Przed "wypadkiem" Delikatnej Bryzy*
Brzuch dużego wojownika muskał ziemię, a zielone oczy obserwowały zwierzynę. Źrenice wojownika zwęziły się w małe szparki, a pazury gwałtownie się wysunęły. Kocur przełknął ślinę i napiął mięśnie, kiedy był przygotowany do skoku, trzymał ogon u góry, żeby nie spowodować żadnych dźwięków. Skoczył i wylądował łapami na twardej ziemi, kły już były wbite w mysz, a te białe i ostre stopniowo były pokryte krwią. Mniszek wyprostował się, odłożył mysz i oblizał pyszczek. Nagle poczuł delikatny dreszcz, odwrócił łeb i spojrzał się wysoki dąb. Samotne polowanie było dla niego normą, nie lubił tłumów ani hałasów. Niestety często był wybierany na patrole, czemu? Bo jest dużym, umięśnionym wojownikiem? Mniszkowy Nektar odetchnął z ulgą, chwycił mysz w zęby i zniknął za drzewami. Powąchał powietrze, jednak poczuł jedynie słaby zapach porannego patrolu. Rozejrzał się i wywnioskował, że kierowali się oni do Złotych Kłosów. Zwietrzały zapach Pokrzywowych Zarośli, Pikującej Jaskółki i Złotej Drogi pozostały w nozdrzach kocura na resztę spaceru. Jego powolne kroki dawały temu dniowi większy spokój. Kot ze zgarbionym łbem podążył śladem patrolu. Nie chciał tego robić, ale coś go ciągnęło i ciekawiło do tego, by tak zajrzeć. Oddzielające las od łagodnie opadającego pagórka. Nad nim wiatr dmuchał cicho, niespiesznie – jakby też miał coś do przemyślenia. Mniszkowy Nektar zatrzymał się na chwilę, czując, jak trawa pod łapami ugina się miękko, a jego własny cień przykleja się do ziemi. Złote Kłosy. Jeszcze ich nie widział, ale już je czuł. Zapach zbóż i niskich, poruszających się jak fale łodyg – kołysały się gdzieś tam przed nim, poza linią drzew. Szlak patrolu prowadził dalej, wyraźny, lecz coraz bardziej rozproszony. Tu ślad łapy, tam gałązka przełamana zbyt gwałtownie. Pokrzywowe Zarośla musiał iść pierwszy, zawsze zbyt szybko, zbyt pewnie. Jaskółka pewnie śmiała się jak zwykle, a Złota Droga zostawiał po sobie woń jak ciepło słońca na futrze. Czasem Mniszek zazdrościł im tej lekkości. Jego własne kroki były cięższe, jakby każde postawienie łapy coś ważyło. Myśli były podobne – rozciągnięte i głębokie. Nie potrafił ich od siebie oderwać. Po co szedł? Dlaczego go to ciekawiło? Nie miał odpowiedzi. Zszedł niżej, a trawa zaczęła się zmieniać – z cienkiej i leśnej w szorstką, polną. Przed nim otworzyła się przestrzeń. Pola. Ogromne i nierealnie jasne, jakby ktoś rozlał miód i światło w jednej misce. Miejsce, gdzie ziemia oddycha zbożem. Gdzie nawet wiatr szepcze innym językiem. Mniszkowy Nektar poruszył wąsami i poczuł znajome ukłucie pod żebrami – tę ciszę, która nie była samotna, ale potrzebna. W niej mógł myśleć. Albo nie myśleć wcale. Szlak patrolu zniknął. Zawiał wiatr, rozproszył zapachy, ale nie to było ważne. Wszedł w zboże, zanurzył się w nie jak w wodę. Chociaż zbytnio nie znał tego uczucia, czasami mógł zamoczyć łapę w rzece, ale nic poza tym. Łodygi szeleściły cicho, głaskały jego boki. Każdy ruch niósł z sobą pyłek światła, jakby miejsce to było utkane ze snu. W tym miejscu rzeczy nie działy się gwałtownie. Tutaj ziarna opadały powoli, a każdy upadek miał znaczenie. Szukał patrolu. Tak mówił sobie, ale może szukał czegoś innego. Kogoś, kogo jeszcze dzisiaj nie widział. Albo samego siebie. Czas płynął inaczej. Słońce podniosło się wyżej, a potem zawisło na granicy nieba. Mniszkowy Nektar usiadł. Łodygi kłosów zasłaniały wszystko, prócz nieba. I nagle – między szumem a oddechem – usłyszał głos. Nie słowa. Tylko dźwięk łap. Krótkie, szybkie stuknięcia o ziemię. Potem śmiech. Potem cisza. Patrol wracał, ale liliowy nie poszedł za nimi; Został, położył się na boku, wtulił w ciepłe źdźbła. Przymknął oczy. Oddychał równo. W zbożu było cicho – nie tak jak w obozie, gdzie cisza zawsze była podejrzana. Tu była miękka i żywa, lepsza niż koło obozu. Może to wszystko było snem. Może ten dzień był tylko złudzeniem. Ale pachniał prawdziwie. Słońce przypalało czubek ucha. Owady brzęczały gdzieś daleko. W tej chwili nic nie trzeba było mówić. Zasnęło mu się, ale na krótko. Obudził się, gdy cień drzew zaczął zagarniać zboże z powrotem. Niebo zmieniało barwę. Ciemniało. Nie było już śladów patrolu. Tylko on i pole. Usiadł powoli. Poruszył ramionami. Ciało było spokojne. Myśli też. Może właśnie to było mu potrzebne – nie rozmowa, nie zadanie, nie cel. Tylko pójście za tropem aż tam, gdzie nie było już nic, prócz samego siebie. Złote Kłosy nie dały mu odpowiedzi. Ale coś zostawiły. Coś cichego, co zostaje pod futrem jeszcze długo po powrocie. Wstał, otrzepał się. Spojrzał ostatni raz na łany – teraz już ciemne, ledwie widoczne w zmierzchu. Odwrócił się od miejsca wcześniejszego pobytu i skierował się do obozu. Nadal niosąc mysz w pysku, wspiął się na skały i spojrzał na obóz. A tam zauważył Delikatną Bryzę; Liliowo szylkretowa kotka wylizywała swoją sierść, patrząc się w ziemię. Wojownik postanowił zagadać, dlatego ruszył w jej kierunku.
— Witaj Delikatna Bryzo — zaczął nerwowo. Wtedy stara kocica zwróciła na niego uwagę, przestała czyścić swoje futro i spojrzała się na niego. Nawet nie wiedział, czemu do niej zagadał. Czemu! Po co? Wtedy sięgnął w głąb swoich myśli i przypomniał sobie ostatnie zdarzenia w klanie.
— Wydajesz się strasznie spięta po tych ostatnich wydarzeniach, nie twierdzę, że to ty! Nie śmiałbym, ale wydajesz się nieco podejrzana. Cały czas omijasz pytania… Może czegoś się boisz? Nie zdziwiłbym się, takie sprawy wymagają twardych nerwów. Zwłaszcza kiedy uwaga skupia się na tobie. Myślisz, że ktoś mógłby być za to odpowiedzialny? Albo może wiesz, kto mógłby być odpowiedzialny za śmierć Obuwika... — powiedział. Kotka parsknęła suchym śmiechem.
— Dziecko... Ja mam ważniejsze, SWOJE problemy. Oczywiście, to wielka tragedia, zwłaszcza śmierć Obuwik; nikomu nic nigdy nie zrobiła, ale kiedy kot starzeje się... Zaczyna zajmować się sobą, a nie innymi; nie mam na to czasu. Nie obchodzi mnie, czy mnie podejrzewasz, czy nie. Atmosfera w klanie jest okropna, wszyscy się wypytują o wszystko; nie mam na to siły. Słońce odeszło z Klanu Klifu.
— Wybacz, że tak naciskałem. Pozwól mi teraz, że już sobie pójdę — mruknął. Słowa kotki nie doprowadziły go do tego, kto to zrobił, nawet nie miał na to szans! Powinien zająć się czymś pożyteczniejszym, takim czymś jak… Pogaduchy z Jaskółką! To był dobry plan.
*dopisek tłumacza
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz