dawno...
— Zaczekaj! Nie będę ci przeszkadzać, chciałbym tylko o coś zapytać — zawołał, widząc, jak medyk przymierza się do odejścia. Kocur zatrzymał się, jak złapany na gorącym uczynku i wbił w niego przeszywający wzrok. — O... O czym rozmawiałeś wtedy z mamą?
Szałwiowa Łapa pamiętał dobrze swoje pierwsze zgromadzenie. Pamiętał także towarzysza Mandarynkowego Pióra, który umilkł chwilę po tym, gdy tylko go zobaczył oraz skrzywioną minę Piórka, która nadal nie chciała mu zdradzić o co chodzi. Wtedy był na tyle mały, by nie myśleć o tym za dużo. Teraz gdy już podrósł i zmądrzał (przynajmniej taką miał nadzieję), to wspomnienie wydawało mu się dziwne. Niekompletne. Czuł potrzebę wypełnienia wszystkich luk. Niestety, w naturze Szałwika leżało bycie ciekawskim – jeśli już nadarzyła się okazja do zadania takiego pytania, to nie zamierzał pozwolić, by wyślizgnęła mu się spod lepkich łapek.
Medyk zamachał ogonem i wbił pazury w ziemię.
— O niczym ważnym... — odpowiedział, lecz to wcale nie ostudziło zapału Szałwiowej Łapy. Wręcz przeciwnie, tylko go rozpaliło. — Wiesz, jesteśmy... Dawnymi przyjaciółmi — wymruczał, na co uczniak zmarszczył w zamyśleniu brwi.
Dawnymi przyjaciółmi? Mandarynkowe Pióro na pewno by mu coś o tym wspomniała. Przecież jak był kociakiem to zasypywał ją masą pytań! A może... Może z jakiegoś powodu nie chciała mu mówić? Może się rozeszli w złym momencie i jego mama stwierdziła, że lepiej zostawić go w przeszłości? Może był to zły kot, którego lepiej nie pamiętać? Tylko, jeśli tak naprawdę było, to dlaczego z nim rozmawiała na tamtym zgromadzeniu?
— Przyjaciółmi? To znaczy, że już się znacie? — zapytał, przechylając nieznacznie na bok łebek.
Skowroni Odłamek zamarł. Przez chwilę wyglądał jakby jego pysk nie pozwalał na odpowiedzenie na jego pytanie.
— Zapytaj się mamy... Na pewno chętnie odpowie ci o tym, jak się poznaliśmy — zdołał w końcu wydukać, lecz zanim Szałwiowa Łapa zadał mu kolejne pytanie, ten dodał pośpiesznie: — Wybacz, ale nieco się spieszę. — Zaraz po tych słowach odwrócił się ponownie, spuszczając już i tak uciekający od ucznia wzrok.
Zastanawiał się przez chwilę. Podniósł jedną łapę, jakby chciał za nim iść, złapać, by wyciągnąć od niego coś więcej, lecz zaraz ją położył z powrotem na ziemi. Nie ufał jego słowom... Jednak gdyby zatrzymał medyka, którego naprawdę ktoś w klanie potrzebował, trapiłoby go sumienie. Zrezygnowany w końcu westchnął.
— No to... Do widzenia? — mruknął, niepewny tego, czy uciekający prężnym krokiem Skowronek w ogóle go jeszcze słuchał.
Ta cała rozmowa napawała go dziwnym, niewytłumaczalnym niepokojem. Coś tu było nie tak. Szałwiowa Łapa patrzył na odchodzącego kocura, delikatnie machając ogonem. To nie był jakiś zwykły znajomy i był tego pewien; nie wiedział tylko, co z tym dalej zrobić. Porozmawiać z Piórkiem? Dopytać o wszystko Mandarynkę? Tylko czy one naprawdę mu powiedzą?
Chrzęst uginającego się pod kocimi łapami śniegu przypomniał młodziakowi, że nie przyszedł tu sam. Wzdrygnął się jak oparzony i odwrócił w stronę zbliżającego się w jego stronę wojownika. Trzymał w pysku niedużą, wybałuszającą oczy rybkę.
— Ty... Ty rozmawiałeś z kimś, prawda? — miauknął zdezorientowany Sumowa Płetwa, rozglądając się wokół. Szałwiowa Łapa nie wiedział, co mu odpowiedzieć. Zdradzić prawdę, czy zachować to dla siebie? Nie chciał się z tego tłumaczyć, lecz spodziewał się, że mentor go zobaczył z pozaklanowcem. Przez chwilę siłował się ze swoimi myślami... Aż w końcu dał za wygraną.
— No... Tak — przyznał, kiwając ogonem.
— Nie wiedziałem, że masz kolegów w Klanie Burzy?
— Bo to nie jest mój kolega! — Od razu zaprzeczył. Nie chciał, by Sum pomyślał, że był nielojalny... Czy coś. — To był Skowronkowy Odłamek, ich medyk. Kolega mamy — dodał nieco ciszej.
Można było zauważyć, jak ze szparek oczy wojownika urosły tak, że zaczęły przypominać martwe ślepka różanki.
— Hm.
— Ty też go znasz? — zapytał gorliwie, licząc na to, że może od niego zdoła się dowiedzieć odrobinę więcej.
— Nie bardziej niż ty — mruknął, marszcząc nos.
— A... Co to znaczy?
Sumowa Płetwa westchnął, upuścił na ziemię złapaną rybkę i usiadł, owijając wokół łap swój gruby ogon.
— Był przyjacielem Mandarynkowego Pióra. Raz, dawno temu, gdy ten dopiero szkolił się na medyka, widziałem ich razem. Najwyraźniej też się tu spotykali na granicy — opowiadał, co tylko rozbudzało ciekawość ucznia.
— I co?
— Zobaczyłem ich wtedy w raczej nietypowych okolicznościach — miauknął, odwracając wzrok. — Byłem na patrolu z paroma innymi wojownikami. Zmierzaliśmy w stronę granicy z Klanem Burzy i wtedy właśnie go ujrzałem. Najpierw właśnie Skowroni Odłamek, a później twoją matkę – leżała obok niego bezwładnie na trawie.
Szałwiowa Łapa poczuł, jak jeży się futro na jego grzbiecie, a brzuch sam w sobie się zapada.
— On... On jej coś zrobił?
— Nie, spokojnie. Zemdlała wcześniej, a on został przy niej. Czekał, aż się wybudzi. — Sum uspokoił kocura, który mógł wygładzić sierść. Wciąż jednak nie opuścił go do końca niepokój. — Przynajmniej tak oboje utrzymywali. Przyszliśmy i zgarnęliśmy ją, gdy tylko się obudziła, on też wtedy poszedł do siebie. Od dawna jednak o nim nie słyszałem.
Słowa Sumowej Płetwy wpędziły go w kolejne zamyślenie. Skoro tak, to musieli się znać od dawna i to całkiem dobrze... Zastanawiał się, co ich poróżniło. Wiele kotów miało znajomych poza klanem, lecz zwykle spotykali się wyłącznie na zgromadzeniach. Rzadko kiedy wojownicy różnych klanów faktycznie zaczynali się przyjaźnić i spędzać ze sobą czas. Patrząc na całkiem napięty grafik dnia i krzywe spojrzenia bardziej oddanych kodeksowi kotów, było to całkiem ciężkie... Co w takim razie zakończyło, albo chociaż zatarło, tę przyjaźń?
Chciał powiedzieć dziadkowi coś więcej o tej rozmowie, ale potem stwierdził, że wolał chyba zachować szczegóły dla siebie.
— Ech, ciebie na chwilę samego zostawić... — westchnął Sum, gdy nie otrzymał od pogrążonego w rozmyślaniach ucznia odpowiedzi. — Podejrzewam, że też niczego nie złowiłeś?
Nieco zawstydzony pokręcił głową.
— Nie, przepraszam.
— Czyli masz zadanie na teraz. Starszyzna sama się nie wykarmi.
Szałwiowa Łapa poczekał, aż Sumowa Płetwa się odwróci, by zrezygnowanie przewrócić oczami.
***
Wąchał chłodne, wilgotne po nocnym deszczu powietrze. Szedł z Borówkową Łapą na łów właśnie teraz, o świcie, gdy jeszcze temperatury gryzły po nosach, a niebo dopiero zaczynały rozświetlać barwne smugi – to o tej porze swój żer kończyła większość gryzoni. Zmęczone, odchodzące do nor na sen, stanowiły dla wojowników kocięco łatwy łup.
— Wytęż zmysły. Ja już słyszę ich piskanie — wyszeptał do uczennicy, która czym prędzej przystąpiła do tropienia zdobyczy.
I właśnie wtedy, gdy oglądał i oceniał poczynania swojej podopiecznej, oprócz jej białej sierści i małych, pomykających wśród zroszonych źdźbeł myszek, zauważył w oddali coś jeszcze. Podniósł głowę, by nagle spotkać się wzrokiem z zielonymi oczami Skowroniego Odłamku. Otworzył w zaskoczeniu pysk i wpatrywał się w medyka przez parę przedłużonych uderzeń serca; wystarczająco długich, by obu z nich mogło poczuć się dostatecznie niekomfortowo.
<Skowronku?>
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz