— Ż-żywico — usłyszał cichy jęk.
Kątem oka ujrzał Berberys. Wychudzoną i przemęczoną. Pewnie wracała z kolejnego patrolu mające odnaleźć i ukarać córkę Lisiej Gwiazdy. Westchnął cicho i wbił wzrok w swoje łapy. Nie chciał z nią rozmawiać. Naprawdę nie chciał, ale wiedział, że ta sobie od tak nie pójdzie.
Był na nią... zły?
A może na siebie i swoją nieporadność? Ostatnie wschody słońca były dla niego naprawdę ciężkie. Jarzębinowy Strumień... Jarzębinka, jego ukochana siostra i wsparcie od najmłodszych lat odeszła, pogrążając całą rodzinę w żałobie. Nikt nie spodziewał się jej śmierci. Była jeszcze taka młoda, miała całe życie przed sobą, powtarzał w kółko ich wujek, Żurawinowe Bagno, niczym modlitwę przed snem. Podobnie jak matkę Żywicy śmierć dawnej uczennicy dobiła go jeszcze bardziej niż nagłe odejście dziadków, Słonecznego Blasku i Poplamionego Piórka, którzy zginęli przez osuwanie się klifu. Nawet Bluszczowy Poranek, choć dogryzał ciągle siostrze, zdawał się mieć swoją własną żałobę po niej.
— Ż-żywico — rozległo się ponownie.
Podniósł łeb i ujrzał ją roztrzęsioną. Wiedział, że powinien się odezwać. Albo podejść i przytulić partnerkę, ale nie mógł się na to zdobyć.
Zdradziła go.
Doszczętnie zniszczyła cały jego świat. Był wstanie dużo znieść, i zniósł więcej niż kiedykolwiek mu przyszło do łba. Ale nie jej stratę. Łudził się całym sercem, że może jej zaufać ze wszystkim. Że nigdy go nie porzuci, ani nie zostawi. Że nie będzie taka jak inni.
I co?
I znów się zawiódł. I to na niej. Na jego całym świecie. Poczuł jak łzy gromadzą mu się w ślipiach. Szybko je starł, widząc jak kotka do niego podchodzi. Jak powoli coraz bardziej się zbliża. Nie powstrzymał jej. Pozwolił się przytulić. Moczyć futro gorzkimi łzami. Wypłakać się i wyżalić.
— P-przepraszam... — mruknęła Berberys, wtulając się mocniej w jego sierść. — N-naprawdę... P-przepraszam — szlochała cicho.
Kocur spojrzał na nią, ale nic nie powiedział. Pomimo że tak go zawiodła i tak nie potrafił jej zranić.
* * *
Obudził się w środku nocy. Nadal nie przywykł do tych wszystkich zmian. Przeciągnął się leniwie i położył łeb na łapach. Spojrzał na pogrążoną w śnie Berberys. Na jej wychudzony pysk i pogrążone oczy. Kotka dość zmarniała, co było dość dziwne, patrząc na jen nową pozycję w klanie. W końcu bycie zastępcą samego Lisiej Gwiazdy zobowiązywało do silnej łapy gotowej na każdy rozkaz lidera. Przed oczami przemknęła mu scena kiedy to ta pełna łatek i urocza łapka zabiła Zaskrończy Syk.
Westchnął i przeniósł wzrok na posłanie kotki. Kłębki mchu zebrane w nieładzie i pośpiechu nie wyglądały wygodnie. Ich legowiska oddaliły się od siebie dość mocno po ostatniej kłótni.
O ile można to było nazwać kłótnią.
Skrzywdził się na to wspomnienie. Pamiętał jak oby dwoje płakali, przekrzykując siebie nawzajem. Jak mu pierw nie dowierzała, zaprzeczała jego oskarżeniom i aż w końcu wybiegła, zostawiając go samego na polanie. On też też sobie nie dowierzał, każdej nocy aż do teraz. Czas po kłótni z kotką wypełniony był płaczem i użalaniem się nad sobą. Pamiętał jak Bluszczyk wzywał go od mysich straw i nieudaczników. Jak powiedział, że Berberys w końcu zmądrzała, zostawiąc go. Że teraz on ją weźmie w obroty i w końcu szylkretka zobaczy co to znaczy być związku z kocurem, a nie kotką. Żywica chciał uderzyć go w pysk, skrzyczeć, że to nie prawda, ale nie potrafił. Jedyne co zdołał to jęknąć i pogrążyć się ponownie w płaczu. Chciał wtedy tak bardzo, by Berberys znów go uratowała jak kiedyś. Żeby pogoniła wrednego brata i obiecała, że wszystko będzie okay. Ale wiedział, że tak się nie stanie. Długo żałował tej kłótni, ale teraz nie wiedział co o tym myśleć.
Chciał porozmawiać z kotką, ale czy chciał przeprosić?
Od tamtego czasu często się nad tym zastanawiał. Nie wiedział co począć, kogo spytać o radę. Wszyscy byli zajęci przeprowadzką na nowe tereny. Podekscytowani lub zirytowani. A on? Pogrążony w rozważaniach, szedł przed siebie, wpadając podczas drogi na różne koty. Nawet jego matka miała dość mazgajenia się syna i obiecała mu, że jeśli się nie ogarnie, przez najbliższy księżyc będzie jadł same mysie ogony.
— D-dziczy o-odyt — mruknął cicho, trochę nieśmiało, na myśl o zrzędzeniu Sroczego Żaru.
Ta ostatnio zachowywała się ciągle jakby coś ją ugryzło. Prychała, syczała i jęczała z byle powodu, zupełnie jakby chciała dobić go tym wszystkim. Spojrzał ukradkiem ponownie na Berberysową Bryzę, kiedy to zszokowany odkrył, że ta także mu się przypatruje.
— B-b-berbery-ys? — mruknął zaskoczony, nie będący gotowy na pierwszą rozmowę od prawie połowy księżyca.
<Berberysowa Bryzo?>
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz