"To był tylko głupi, zarżnięty królik. Uspokój się..." — powtarzał sobie i do teraz; czasami dalej wspominał szarawego skoczka, którego ciemnooki kocur powalił na ziemie.
Teraz jednak nie było z nimi nikogo. Byli jedynie we dwójkę, a Wzlatująca Uszatka oczywiście znowu powiedziała, że nurt jest wyjątkowo rwący, co może okazać się niezwykle niebezpieczne dla młodego, niedoświadczonego kota. W uczniu gotowało się już od samego rana, gdyż czarnobiała obudziła go jeszcze wcześniej niż zwykle; zupełnie jakby miała cokolwiek faktycznie zaplanowane na ten trening. Musiała coś prędko wymyślić. Skierowali się w zalesioną część terenów, a kiedy z każdej strony otaczały ich już wysokie drzewa, kotka usiadła, owinęła ogon wokół łap i wpatrzyła się w Żmijowca wyczekująco, jakby sam miał domyślić się, o co jej chodzi. W końcu ugięła się pod naporem odwzajemnionego milczenia i doprecyzowała, że będą się tego dnia wspinać. Najzwięźlej, jak się tylko dało, opisała sam proces, a kiedy ten dalej siedział w miejscu, nie drgnął ani... Westchnęła i wstała. Za nią terminator, a potem oboje wybrali drzewo, które było według mentorki odpowiednie. No i zaczęli.
Zmusił kotkę do wysiłku, zmusił, aby wdrapywała się na konary razem z nim; chciał się w końcu dowiedzieć, czy ona cokolwiek potrafiła. Uszatka była zwinna i drobna, jakby się uprzeć można by było powiedzieć, że z budowy przypominała Żmijowcową Łapę, ale jej ruchy były zdecydowanie bardziej przemyślane, wręcz wyliczone. Nie ruszała łapą jeśli nie było potrzeby, a kiedy już coś jej nie wychodziło, futro na karku nawet nie drgało.
"Głupia Uszatka... Musi się popisywać, że jednak coś potrafi? Może i w innym klanie to byłoby imponujące, ale ja nie potrzebuję biegać za ptakami... Ryby nie mieszkają w dziuplach..."
Ostatecznie dogonił on wojowniczkę, chociaż serce biło mu jak oszalałe, a w głowie się kręciło; od wrażeń, jak i od wysiłku, do którego nie był ani przyzwyczajony, ani przygotowany. W momencie, w którym stanął na grubej gałęzi, kiedy spojrzał na dół... łapy się pod nim ugięły. Wbił pazury głęboko w chropowatą korę i szybko odwrócił wzrok, wlepiając go w niemożliwą do rozczytania mordkę mentorki.
— Nie najgorzej — powiedziała w końcu, rozglądając się dookoła, jak i w górę i w dół. — Nie wyglądasz zbyt dobrze; zejdziemy.
— Jak? — rzucił od razu, otwierając szerzej oczy. Faktycznie... Jeszcze moment temu chciałby usłyszeć te słowa, ale... Teraz zdał sobie sprawę, że żeby znaleźć się na miękkiej trawie, musiał najpierw jakoś... zsunąć się po konarze? Był taki... Niemiły i drapiący... — J-jak?!
— Spokojnie. Idź pierwszy, powoli, odrywaj łapę za łapą. — Wojowniczka bez strachu wpatrywała się w poruszającą się pod nią trawkę, a Żmijowcowi wydawało się, że zaraz zwróci na nią balast z wysokości.
— Łatwo mówić! — prychnął, ale jego głosik był wątły i pełen strachu.
— Nie umiałam tego robić od zawsze. Idź — pogoniła go, trącając jasną kryzę łapą. Zadrżał, ale faktycznie zbliżył się do trzonu.
— Mam patrzeć w dół czy iść tyłem..? — dopytywał przerażony.
— Spróbuj pierwszego, a złamiesz kark.
— Inspirujące! — warknął. Teraz nagle jej się wzięło na żarty i dowcipy! Nie miał już ochoty jej ani słuchać, ani oglądać. Przełknął ślinę i powoli zaczepił łapy, najpierw przednie, za nimi tylne, o wystającą korę. No i tak został. Nie wiedział, co ma robić dalej, nie wiedział, czy to, co zrobił dotychczas, było... Okej? Chociaż nie za wiele mógł na ten moment zepsuć.
— No dalej — pośpieszyła go pomarańczowooka, a to tylko wzburzyło kocura.
"Niepotrzebna Uszatka, niemożliwa do wytrzymania kupa futra" — mruczał pod nosem, niesłyszalnie niemal dla samego siebie.
Zmusił się do oderwania jednej łapy, potem kolejnej i kolejnej, i tak powolutku kierował się w dół. W końcu udało się i poczuł, jak miękka trawka łaskoczę go w poduszeczki. Wzlatująca Uszatka dopiero zaczęła schodzić, a nie rozpoznał momentu, w którym znalazła się zaraz obok jego ucha.
— Dobrze ci poszło — pochwaliła go. Było to... co najmniej dziwne uczucie. Terminator prychnął pod nosem. Kotka nie czekała na podziękowanie, na komentarz: — Chodźmy, złapiesz coś.
No i poszli. Wrócili do koryta rzeki, gdzie często znaleźć można było przeróżne gryzonie lub ptaki. Ale znaleźli też coś innego, coś znajomego, ale niezdatnego do przyniesienia na stos zwierzyny. Szałwiowe Serce nadchodził z okolic Kolorowych Łąk w widocznie wyśmienitym humorze. Nie zauważyłby pewnie pary kotów, ale Wzlatująca Uszatka wyrwała go ze stanu błogiej radości.
— Dzień dobry Szałwiowe Serce, polowanie się nie udało? — zapytała, widząc pusty, a do tego krzywy pysk kocura. Futerko na karku księcia trochę się zjeżyło na ten niespodziewany dźwięk. Żmijowiec zobaczył w tym szansę dla samego siebie. Byli nad wodą, która nie była wcale wyjątkowo wzburzona, byli we trójkę, a więc nie musiał być skazany na łaskę swojej tchórzliwej nauczycielki, a co najważniejsze... Wstyd, takiemu wojownikowi jak Szałwiowe Serce, pokazać się po całym dniu na zewnątrz z pustymi łapami. To był ten czas, to był czas Żmijowcowej Łapy.
— Szałwiowe Serce! Chodź! Złapiemy ryby. — Wskazał na rozlewisko, którego tafla delikatnie falowała — Wzlatująca Uszatka boi się, że ją porwie nurt, ale ty jesteś większy i silniejszy; chciałbym, żebyś mnie tego nauczył. Na pewno wspaniale to robisz — zawołał, kiedy point był jeszcze kilka kroków od nich. Uśmiechnął się sztucznie; miał nadzieje, że nie było to zbyt widoczne. Nie miał jakiś faktycznych planów dotyczących bratania się z kocurem, ale był członkiem rodziny królewskiej... Lepszy taki druh, niż wróg...
"Niepotrzebna Uszatka, niemożliwa do wytrzymania kupa futra" — mruczał pod nosem, niesłyszalnie niemal dla samego siebie.
Zmusił się do oderwania jednej łapy, potem kolejnej i kolejnej, i tak powolutku kierował się w dół. W końcu udało się i poczuł, jak miękka trawka łaskoczę go w poduszeczki. Wzlatująca Uszatka dopiero zaczęła schodzić, a nie rozpoznał momentu, w którym znalazła się zaraz obok jego ucha.
— Dobrze ci poszło — pochwaliła go. Było to... co najmniej dziwne uczucie. Terminator prychnął pod nosem. Kotka nie czekała na podziękowanie, na komentarz: — Chodźmy, złapiesz coś.
No i poszli. Wrócili do koryta rzeki, gdzie często znaleźć można było przeróżne gryzonie lub ptaki. Ale znaleźli też coś innego, coś znajomego, ale niezdatnego do przyniesienia na stos zwierzyny. Szałwiowe Serce nadchodził z okolic Kolorowych Łąk w widocznie wyśmienitym humorze. Nie zauważyłby pewnie pary kotów, ale Wzlatująca Uszatka wyrwała go ze stanu błogiej radości.
— Dzień dobry Szałwiowe Serce, polowanie się nie udało? — zapytała, widząc pusty, a do tego krzywy pysk kocura. Futerko na karku księcia trochę się zjeżyło na ten niespodziewany dźwięk. Żmijowiec zobaczył w tym szansę dla samego siebie. Byli nad wodą, która nie była wcale wyjątkowo wzburzona, byli we trójkę, a więc nie musiał być skazany na łaskę swojej tchórzliwej nauczycielki, a co najważniejsze... Wstyd, takiemu wojownikowi jak Szałwiowe Serce, pokazać się po całym dniu na zewnątrz z pustymi łapami. To był ten czas, to był czas Żmijowcowej Łapy.
— Szałwiowe Serce! Chodź! Złapiemy ryby. — Wskazał na rozlewisko, którego tafla delikatnie falowała — Wzlatująca Uszatka boi się, że ją porwie nurt, ale ty jesteś większy i silniejszy; chciałbym, żebyś mnie tego nauczył. Na pewno wspaniale to robisz — zawołał, kiedy point był jeszcze kilka kroków od nich. Uśmiechnął się sztucznie; miał nadzieje, że nie było to zbyt widoczne. Nie miał jakiś faktycznych planów dotyczących bratania się z kocurem, ale był członkiem rodziny królewskiej... Lepszy taki druh, niż wróg...
<Szałwik?>
[1046 słów + wspinaczka na drzewa]
[przyznano 21% + 5%]
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz