Świat, w którym było bardzo ciepło i w którym kociaki biegały w tą i z powrotem, świat pełen najlepszych wojowników, świat, w którym rodziło się z idealnie opanowaną techniką polowania i tak samo dobrze znanymi ruchami bitewnymi, powoli oddalał się i zanikał. Po chwili do uszu kocięcia doszedł monotonny szum deszczu, dźwięk kropli, które uderzały o ziemię, odbijały się i tworzyły coraz to większe kałuże. Poczuł też zimno, jego ciałko zatrząsło się, więc szybko doczołgał się bliżej istoty o długim futrze, dającej ciepło, mleko i miły zapach. Była to oczywiście mama Kamyczka, Iskrząca Nadzieja. Uwielbiał się do niej przytulać. To chroniło przed mrozem i dawało poczucie bliskości. Gdy zasypiał przyklejony do jej miękkiej sierści, czuł się kochany i lubiany, a przez jego głowę przechodziło mnóstwo miłych uczuć.
Teraz jednak kociak przekręcił się i stęknął niezadowolony. Następnie znowu zmienił pozycję. Było mu strasznie niewygodnie. Chociaż posłanie było miękkie, bez żadnych cierni, nie mógł uleżeć w miejscu. Po chwili zdał sobie sprawę, że najzwyczajniej na świecie nie jest śpiący. Usiadł i ziewnął cicho, otwierając swój malutki pyszczek szeroko i potrząsając głową. Gdy podniósł wzrok przed siebie, ujrzał Trop, która także nie spała i patrzyła prosto na niego. Kamyczek spojrzał na jej długie, czekoladowo rude futro z zazdrością. Na pewno było jej ciepło w takiej sierści. On był jeszcze bardzo mały i rodzice mówili mu, że prawdopodobnie niedługo też będzie puchaty. Może tak jak mama, a może tylko jak tata.
Trop wyrwała go z zamyślenia, dając mu gestem ogona znak, aby podszedł do niej. Tak więc kociak najostrożniej, jak umiał, kluczył między swoim rodzeństwem, starając się ich nie wybudzić. Niestety jednak przez przypadek zachwiał się i upadł na Dąbka, ale ten tylko mruknął coś i się odwrócił. Kamyczek westchnął z ulgą i dotarł do szylkretowej koteczki, która wydawała się niezwykle rozbawiona jego niezdarnością.
— O co chodzi? — wyszeptał bicolor zaciekawiony, ignorując jej próby powstrzymania się od śmiechu.
— Jeszcze nigdy nie byłeś poza żłobkiem, prawda? — miauknęła Trop, a w jej oczach błysnęła iskierka.
— Nie… — Kociak nie wiedział, do czego jego koleżanka zmierza.
Szylkretka uśmiechnęła się figlarnie i skierowała się do wyjścia ze żłobka, kiwając w jego stronę głową zachęcająco. Wtedy Kamyczek zrozumiał. Chciała go oprowadzić po obozie! Super! Jednak wtedy jego spojrzenie powędrowało w stronę Iskrzącej Nadziei, która smacznie spała. Czy mama by się zgodziła?
— Idziesz czy nie? — spytała Trop ponaglająco.
Kociak pokręcił głową niepewnie.
— Mama mówiła, żebym nie wychodził, jak pada… Mogę się przeziębić!
Starsza koteczka podeszła do niego i stanęła o długość myszy przed nim. Jej zielone oczy lustrowały go od łap do głowy, patrzyły na niego lekko zirytowanym i zniecierpliwionym wzrokiem.
— Nie przesadzaj… Delikatnie kropi, na pewno nic poważnego ci się nie stanie. Poza tym, chyba chcesz poznać obóz, prawda?
Kamyczek gorliwie pokiwał głową, następnie usłyszał ciche “to chodź” i podreptał za szylkretką w kierunku wyjścia. Nagle usłyszał szelest i Tygrysek wygramolił się ze swojego posłania, błyskawicznie dobiegając do siostry i przyjaciela.
— Idę z wami!
Trójka kociaków wychyliła głowę ze żłobka. Starsi przyjaciele Kamyczka zachowali spokój, podczas gdy on wstrzymał oddech w klatce piersiowej, a jego serce biło szybciej z ekscytacji, gdy powoli i nieśmiało lustrował wzrokiem obóz. Wykrztusił z siebie ciche „łał”. Poczuł, jak krople deszczu moczą jego futro. Tutaj pachniało inaczej niż w żłobku, mokrą ziemią i lasem, było też zimniej.
— Widzisz tę przerwę między krzakami, które otaczają obóz? To jest tunel prowadzący do wyjścia z obozu — oznajmiła Trop, a młody kociak słuchał jej uważnie.
Następnie dwójka starszych przyjaciół pokazała mu z zewnątrz legowisko lidera, jednak nie wchodzili. Zwiedzili za to wnętrza legowisk medyka, uczniów, wojowników i starszyzny. Kamyczek powąchał kilka ziół w tym pierwszym, jednak nie pozwolono mu żadnego spróbować. Srebrzysta Łuna opowiedziała im krótką historię o bitwie z Klanem Klifu, która miała miejsce całkiem niedawno, a uczniowie pokazali kilka ruchów bitewnych, chociaż kociakowi nie wyszły próby naśladowania ich. Zobaczyli miejsce przemówień i niestety pusty stos zwierzyny. Dopiero po zwiedzeniu całego obozu Kamyczek zdał sobie sprawę, że dygocze z zimna. Jego ząbki szczękały, więc Tygrysek zaprowadził go z powrotem do żłobka i przytulił, aby ogrzać młodszego kolegę.
— D-dzięki — wymamrotał ten, nie mogąc doczekać się, aż opowie o wszystkim mamie i rodzeństwu. Miał tylko nadzieję, że Iskrząca Nadzieja nie będzie na niego za to zła…
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz