— Mentorze…? — pisnął głosik, który, choć był znajomy i w sumie niekoniecznie straszny, dotarł do uszu tak niespodziewanie, że point aż cofnął się o kilka kroków.
Barwinkowa Łapa, bo to on się odezwał, powoli podszedł bliżej. Usiadł koło swojego nauczyciela, niepewnie wpatrując się w jego oczy. Co też kombinował?
— Hej… — miauknął powoli, kładąc swój łebek na barku Łabędzia.
Ten znieruchomiał, totalnie głupiejąc. Co jest… czy terminator planuje go zagryźć, tu i teraz?! Nie potrafił nawet wyrwać się w paraliżującym strachu. No tak, czyli to koniec, mógł już czekać na ugryzienie i ból zatapianych w jego skórę pazurów. Żegnaj, życie, będę tęsknić za tymi wszystkimi kotami, może oprócz tych strasznych… ale czy ktoś będzie tęsknił za mną? Czekał więc, jednakże po kilkunastu uderzeniach serca, które zdawały się trwać całą wieczność wcale nie poczuł ostrych kłów, wręcz przeciwnie! Barwinkowa Łapa wtulił się w niego, mrucząc cicho. Łabędzi Plusk przełknął, ale nie odważył się odezwać ani słowem. Może uczeń, który przecież stracił matkę i rodzeństwo, po prostu potrzebował wsparcia? Sam point był w końcu adoptowany, jego przybrana mamusia też szybko go opuściła, musiał więc totalnie sam radzić sobie w nowym, klanowym środowisku, w którym tak właściwie nigdy nie chciał się znaleźć. Nawet od mentorki nie czuł wsparcia. Cały jego ból i strach zaczęły się właśnie przez traumatyczne dzieciństwo. Tyle, że on nigdy nie miał do kogo się przytulić… Może więc czarny kocurek wcale nie był taki niemiły i nieprzyjemny? Może skrywał się pod skorupką? Jedno było jednak pewne — nie chciał w tym momencie zabić swojego mentora, a jedynie przycisnąć się, prawdopodobnie w celu uzyskania ostoi. To wystarczyło, by chociaż trochę uspokoić Łabędziego Pluska.
***I cyk, ruszamy w siną dal***
Ach, aż dziwne, że ten wojownik jeszcze nie zszedł na zawał! To, co ostatnio się działo, było nie na jego nerwy, ale teraz… opuścili zniszczone terytorium, wyruszyli w nieznane. Rozumiał, że nie mieli innego wyboru, ale było mu z tym bardzo źle i… nieswojo. Podróżowali całymi dniami, zmęczeni, często wygłodzeni, nie wiedząc, gdzie tak właściwie idą i czy w ogóle znajdą nowe terytoria. Bo co, jeśli nie, jeśli po drodze wymęczą ich choroby, głód, drapieżniki?
Wokół Łabędziego Plusku był cały Klan Klifu, zdarzyło im się też spotkać koty pozostałych klanów, w końcu nie wędrowali razem, ale znowu nie w tak dalekich odległościach. Mimo to czuł się tak strasznie samotny… często miewał wrażenie, że nie jest nikomu potrzebny, ale taka pustka jak teraz nie spotkała go od czasu śmierci Paprotki. Nie odzywał się więc praktycznie do nikogo, nie rozumiał też, czemu atmosfera była wręcz sielankowa przy powadze sytuacji. Lisia Gwiazda ani trochę nie pomagał, szczując pointa swoim własnym synem, Nockiem.
— Łabędzi Plusku… — odezwał się nagle Barwinkowa Łapa, zrównując krok z mentorem.
— T-tak?
— Jak myślisz, ile potrwa jeszcze ta wędrówka?
— N-nie m-mam pojęcia — wydukał. — A-ale w-wolę, żeby s-skończyła s-się j-jak n-najszybciej, w-wiesz? — dodał po chwili zastanowienia.
<Barwinkowa Łapo?>
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz