— Srokoszku! — aż ciarki przebiegły po jego grzbiecie.
Niechętnie spojrzał na wpatrzone w niego morskie ślepia. Aksamitka jak co dzień przepełniona miłością i szczęściem wręcz lśniła w mroku codzienności...
Zjeżył się, kładąc po sobie uszy. Znów przyszła gadać mu bzdety. Miał jej dość. Wciąż plotła dziwne rzeczy, lizała wszystkich, mówiła bezwstydne rzeczy, które wprowadzały go w tak niezręczny stan.
— Słuchaj, bo skoro wszystko się teraz zmienia, to uznałam, że ty też powinieneś się zmienić. Musisz przestać być takim gburkiem i zacząć być miłym dla innych. Zacznij ode mnie. Powiedz mi coś miłego! — już nabrał powietrza, by wykrzyczeć jej, że coś jej się w mózgu przegrzało, ale go wyprzedziła. — O, albo ja dam ci przykład. Masz futerko mięciusieńkie jak meszek, a twoje oczka są pomarańczowe niczym... niczym ogień piekielny!
Aż zgubił język w gębie. Speszony uciekł od niej spojrzeniem.
— Widziałaś kiedyś ogień piekielny? — burknął cicho, wciąż spoglądając w inną stronę.
Kotka podskoczyła wesoło.
— W noc Zgromadzenia wiele świateł tańczyło na niebie. — oznajmiła rozmarzonym głosem. — A więc? Czekam na mój komplement. Zobaczysz, trzy księżyce treningów ze mną, a nawet Lamparcia Gwiazda będzie cię uwielbiał! — stwierdziła.
Srokosz trzepnął ogonem. Kolejny poroniony pomysł wypadł z łaciatego pyska. Nie rozumiał dlaczego wciąż go męczyła. Cała reszta jej przeklętego rodzeństwa go nienawidziła. Tylko ona nie chciała wciąż się odczepić.
— Jesteś tępa, jak kamień. — prychnął, by się odczepiła.
— Oh, dziękuję. — miauknęła, poprawiając futerko. — Kamienie są takie tajemnicze i trwałe. Jak myślisz, mają może własne sekretne życie?
Zmarszczył nos, wyobrażając sobie kamienne życie towarzyskie. Szybko odrzucił tą myśl, kręcąc łbem.
— Czekam na kolejne miłe słowa. — poinformowała, uśmiechając się lekko. — Spraw, żeby moje serce zabiło szybciej! — miauknęła teatralnie, przyjmując dziwną pozycję.
Niebieski skrzywił się, próbując ukryć rozbawienie.
— Nie. Co z tego będę miał? Nic. — mruknął, przyspieszając kroku.
W towarzystwie kotki czuł się dziwnie. Jeszcze ostatnio uznała, że jest jej. Jej jej. Wspomnienie wydarzenia na zgromadzeniu sprawiło, że zrobiło mu się gorąco. Do dziś nie był pewien co miała na myśl. Wstydził się zapytać. Ośmieszyć.
— Jak to co z tego będziesz miał? Więcej komplementów ode mnie! I może przytulasa. — zatańczyła zabawnie brwiami.
Musiał ugryź się w język, żeby się nie uśmiechnąć.
— No dobra. — prychnął, udając niezainteresowanego. — Masz oczy... nie, znaczy... — speszył się z lekka, czując na sobie spojrzenie morskich ślepi.
Lekki uśmiech. Falującą na wietrze liliową sierść. Przyjemny zapach kojarzący się mu ze słońcem. Wbił twarde spojrzenie w ziemię, czując jak serce podchodzi mu z nerwów do gardła.
— Masz... ogon niczym kłącze traw. Taki długi... i puszysty... — wydukał z siebie kompletnie randomowe słowa, zupełnie, jakby sam był niespełna rozumu.
Zestresowany tym, że znienawidzi go to po tym co z siebie wypluł, zastygł przerażony. Niezdolny do spojrzenia na kotkę.
— Oh, nigdy nie słyszałam tak pięknych słów. — stwierdziła wzruszona Aksamitka.
Poczuł ciepło otulającego go. Ciepło, którego nie czuł od wielu księżyców. Zaskoczony i otumaniony tym nie ruszył się na milimetr. Chciał pozostać w tym stanie, jak najdłużej się da. Bał się odezwać. Poruszyć. Zaczerpnąć oddechu.
— Wszystko w porządku, Srokoszku? — miauknęła lekko zdziwiona szylkretka. — Postanowiłeś udawać kamyk?
Kiwnął łbem, za bardzo nie mając niczego innego we łbie.
— Musze iść. — wymamrotał, czując jak wszystko go pali od środka.
Niebieski skrzywił się, próbując ukryć rozbawienie.
— Nie. Co z tego będę miał? Nic. — mruknął, przyspieszając kroku.
W towarzystwie kotki czuł się dziwnie. Jeszcze ostatnio uznała, że jest jej. Jej jej. Wspomnienie wydarzenia na zgromadzeniu sprawiło, że zrobiło mu się gorąco. Do dziś nie był pewien co miała na myśl. Wstydził się zapytać. Ośmieszyć.
— Jak to co z tego będziesz miał? Więcej komplementów ode mnie! I może przytulasa. — zatańczyła zabawnie brwiami.
Musiał ugryź się w język, żeby się nie uśmiechnąć.
— No dobra. — prychnął, udając niezainteresowanego. — Masz oczy... nie, znaczy... — speszył się z lekka, czując na sobie spojrzenie morskich ślepi.
Lekki uśmiech. Falującą na wietrze liliową sierść. Przyjemny zapach kojarzący się mu ze słońcem. Wbił twarde spojrzenie w ziemię, czując jak serce podchodzi mu z nerwów do gardła.
— Masz... ogon niczym kłącze traw. Taki długi... i puszysty... — wydukał z siebie kompletnie randomowe słowa, zupełnie, jakby sam był niespełna rozumu.
Zestresowany tym, że znienawidzi go to po tym co z siebie wypluł, zastygł przerażony. Niezdolny do spojrzenia na kotkę.
— Oh, nigdy nie słyszałam tak pięknych słów. — stwierdziła wzruszona Aksamitka.
Poczuł ciepło otulającego go. Ciepło, którego nie czuł od wielu księżyców. Zaskoczony i otumaniony tym nie ruszył się na milimetr. Chciał pozostać w tym stanie, jak najdłużej się da. Bał się odezwać. Poruszyć. Zaczerpnąć oddechu.
— Wszystko w porządku, Srokoszku? — miauknęła lekko zdziwiona szylkretka. — Postanowiłeś udawać kamyk?
Kiwnął łbem, za bardzo nie mając niczego innego we łbie.
— Musze iść. — wymamrotał, czując jak wszystko go pali od środka.
<Aksamitka?>
[przyznano 5%]
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz