[Przeszłość, Pora Zielonych Liści, zgromadzenie klanów]
Medyczka przez chwilę trwała na kamieniu medyków, lecz jej spojrzenie było gdzie indziej, a myśli już dawno odpłynęły od opowieści o korze dębu i ziołach na bolące stawy. Zeskoczyła bezszelestnie, jak cień, który wymknął się spod szaty tradycji. Serce ją prowadziło — a raczej znajomy zapach, jakim nasiąkło jej dzieciństwo. Wśród tłumu szybko odnalazła dobrze znaną sylwetkę. Kosaciec. Brat. Jak zawsze z tym swoim napuszeniem i kąśliwością, z miną mędrca, który właśnie odkrywa sens istnienia... albo chociaż sens jednej rozmowy. Nastawiła uszy, z rozbawieniem łapiąc strzępki słów. Uśmiech — ten charakterystyczny, krzywy, figlarny — rozciągnął się na jej pysku. Wsunęła się między nich z gracją i bez zaproszenia, jak burza z ziołowym wiatrem. Oparła się bokiem o brata, zerkając na niego z udawaną troską i szczyptą kpiny.
— Och, Kosaciec… jak możesz być tak nieuprzejmy dla tej miłej kotki? — zamruczała z dramatycznym westchnieniem. — Mówisz rzeczy tak ostre, że aż liście by się zawstydziły! A sam? Cóż, świętość ci nie grozi.
Zadrwiła lekko, łapką rozwichrzyła mu futro na głowie, jakby poprawiała mu koronę cierni.
— Myślę, że ta oto kotka ma więcej mądrości w jednym wąsie niż ty w całym swoim pysku — dodała słodko-jadowicie. — Inteligencja cię goniła, braciszku, ale byłeś szybszy.
Zwróciła się do Kaczej Łapy z serdecznością, która grzała jak poranne słońce.
— Nie przejmuj się nim. Dziś rano chyba usiadł na ostach i coś nadal siedzi mu w ogonie — zaśmiała się szczerze, po czym przesunęła ogonem po jego pysku z czułością starszej siostry, która zna wszystkie twoje słabości — i kocha cię pomimo (a może właśnie za nie).
Kacza Łapa zerknęła na Jarzębinę. Miała już odejść, jednak słysząc jej słowa, zatrzymała się.
— O jeju, nie znam cię, ale rzeczywiście – twój brat chyba wstał nie tą łapą, co trzeba. Mam nadzieję, że jego kuracja szybko minie!
Kocur znieruchomiał pod dotykiem siostry. Spojrzał się na nią, bardziej zszokowany niż wściekły. Prychnął na jej zaczepki. Próbował poprawić swoją czuprynę, dmuchając i przywracając ją do poprzedniego stanu.
— Och, widzę, że w końcu siostrzyczka sobie przypomniała, że ma rodzinę — podjął ze spokojem — Może Jarzębinka też by się ładnie przedstawiła? Nie jesteś bohaterką w tym przedstawieniu, aby wskakiwać w baśń już zaczętą, już powoli się kończącą— zerknął ukradkiem na Kaczą Łapę, a potem jego wzrok znów powrócił na Jarzębinowy Żar — Najwidoczniej tobie też brak manier — przesunął nerwowo spojrzeniem po siostrze, a potem parsknął. Oczy złagodniały pod wpływem kotki — może płynie to już w naszej krwi, co? Widzę, że wszędzie próbujesz się wtryniać, ale nie winię cię za to.
Wrócił do nich po ułamku sekundy. Spojrzał z uśmiechem na Kaczą Łapę, jakby chciał jeszcze uratować swój obraz w oczach młodszej.
— Tak, widzę to po twych oczach. Burzak, choć z brudnego pochodzenia. No cóż, może i nie wiemy, gdzie jest ta twoja pierwsza mrówka czy jak tam jej było, ale możemy ją razem poszukać... jeśli dajesz mi drugą szansę — rzekł to łagodnie, z lekkością na twarzy. Spojrzenie też było miękkie, jakby właśnie chciało przeprosić za swe wcześniejsze irytujące zagrywki. Zwrócił się do siostry po tym — I może okażesz chociaż krztę pomocności, którą więzisz w sobie. Bo jak widzę, to tylko kradniesz innym robotę — dodał z sarkazmem, śmiejąc się na krótko.
Na jej pysku nie drgnął nawet wąsik. Uśmiech tkwił tam jak rzeźbiony w kamieniu — lekki, żartobliwy, jakby cały świat był tylko niekończącym się przedstawieniem. A jej brat? Cóż, był jedną z postaci w tej komedii. Niezmiennie zabawny, niegroźny, nie do końca poważny. Zawsze bardziej do śmiechu niż do troski.
— Spokojnie, Kosaćcu. Ja o rodzinie nie zapominam — mruknęła miękko, niemal melodyjnie. — W przeciwieństwie do ciebie traktuję obowiązki poważnie. Mam ich więcej, ot, taka karma medyczki. Moja ceremonia mówi sama za siebie.
Przechyliła łeb, spojrzała na niego z udawaną troską.
— A ty dalej tylko uczniak, hmm? Może się nie śpiesz, dorastaj w swoim czasie. Tylko nie zdziw się, jak pewnego dnia zamiast wojowniczego imienia dostaniesz nowe: Starszy Kosaćcowy Mruk.
Zaśmiała się krótko, a potem lekkim ruchem pacnęła go łapą po uszach.
— A moje maniery są w idealnym porządku, dziękuję bardzo! — dodała teatralnie — Imiona są przereklamowane. Po co nazwy, skoro i tak bawimy się świetnie... to znaczy, rozmawiamy z tobą.
Jej śmiech był jak mruczenie wiatru wśród liści — miękki, złośliwie przyjemny.
— Fu, ty naprawdę jesteś okropny. Jak możesz mówić coś takiego? — warknęła niskim tonem, stając ramię w ramię z Kaczą Łapą.
— Wiesz, on tak naprawdę nie jest kotem. Urodził się jako żołądź — bardzo smutny żołądź — i tylko z kaprysu matki dostał ciało kota. Teraz cierpi i gryzie innych — rzuciła z rozbawionym mruknięciem, nie odrywając wzroku od brata.
— Nie przejmuj się nim. Jesteś ładna, mądra... i bez dwóch zdań o niebo bardziej interesująca niż ten... bukowy potworek.
Gdy Kacza Łapa odwróciła wzrok, spojrzenie medyczki stało się lodowate. Wysunęła pazury Groźba była milcząca, ale jednoznaczna.
Lepiej, żeby Kosaciec wiedział, kiedy warto trzymać język za zębami. Dla dobra swojego. I Klanu Wilka, który już dawno zapomniał, co znaczy dobra reputacja.
Ciemna uczennica uśmiechnęła się i lekko dołączyła do zaczepek, które Jarzębina kierowała w stronę brata.
— Hm? Czy to nie za późno na szukanie zagubionego kota? Wybacz, ale nawet z tą napuszoną piersią nie będziesz wiedział, jak go szukać! — zachichotała. — Chyba przy nowej koleżance taki manewr będzie dozwolony?
— Siostra już cię znalazła – pewnie wypełzłeś spod jej łap! Niegrzecznie. Powinieneś bardziej słuchać swojej rodziny.
Na kolejne uszczypliwości wobec białego kocura ze strony Jarzębiny, kruczo futrzana uczennica tylko się podśmiewała.
— Oj, jak mi przykro! Mam nadzieję, że służy jako przykład, by koty nie wydobywały się z żołędzi! — Komplementy starszej medyczki najwyraźniej również przyjemnie zagościły w jej sercu.
Teraz to stał w osłupieniu. Spojrzał się to na groźne łapy Jarzębiny, a to na jej śmieszną minkę. Kiedy młodsza w końcu wróciła wzrokiem na nich, oboje wyglądali, jakby nic się nie stało. Kosaciec po prostu przyjął to, lekko uśmiechając się, a potem szczerząc kły, śmiejąc się. Jego niewymuszony śmiech przypominał dźwięki wydawane przez lisa. Z kolei zmuszony był chichotem, którym szczycił się przy dorosłych kotach lub ważniejszych osobach. Nie odezwał się jednak. Coś mu nie pozwalało; raczej nie wstyd.
Słysząc śmiech brata, sama również się roześmiała. Jej śmiech był miękki, melodyjny — taki, który chciałoby się zabrać ze sobą do snów. Zupełnie inny niż rechot Kosaćca, przypominający skrzek lisa złapanego w sidła.
— Po tym twoim śmiechu to chyba jednak jesteś lisem, a nie kotem! Śmiejesz się z koleżanki z Klanu Burzy, a sam masz lisie pochodzenie. Chociaż… może po prostu wrony wyrwały ci język? A może sam im go rzuciłeś na pożarcie? — zamruczała z rozbawieniem, po czym zwróciła się do Kaczej Łapy z lekkim błyskiem w oku.
— No już dobrze, spokój. Jesteśmy przecież poważnymi kotami! Trzeba się jakoś zachowywać. Ale i tak… uważaj, żebyś nie wpadł na oset w swoim legowisku! — mrugnęła do niego i zaśmiała się znowu, nie mogąc się powstrzymać.
Jarzębina właśnie takiej relacji chciała z bratem — pełnej kąśliwych żartów, jak dwie żmije w jednym legowisku. Mogli się ze sobą droczyć i szturchać, ale w czasie burzy stali ramię w ramię. Nie zależało jej na słodkich słówkach i cukrowych więziach, które z czasem tylko gorzkniały. Wolała to szczypanie, wiedząc, że w razie potrzeby będą dla siebie tarczą. Choć była medyczką, nie znaczyło to, że była bezbronna. Jarzębina miała pazury ostrzejsze niż niejeden wojownik, a jej ruchy były szybkie i pewne. Wiedziała, gdzie uderzyć, by zabolało. Znała anatomię kotów lepiej niż ktokolwiek inny — w końcu leczyła je od środka. Czasem nawet rozważała, jakby to było wysmarować się jagodami śmierci przed walką… tylko po to, by nikt nie odważył się jej dotknąć.
Kacza Łapa siedziała lekko zmieszana, jakby nie wiedziała, czy się odezwać, czy jednak pozwolić, by rodzeństwo dalej się ze sobą sprzeczało.
Zaczęła zauważać, że wiele kotów zaczęło już powoli się rozchodzić.
— Och, moja droga — musnęła ją łapą, a jedna, masywniejsza z wyglądu, objęła delikatnie tę mniejszą i szczuplejszą. — Wybacz, że przerywamy pouczanie twojego braciszka, ale chyba radzisz sobie beze mnie. Przyszłam tu, by znaleźć pewną złośliwą kotkę – w przeciwieństwie do twojego brata, ona naprawdę sprawia problemy i trudności.
Kosaciec patrzył nerwowo na kotki. Jego wzrok przeskakiwał z dumnej, drwiącej z niego siostry na młodszą kotkę, wprost oczarowaną Jarzębinowym Żarem. Kosaćcowa Łapa nieufnie zmrużył oczy, jakby coś mu nie pasowało. Ciszę przerwał głos Burzaczki. A spokój Kosaćca jej czyny. Gdy obwinęła sobie ją... o nie! Powinien w to interweniować! Nie pozwoli, aby ktoś bawił się jego siostrą, oj nie.
Kosaciec wyraźnie zepchnął jej duże łapska z jego siostrzyczki, spoglądając młodszej uczennicy intensywnie w oczy. Patrzył na nią z góry, ponieważ ją przewyższał o być może głowę, jak i nie więcej. Oddalił od siebie kotki, z czego był dumny. Zagrodził białym, masywnym ciałem drogę Jarzębince do adoratorki, po czym zwrócił się do oczarowanej.
Następnie oczyścił gardło. Uśmiechnął się łagodnie, przybliżył pyszczek do prawego ucha młodszej. Szepnął groźbę, a raczej cichutko warknął, tak, aby siostra nie usłyszała. ,,Z dala od niej.", rzekł, a potem odwrócił się w stronę siostry. Trzepnął ogonem w kamień, na którym stali i na którym mieściło się kilkadziesiąt kotów.
— To chyba czas, siostrzyczko — stwierdził — O, widzisz, twój Obłąkaniec już idzie za Klanem Wilka. Dogoń go! — zauważył — Gadał mi, że fajnie się z tobą zbiera ziółka. No, już! — ponaglił ją, pchając do reszty. Obejrzał się przez ramię, zadając ostateczny cios oczyma w czarną kotkę.
Potem jakby nigdy nic czekał, aż Jarzębina w końcu ruszy zad, zanim sami zostaną. Przyjaźnie rzekł do nowo poznanej kocicy:
— Widzimy się na następnym zgromadzeniu! — po czym puścił figlarnie oczko, wyszczerzył śnieżnobiałe ząbki i zaczął iść za resztą. Miał nadzieję, że siora pójdzie w jego ślady.
Jarzębina zerknęła na Kaczą Łapę, uśmiechając się z trudnym do odczytania wyrazem pyska. Uśmiech nie był jednoznaczny – kryło się w nim zaskoczenie, lekka ekscytacja, a może nawet rozbawienie. Mimo to uniosła brew w odpowiedzi na słowa kotki. A więc jednak – szukała tu kogoś. Jakiejś kotki? Los bywał przewrotny. Trafiła na Kosaćcową Łapę... Cóż, gorzej nie mogła trafić.
Nagle Kosaćcowa Łapa wykonał gwałtowny ruch i uderzył Kaczą Łapę w łapę, zrzucając ją tym samym z kończyny Jarzębinowego Żaru. Medyczka momentalnie spiorunowała brata wzrokiem. Co on znowu kombinował? Co siedziało mu w głowie?
Kotka, czując pchnięcie, natychmiast zareagowała. Uderzyła go barkiem. Może i nie miała mięśni jak wojownik, ale jej kościste ciało potrafiło nieprzyjemnie odbić się od cudzego futra. Nastroszyła się, futro uniosło się w gniewnym geście.
– Uważaj, co robisz! Nie będziesz mi rozkazywać! – warknęła, strzepując ogonem. Ponieważ był on długi i cienki, przeciął powietrze jak bicz. Świst rozległ się wyraźnie, słyszalny dla każdego o wrażliwszych uszach.
– I nie mów tak o Zabłąkanej Łapie. Jest ślepy, a mimo to widzi więcej niż ty – prychnęła z rozbawieniem, nie chcąc dać się ponieść złości.
Jednak coś w powietrzu podpowiadało jej, że czas wracać. Odwróciła się do Kaczej Łapy.
– Do zobaczenia na następnym zgromadzeniu – miauknęła, a potem, zniżając głos do szeptu, dodała, tak by brat nie usłyszał: – Lub na granicach. Często tam zbieram zioła. Warto mieć przyjaciół.
Uśmiechnęła się ciepło i po raz ostatni machnęła ogonem na pożegnanie. Rzuciła bratu groźne spojrzenie, po czym wyprzedziła go, zostawiając za sobą ciężką ciszę.
Dołączyła do Zabłąkanej Łapy. Srebrny kocur, choć początkowo naburmuszony jej przywitaniem, po chwili wyraźnie się rozluźnił. Spokój wrócił na jego pysk.
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz