- Moje. Nie pozwolę was tknąć nikomu innemu, zobaczycie. Rozszarpię każdego, kto chociaż krzywo na was spojrzy - przyciszyła głos jeszcze mocniej. - A jeśli Cis podejdzie do was zbyt blisko… - Uśmiechnęła się drapieżnie, obnażając kły. - Tylko miauknijcie, a mama wyrwie jej serce. I nadzieje na gałąź.
Poczuła ukłucie. Otworzyła ślepia i spojrzała w kierunku nieporadnie ssących maluchów. Kolec znowu nieświadomie wyciągnął pazury, drapiąc ją lekko. Zaśmiała się i liznęła go po głowie.
- Będzie z ciebie świetny wojownik. I idealny wnuczek dla swojego dziadka. - Polizała malucha po jasnym futerku, pod szorstkim językiem czując jego ciepło, miękkość delikatnego ciałka i jego kocięcy, mleczny zapach.
- Jedz, jedz i rośnij w siłę. Na chwałę swojej matki. Ty będziesz tym, co po niej pozostanie. Ty i twoi bracia.
Odsunęła się odrobinę, obserwując jak jej dzieci przesuwają się nieporadnie w jej stronę. Uśmiechnęła się. Jeśli przez całe życie będą szły z taką determinacją...
Tak. Jej plan szedł idealnie.
*time skip*
Ból stawał się nie do zniesienia.
Tylko jedno potrafiło go uśmierzyć. Tylko jedno.
Ostatni czas spędziła opowiadając dzieciom. Najpierw o sobie, a gdy zabrakło jej treści, opisywała im Pomurnika, tak jak ona go widziała. Czasami przesuwała się bliżej wejścia i mówiła, co widać na zewnątrz.
Nie potrafiła tego powstrzymywać.
Opowiadała im o ich matce, o Sroczce. Opowiadała o śmierci. O mdlącym zapachu krwi, błysku gasnących źrenic, rzężeniu łapiących ostatni oddech płuc. Jej miękki głos brzmiał niemal pieszczotliwie, gdy opisywała kolejne ze swoich ofiar.
Miała wrażenie, że zaraz oszaleje.
Śmiała się. Śmiała do nabitych na gałęzie ciał, które widziała oczami wyobraźni, śmiała długo, z szaleństwem w głosie. Cis nie było. Twierdziła, że to najlepsza pora na zbieranie pewnych ziół i znikała na całe dni, całe noce.
Śmiała się, szarpana bólem i szaleństwem. Przestawała, gdy budziły się jej dzieci. Szeptała do nich już tylko gdy spały, bo widziała, że ich ślepia w końcu się otworzyły, a kroki stawały się coraz śmielsze.
Aż w końcu nadszedł dzień, w którym nie wytrzymała. Umyła maluchy i po prostu wyszła, nie, wybiegła z nory.
Gdy wróciła, pachniała zupełnie inaczej. Była ucieleśnieniem siły, istotą niepokonaną i doskonałą. Nie czuła się tak świetnie od księżyców.
Kocurki zamiauczały na jej powitanie, ciesząc się. Podeszła do nich bliżej i przytuliła. Na brodzie wciąż miała niewielką plamę z niedawno zakrzepłej krwi.
- Mamusiu? - miauknął Kolec, gdy liznęła go po głowie. Przyjrzał się lekko brązowej plamie. - Co to jest?
- To... - wymruczała Dzierzba - Jest życie. - Zamilkła na moment. - Ja kradnę je innym kotom, za swoją mamusię. Ale ty nie musisz. Pilnuje tego, które krąży w twoim ciele.
<Kolec? Trochę drastycznie, ale Dzierzba stara się, żeby dzieci nie widziały jej problemów :’) Tutaj Agrest już nie żyje, a Dzierzba właśnie wróciła po morderstwie>
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz