareagować, zdążyła odsunąć się, pożegnać i zniknąć między drzewami; zostawiając oszołomioną medyczkę samą.
***
— I jak poszedł Ci trening? – z westchnieniem położyła się obok Ikrowej Łapy – Co robiłeś?
Leniwie przeciągnęła łapy, wbijając pazury w podeschnięty mech. Trudno było znaleźć jakikolwiek, który nadal pozostał żywo-zielony. Jej mentorka, jak i liderka wraz z zastępczynią wspominały o jakimś nowym zadaniu, związanym z sadzeniem roślin… Ale w sumie, to nie wiedziała, o co chodzi. Zdecydowała się w to nie mieszać, zanim nie zostanie konkretnie o coś poproszona.
— Dobrze – oznajmil niebieski, zwracając spojrzenie zielonkawych ślipi na matkę – Byliśmy na patrolu, a później… Pływaliśmy.
Kocurek przewrócił się na plecy, podnosząc jedną z łap do góry. Jego sierść nadal była wilgotna, przyciągając do siebie wszelkiego rodzaju paproszki. Strzepnęła jeden zaplatany między jego uszami, otrzymując cichy pomruk. Jego zgrabny ogon musnął jej bok, na co minimalnie wzdrygnęła się i odsunęła. Wydawał się twgo nie zauważyć, nadal wpatrując się w liściaste sklepienie i wodząc wzrokiem po powieszonych przez Siwka i nią (pod groźbą wsypania piasku na posłanie) piórkach.
Mimo tak bliskiego pokrewieństwa, nie do końca dobrze się czuła z ich dotykiem i ciągłym towarzystwem. Po księżycach spędzonych w żłobku, gdzie jako puchate kuleczki leżeli uczepieni jej brzucha, miała zdecydowanie dosyć. Podczas gdy Kijankowa Łapa raczej nie był przytulaśnym typem, to Ikra podążał za nią jak cień, wciąż uczepiając jej ogona niczym kociak, którym już przecież nie jest. On lubił używać jej jako podpórki na głowę, czy przysuwać własne posłanie bliżej. Była rozdarta pomiędzy odsunięciem tych afekcji, a ich znoszeniem w duchu bycia dobrą matką. Wątpliwości wobec tej kwestii przyprawiał jej fakt, że w przypadku innych kotów trudności z takim zachowaniem nie miała. Ba, wręcz je lubiła! Sama z siebie inicjowała tego typu kontakty, przykładowo z Bagietka czy Baśniową Stokrotką. Lubiła się przytulać; dawało jej to poczucie bezpieczeństwa, niczym to, które w teorii powinna dostać od rodziców. Jej kociaki były wyjątkiem; nie miała pojęcia, dlaczego.
— A ty co robiłaś, mamo?
— Hm? – zatracona we własnych myślach, przestała zwracać uwagę na syna – Ach, ja… Łowiłam ryby. I później pomagałam trochę w żłobku, bo ciocia Stokrotka mnie poprosiła o towarzystwo.
— Jej dzieci są strasznie głośne – mruknął, marszcząc nosek.
— Oj, nie mów tak! To tylko kociaki! – zbesztala niebieskiego – Poza tym, poznałeś ich w ogóle?
— Jeszcze nie – położył główkę na posłaniu – Jakoś… Nie chciało mi się iść.
Westchnęła, spoglądając na ucznia. Niby tak dobrze wychowane, a takie łobuzy…
— No nic, następnym razem zabiorę cię ze sobą. I nie próbuj się wymigać!
— Dobrze, dobrze – burknął po chwili, jednak na jego pyszczku widniał ślad uśmiechu – O, mamo, ktoś cię chyba woła – dodał jeszcze po chwili ciszy.
Skrzywiła się, że stęknięciem podoszac na łapy. Wyjrzała zza liściastej ściany legowiska, stając twarz w twarz z niebieskawą mordką Syreniego Lamentu.
— Oh, cześć Syrenko, co cię tu sprowadza? – miauknęła, uśmiechając się do znajomej – Przyszłaś po Ikrę? Momencik, już go zawołam-
— Właściwie, to chciałam zamienić z tobą słówko – weszła jej w zdanie wojowniczka – Jeżeli masz czas.
Otworzyła szerzej oczy ze zdziwieniem; jednak szybko skinęła głową. O czym pointka chciała porozmawiać? Oczywiście, znały się już jakiś czas i były dobrymi znajomymi, ale rozmawiały ze sobą raczej w gronie innych - tylko parę razy wyszły we dwie na spacer, czy konwersowaly przy posiłku.
— Zauważyłam coś ostatnio – zaczęła starsza, odchodząc kawałek na bok. Uczennica podążyła za nią, nerwowo strzepując uszami – Coś się chyba dzieje z Kijankową Łapą… Nie jestem jego mentorką, ale widzia-
Mżawka przystanęła z pazurami wrytymi w ziemię. Syrenka odwróciła się momentalnie, z cieniem szoku w oczach.
— Oh, nie, to nie tak! – dodała szybko, niezręcznie otulając niebieską ogonem – Miałam na myśli, że coś mu dolega! Zauważyłam, że dużo kaszle i tak dalej…
Momentalnie odetchnęła z ulgą, a jej łapy ugięły się lekko. Zdążyła się przestraszyć, że stało się coś poważnego, że jej syn źle się tu czuje, bądź ktoś mu dokucza… Mimo niechęci, nie chciała traktować żadnego z dzieci źle; nie chciała ich stracić. Jednak po chwili na jej pyszczek ponownie wkroczył niepokój, na co wojowniczka westchnęła, wyglądając, jakby szykowała się na przytrzymanie przyjaciółki w pionie.
— Muszę go znaleźć – oznajmiła – Zabrać do medyczek… Naprawdę, dziękuję Ci za powiadomienie mnie. Niczego nie zauważyłam…
Syreni Lament uśmiechnęła się lekko, cofając o krok. Obejrzała się na legowisko uczniów, z którego wyglądał Ikra.
— Nie martw się, nie ma problemu – odmiauknęła – Mam nadzieję, że to nic poważnego… Naprawdę, nie przejmuj się tym. Masz już i tak dużo na głowie, mogłaś nie zauważyć.
Przestąpiła z łapy na łapę, ostatni raz uśmiechając się do wojowniczki. Z cichym westchnieniem rozejrzała się po obozie, szukając wzrokiem syna.
— Zaraz powinien wrócić wraz z patrolem – wtrąciła jeszcze pointka – Tak mi się wydaje… No nic, pójdę odwiedzić mojego brata. Miłego dnia!
Pożegnała przyjaciółkę i przycupnęła w cieniu legowiska starszych, wyczekując na przybycie rzekomo wracającego patrolu. Już po niedługim chwili w jej polu widzenia pojawiła się grupka kotów, w której rozpoznała właśnie tego kocurka. Szybkim krokiem go dogoniła, i witając się przelotnie z Algową Strugą, zabrała na bok.
— Mamo? – zdezorientowany uczeń zapytał, od razu zanosząc się ostrymi kaszlem – Co się s- stało?
Z poważnym wyrazem pyszczka spojrzała na niego, a jej wąsy zadrżały.
— Nie myślałeś, aby mi powiedzieć, że coś się dzieje?
Otworzył szerzej oczy, w których pojawiła się nutka strachu. Rozejrzał się na boki, próbując jednak zachować fasadę zobojętniałego.
— O czym? – zapytał niewinnie.
— Może trzeba by było iść z tym kaszlem do medyczek, prawda?
Widocznie się zrelaksował, opuszczając ogon spowrotem na ziemię.
— No… Może?
— Dalej, idziemy teraz – westchnęła – Bez dyskusji.
***
Szybko przemknęła między drzewami, próbując odgonić od siebie podejrzany cień, który zdawał się podążać za nią przez całą drogę. Postać Gazika szybko przebierała smolistymi łapami, a jego srebrzyste boki pojawiały w kącikach jej pola widzenia. Jej oddech zatrzymał się na moment, a łapy ustały w miejscu. Pomarańczowe oczy zdawały się przewiercać jej duszę, lśniąc ciepłym, lecz fałszywym blaskiem. Zamrugała parę razy, próbując pozbyć się tego widoku. Zadziałało… Jednak paranoja nie znikła. Z opuszczonymi nisko uszami rozejrzała się po okolicy, całkowicie zagubiona w trawach i drzewach. Nie miała pojęcia, gdzie w panicznym tańcu udało jej się dotrzeć; zaczęło się niewinnie, ojciec wkradał się we fragmenty jej myśli, szepcząc miłe i mniej miłe słówka. Towarzyszył jej na kolejnym polowaniu, rzucając wskazówkami. Jednak te zaczęły zmieniać się w coraz bardziej brutalne, a jego zęby wyostrzyły się i błyskały niebezpiecznie. Poczuła gorący oddech na karku, a do drobnych uszu dobiegł cichy chichot. Jak oparzona rzuciła się do przodu, zwalniając dopiero wtedy, gdy w oddali zaczęła majaczyć srebrzysta sylwetka. Potargane futro odbijało światło białymi łatkami; powiewało na wietrze, zapowiadającym kolejną burzę. Postać wydawała się znajoma, przynosiła dobre wspomnienia. Próbowała wyostrzyć wzrok, aby dostrzec rysy jej twarzy; ale te ciągle się zmieniały. Nie czuła już zębów ojca na ogonie, jednak ten i tak czaił się w zakamarkach jej umysłu. Wraz z matką… Ta też gdzieś musiała się chować.
— Myszko? – zawołała ostatecznie, łamiącym się głosem – Pyziu? To ty?!
Gdy udało jej się zatrzymać, z zaskoczeniem i paniką złączyła spojrzenia z nikim innym, niż Ćmią Łapą. Ta wyglądała na równie zdezorientowana i przerażoną jak sama nocniaczka. Mżawka ostatni raz rozejrzała się, po czym odetchnęła z ulgą. Jednak szybko znowu odczuła dyskomfort; co przyjaciółką sobie pomyśli?
— Przepraszam cię najmocniej, C- Ciemko – miauknęła, nadal biorąc krótkie, paniczne oddechy – Pomyliłam cię z moją siostrą… Naprawdę, jeju, jak głupio…
<Ciemko?>
[1949 słów]
[przyznano 39%]
npc: Ikrowa Łapa, Syreni Lament, Kijankowa Łapawyleczeni: Kijankowa Łapa
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz