porą zielonych liści
Legowisko starszyzny napawało Syczka podobnym uczuciem, co lecznica – przyjemnym wspomnieniem bycia drobnym kociakiem. Patrzenie na jego ściany, zupełnie pominięte przez upływ czasu, przypominało mu o wszystkich spędzonych tu wschodach słońca. Gdy był malcem, kochał tu przychodzić i wsłuchiwać się w historie Stokrotkowej Polany; nawet jeśli większość z nich opowiadała o chorobie, śmierci i zagładzie. Miało to jakiś swój urok.
Usłyszał ostatnio, że słoneczna, bezchmurna pogoda nie działała zbyt dobrze na stawy starszych kotów. Dodatkowo od pewnego czasu nie miał okazji, by odwiedzić swoją prababkę. Przez trening nie posiadał tak wiele czasu na beztroskie przesiadywanie w jej legowisku, jak kiedyś. Poprosiwszy Cisowe Tchnienie o jakieś zioła, które mogłyby jej pomóc, otrzymał kilka różnych bez dłuższego wytłumaczenia – kotka zdawała się zajęta leczeniem małej, obecnej w legowisku grupki wojowników, a Syczkowa Łapa nie chciał jej przeszkadzać w pracy. Kiedy złoty wszedł do legowiska starszyzny, prawie wszystkie oczy momentalnie poszybowały w jego stronę, sprawiając, że poczuł się okropnie niekomfortowo.
— Ten pożar? To wszystko było znakiem. Chcieli nam przekazać, że Ognista Łapa zniknie. To nie mógł być przypadek. Wszystko się zazębia... — mruczała Stokrotka, dopóki nie zauważyła stojącego w progu ucznia. Wtedy przerwała, szeroko się przy tym uśmiechając. — Witaj. Czyżby sprowadzała cię tu Cisowe Tchnienie?
— Nie do końca — bąknął niezrozumiale, wypuszczając przy kocicy pakunek w większości nieznajomych ziół. — To znaczy...
— Och, tak, aksamitka... — Złota kocica, nie zważając na słowa Syczkowej Łapy, wyciągnęła z kupki kilka intensywnie pomarańczowych kwiatów. — Ważko, nie narzekałaś ostatnio na bolące stawy? — mruknęła do siedzącej po drugiej stronie starszej. Ważkowe Skrzydło spojrzała nieprzychylnie na kocurka, który stał pośrodku ich legowiska, gapiąc się na niego przez parę uderzeń serca w niezręcznej ciszy. Od jej zabójczego spojrzenia aż zaczęły pocić się kocurowi łapki.
— Być może — wychrypiała, nie odrywając oczu od Syczkowej Łapy. Starał się zwrócić uwagę na obracane w pazurach ziele przez Stokrotkową Polanę, by zignorować wypalany punkt na jego futrze przez kocicę. — Możesz mi zaaplikować — westchnęła w końcu, przenosząc wzrok na swoją kompankę.
Złota uśmiechnęła się nieznacznie, przeżuwając czym prędzej kwiaty, ścierając zębami i mieszając je ze śliną, tworząc przy tym leczniczą maść. Gdy wstała z mchu i wtarła aksamitkowy balsam na nadwyrężone stawy starszej, Syczkowa Łapa czuł pewien podziw. Wiedział od mamy, że Stokrotkowa Polana miała pewną medyczną wiedzę. Teraz gdy widział, jak zajmowała się pacjentem, mógłby jednak stwierdzić, że była wręcz medyczką zanim dołączyła do starszyzny. Przyglądał się z zainteresowaniem, jak spięte ciało Ważkowego Skrzydła się rozluźnia, a delikatnie nastroszona sierść na jej karku wygładza. Nawet sam jej pysk złagodniał i oczy, które przed chwilą wbijała nienawistnie w uczniaka, zamknęły się w poczuciu ulgi.
— A mi mógłbyś podać żywokost? To ta...
— Już — wypalił szybciej, niż Stokrotka zdążyła dokończyć swoje słowa. Syczkowa Łapa popędził do miejsca, w którym leżały zrzucone przez niego leki i podniósł z ziemi grubą, całkiem wysoką roślinę. Z jej rozgałęzionych łodyżek jak dzwonki zwisały fioletowe kwiaty. Jego korzeń był odgryziony przy samej nasadzie – prawdopodobnie Cis trzymała te dwie części rośliny osobno, zważając na ich różne zastosowania.
Gdy podał ziele Stokrotkowej Polanie, ta podnosiła ciekawsko jedną brew, lecz nic nie powiedziała.
— Przydadzą się w moim legowisku. Chryzantemowa Krwi, nie chciałabyś? — zwróciła się do niebieskoszarej kotki, która tylko gorliwie pokręciła głową. — Cóż. A ty, mógłbyś? — zapytała Syczkową Łapę, co wywołało u niego mały zastrzyk stresu. „Przydadzą się w moim legowisku”, powtarzał sobie w głowie. Mówiła dosłownie? Chyba będzie musiał zdać się na czuja...
Złoty podszedł do mszystego łoża Stokrotkowej Polany i rozrywając roślinę na mniejsze kawałki, wciskał łodygi, liście i kwiaty w różne załamania i inne zakamarki. Starał się, by było ono rozprowadzone w miarę równomiernie, a przynajmniej niewetknięte wyłącznie w jeden kąt.
Gdy skończyły mu się pod łapą zioła, odsunął się, by pokazać Stokrotkowej Polanie, co zrobił. Oczekiwał korekty, ale kocica tylko wymruczała coś niezrozumiale pod nosem i położyła się na legowisku tak, jak gdyby nigdy nic.
— Dziękuję... bardzo... — Stokrotka próbowała coś powiedzieć, lecz w połowie zdążyła odpłynąć do krainy snów, łagodnie opadając na mchową poduszkę.
Uczniak tylko uśmiechnął się, sprzątnął pozostałe po ziołach resztki i cicho wyszedł. Na palcach, oczywiście, by nie zbudzić zmęczonej babci.
[666 słów - trening medyka]
[przyznano 13%]
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz