[Kontynuacja historii gdzie odbyła się rozmowa z z Pokrzywowymi Zaroślami]
Pietruszka szła obok Pokrzywa, a jej ogon drżał i podskakiwał nerwowo z każdym krokiem. Ostatni raz odwiedzała samotniczki z całym patrolem – wtedy czuła się pewniej. Teraz szła tam tylko z jednym wojownikiem... Wojownikiem, który miał klapki na oczach i ślepo ufał każdej z tych kotek, jakby nie widział zagrożenia. Była spięta. Bardziej, niż się spodziewała. Wysłała kilka krótkich modlitw do Klanu Gwiazd, prosząc ich o opiekę. I może... może o wskazanie drogi. Choć czy to nie była z jej strony hipokryzja? Świadomie łamała kodeks – spotykając się z medyczką, ukrywając swoją miłość, łamiąc zasady. A teraz? Teraz modliła się do gwiezdnych wojowników, jakby nic się nie stało. Czy Klan Gwiazd w ogóle ją jeszcze słuchał? Czy może już dawno spisali ją na straty? Czy jej serce, pełne uczucia, pchnie ją ostatecznie ku Mrocznej Puszczy?
Pietruszka potrząsnęła łbem, jakby chciała pozbyć się natrętnych myśli. Skupiła się na stawianiu kolejnych kroków, jeden za drugim. Właśnie wychodzili z gęstwiny lasu – drzewa ustępowały miejsca niższym krzewom i wysokim trawom. W oddali majaczyła szopa, zamieszkiwana przez samotniczki. Kotka nastawiła uszy i wyostrzyła zmysły. Pachniało inaczej – intensywniej. Niestety, nie potrafiła rozpoznać zapachu każdej kocicy z osobna. Wszystkie miały wspólny zapach, jakby należały do jednego klanu, choć oficjalnie klanu nie tworzyły. Ich zapach był wszędzie – unosił się w powietrzu, osiadał na liściach, przenikał korę drzew. Nawet gdy szli przez las, dało się go wyczuć. Była już Pora Nowych Liści. Jedzenia było więcej, zapasy się odnawiały. Mogłyby się wynieść! Przestać być zagrożeniem…
Pietruszka wzięła kilka głębokich wdechów i wydechów, by nie powiedzieć czegoś głupiego. Stanęła przed szopą, a Pokrzyw wszedł do środka, witając się z siostrą. Kotka nie ruszyła się z miejsca, czujnie obserwując otoczenie. Po chwili z ciemności wewnątrz szopy wyłoniła się drobna, młoda koteczka. Jej futerko było zadbane, miękkie i połyskiwało rudymi i srebrzystymi smugami, które zdawały się łapać każdy promień światła. A oczy... Pietruszce aż zaparło dech. Te oczy wyglądały, jakby sam Klan Gwiazd je malował – intensywnie niebieskie, niemal kobaltowe. Piękne, ale pełne niepewności. Kotka stanęła jak wryta, zaskoczona widokiem obcej. Jej spojrzenie niepewnie powędrowało ku Pietruszce.
— W-witaj — powiedziała cicho, spoglądając na nią uważnie i jak najsubtelniej zlustrowała ją od łap aż po końcówki uszu.
— Witaj. Jak się nazywasz? Ja jestem Pietruszkowa Błyskawica, ale możesz mówić mi po prostu Pietruszka — odparła przyjaźnie, siadając na ziemi i owijając łapy ogonem. Skupiła się całkowicie na młodszej kotce, starając się nie skrzywić z powodu intensywnego zapachu samotniczek. Jej instynkt wrzeszczał, by je przegonić, ostrzec klan... Ale nie mogła tego zrobić. Jeszcze nie teraz.
— Jestem Jagienka. Miło cię poznać, Pietruszko... — odpowiedziała nieśmiało. Brzmiała tak, jakby chciała jeszcze coś dodać, ale wtedy jej wzrok powędrował ponad ramieniem wojowniczki.
Pietruszka też to poczuła. Coś – albo raczej ktoś – wielki, jak borsuk, zbliżył się do niej od tyłu. Tak blisko, że futro obcego dotknęło jej pleców. Czekoladowa kotka wyczuła wcześniej ten ruch, ten cień między drzewami, ale nie chciała wpadać w panikę. Odwróciła głowę częściowo, a potem spojrzała prosto w oczy Żelaznej Zośce. Kocica stała w ciszy, przyglądając się jej uważnie. Była ogromna – nie tylko zbudowana jak wojownik, ale też promieniująca siłą i pewnością siebie. Jej futro miało niezwykłą barwę: czarne, szare i rude pasma przenikały się nawzajem, tworząc niepowtarzalny wzór, jakby utkany z dymu i ognia.
Ale najbardziej uderzający był zapach. Nietypowy, obcy. Pachniała czymś od dwunożnych, jednak nie tak, jak koty domowe. To było coś zupełnie innego. Czegoś takiego Pietruszka nigdy wcześniej nie czuła…
— O, ktoś nowy do nas zawitał? A nie, czekaj… byłaś w tamtym patrolu. Pamiętam cię — odezwała się kocica, siadając ciężko na ziemi. Uśmiechnęła się przy tym wyzywająco, jakby próbowała ocenić Pietruszkę jednym spojrzeniem.
Czekoladowa wojowniczka nie odpowiedziała na zaczepkę. Zamiast tego poprawiła swoją pozycję tak, by usiąść między kotkami i móc patrzeć na każdą z osobna. Chciała mieć sytuację pod kontrolą – przynajmniej na tyle, na ile było to możliwe.
— Masz rację! Jestem Pietruszka. A ty? — zapytała uprzejmie, spoglądając rozmówczyni w oczy. Nie próbowała mierzyć się z nią spojrzeniem, nie miała zamiaru urządzać żadnego pojedynku. Jej wzrok był przyjazny, ciepły – niemal zapraszający.
— Żelazna Zośka. Ale wydaje mi się, że już byłam przedstawiana — mruknęła kocica, mrużąc lekko oczy.
— Och, tak, oczywiście. Ale i tak wolałam zapytać. Tak wypada — odparła Pietruszka z lekkim przechyleniem głowy. Uśmiech na jej pysku był serdeczny, choć w środku aż się gotowała.
— Przyszłaś z Pokrzywem. Dlaczego? — pytała dalej Zośka, nie spuszczając z niej wzroku. Pietruszka, mimo prób zachowania neutralności, co jakiś czas przyglądała się uważnie jej posturze. I za każdym razem nie mogła się nie zdziwić, jak piękna była ta kotka. Nie tak piękna jak Wieczne Zaćmienie – tej nikt nie dorównywał. Ale Żelazna Zośka bez wątpienia była jedną z najpiękniejszych kotek, jakie Pietruszka kiedykolwiek spotkała. Każdy szczegół jej wyglądu miał w sobie coś fascynującego – sposób, w jaki załamywało się światło na jej futrze, jak poruszały się wąsy, jak zawieszała spojrzenie…
— Spotkałam go w lesie. Zapytałam o coś, a on zaproponował, żebym przyszła. No i… zgodziłam się, jak widać. Skoro już tu jesteście, to warto się poznać — miauknęła, a jej ogon cały czas drgał nerwowo na końcu.
Pietruszka nie była najlepszym kłamcą. Chciała poznać te kotki – to prawda. Ale wciąż w niej kipiało. Gniew, poczucie niesprawiedliwości, żal. Wszystko mieszało się ze sobą jak rwący potok.
— Tak? A masz do nas jakieś pytania? — zapytała Zośka, unosząc brwi. Nie trzeba było być gwiezdnym medykiem, żeby rozczytać emocje Pietruszki. Nawet ślepiec by to zauważył. Dla Żelaznej Zośki to była bułka z masłem.
— Może... no cóż... dobrze, tak, mam pytanie. Albo i dwa — przyznała w końcu, wypuszczając z siebie powietrze, jakby zrzucała z barków ciężar kłamstw, które sama sobie narzuciła.
— No to mów — mruknęła Zośka z odrobiną zniecierpliwienia. Ale w jej tonie czaiło się też coś innego. Jakby jednak interesowało ją, co Pietruszka ma do powiedzenia.
— Już kiedyś o to pytałam, ale wtedy wszyscy byliśmy pełni emocji. Może teraz będziecie coś wiedzieć… Więc... kiedy tu przyszłyście, czy ktoś już tu był? Może... matka z młodymi? — zapytała, wpatrując się w oczy Zośki z nadzieją.
— Nie przypominam sobie — odparła kocica, rzucając krótkie spojrzenie w stronę drobniutkiej Jagienki. Ta aż drgnęła.
Pietruszce zapaliła się w głowie iskierka podejrzenia. Kłamały? Zmrużyła oczy, próbując odczytać prawdę z ich pysków. Ale napotykając spojrzenie Zośki, natychmiast rozszerzyła powieki. Lepiej nie prowokować.
— Rozumiem… A czy może… czy widziałyście kogoś przy rzece? Może... wyczułyście zapach krwi w ostatnim czasie? — zapytała, wstrzymując oddech. Serce biło jej jak oszalałe.
Bała się, że kotki rzucą się na nią – oskarżenie było delikatne, ale jednak wyczuwalne. No bo kto, jeśli nie one? Kto mógł zabić Obuwika? Samotniczki były najbliżej. To byłoby proste. To by tłumaczyło wszystko. Ale jeśli nie one... to kto? Klan Klifu? Klan Wilka? A może coś jeszcze gorszego… coś, czego nawet jeszcze nie podejrzewała?
— Nie wiem, ja tam nie chodzę na patrole przy waszych granicach, bo jak masz takie cielsko jak moje, to się nigdzie nie ukryjesz. Tusza jest świetna, ale drzewa się łamią jak mysie kosteczki — wyszczerzyła się — Co do smrodu... Węchu to ja nawet nie mam, smary dwunożnych mi się przeżarły do mózgu. — Podniosła łapę i paluchem, wymownie, pogrzebała sobie w uchu.
— No tak… rozumiem. Dziękuję ci mimo wszystko za odpowiedź — wymruczała Pietruszka, poruszając się lekko, jakby miała już odejść. Jednak coś ją zatrzymało. Może mogłaby się jeszcze czegoś dowiedzieć? Zaskoczył ją zapach Jagienki — intensywny, lecz przyjemny, przesycony wonią ziół. Czyżby była medyczką?
— Jagienko — zaczęła, chcąc zwrócić jej uwagę. Kotka spojrzała na nią łagodnie, lecz równocześnie kątem oka Pietruszka dostrzegła, jak Zośka marszczy brwi i mruży oczy z podejrzliwością.
— Pachniesz ziołami… czy jesteś może medyczką?
— Och… ja jestem… uzdrowicielką — przyznała Jagienka cichym, niemal szeptem. Jej głos był tak łagodny, że można by go słuchać godzinami. Kojący jak poranna mgła nad jeziorem.
— Wiedziałam! Moja… przyjaciółka też jest medyczką. I ja również trochę się znam na ziołach. Jeśli chcesz, mogę ci pokazać kilka miejsc, gdzie rosną dobre rośliny. Mogłybyśmy też wymienić się wiedzą — zaproponowała z ciepłym uśmiechem.
Jagienka odwzajemniła ten uśmiech, delikatnie liżąc futerko na piersi.
— Jasne… czemu nie — wyszeptała.
Pietruszka poczuła, że może właśnie w tej cichej kotce znajdzie nie tylko odpowiedzi, ale i przyjaciółkę. Będzie jednak musiała porozmawiać z nią na osobności — z dala od przenikliwego spojrzenia Zośki i czujnych uszu pozostałych samotniczek.
Została z nimi jeszcze przez jakiś czas, głównie słuchając ich opowieści o świecie dwunogów. Nie była pewna, czy mówiły prawdę, czy tylko próbowały zaimponować. Ale słuchała ich z zaciekawieniem, pozwalając sobie na moment zapomnienia. Do obozu wróciła sama. Obowiązki wojowniczki nie czekały. Pokrzywowe Zarośla postanowił jeszcze zostać z samotniczkami, co nieco zirytowało Pietruszkę — jednak nie powiedziała ani słowa. Po prostu odeszła.
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz