— Jakie ogromne — mruknęła, unosząc podbródek i wskazując nim niebo.
Złota Droga uśmiechnął się promieniście na jej słowa, a następnie strzepnął ogonem.
— O tak, to błękitne sklepienie nad naszymi głowami jest bardzo, bardzo rozległe i szerokie; wzrok Panienki nie jest w stanie nawet objąć jego całego, takie jest ogromne! — oznajmił, zanim postanowił zmienić temat:
— Rozumiem jednak, że Panienka nie ma więcej pytań, toteż opowiem Panience o zasadach panujących w naszym Klanie Klifu, jak i w całym lesie.
I tymi słowami Złota Droga rozpoczął stosunkowo długi wykład, aby jak najlepiej wprowadzić Zmierzchnicową Łapę w życie w klanie i jak najlepiej objaśnić jej wszelkie reguły rządzące tym nowym, obcym jej światem. Koteczka nie mogłaby powiedzieć, że całkiem ją to znudziło; z jednej strony bardzo interesował ją klan, a srebrny objaśnił jej wiele niejasnych dla niej niegdyś spraw. Mimo to uczennica była bardzo skupiona na podziwianiu widoków — do tego stopnia, że co jakiś czas Złota Droga musiał zadawać jej pytania, aby upewnić się, że wciąż jest obecna umysłem i jako tako słucha jego wyjaśnień. Gdy już skończył opowiadać, poczęli zwiedzać malownicze, złociste tereny Klanu Klifu, które Zmierzchnicy wyjątkowo przypadły do gustu; stanowiły bardzo miłą odskocznię od ciemnej, wilgotnej piwnicy — to było pewne. Mówiąc szczerze, dziecina bardzo prędko poczuła pewien rodzaj sympatii do swojego rzekomego mentora i nie mogła powstrzymać nieodpartego wrażenia, że między nimi nawiązała się bardzo osobliwa nić porozumienia, której za nic koteczka nie mogła pojąć.
─── ⋆⋅ ☾⋅⋆ ───
Kolejny świt, kolejna pobudka i kolejny, zaskakująco przyjemny trening. Ta ciągła monotonia, mimo, iż z pozoru mogła wydawać się czymś okrutnym, dla Zmierzchnicowej Łapy była czymś cudownym i... bardzo bliskim jej maleńkiemu sercu. Cieszyła się, że wewnątrz tego całego chaosu udało jej się odnaleźć chociażby namiastkę normalności; choć bardzo dziwnej moralności, to zawsze jakiejś.
Zmierzchnicowa Łapa powoli dźwignęła się na równe łapki, mlaszcząc ozorkiem i oblizując pyszczek. Pierwsze, leniwe promienie słońca wdzierały się do obozowiska Klanu Klifu, rozczepiając się na wiele kolorowych plamek po zetknięciu z taflą wody. Koteczka ostrożnie opuściła swoje mchowe posłanie, wielkimi ślepiami uważnie przyglądając się wszystkim rozbudzonym już kotom. Stanęła gdzieś z boku i nachyliła się nad stosem zwierzyny; dopiero co został napełniony ciepłymi zwierzynami. Dymna przez chwilę obserwowała martwe ciałka, zanim nachyliła się nad jednym ze stworzeń i razem z pulchną myszą usiadła w cieniu, z dala od słońca i wzroku innych, wścibskich dziwaków. Powolutku zatopiła zęby w gryzoniu, odrywając pierwszy kęs mięsa. Jej spojrzenie jednak wciąż błądziło po pyskach wojowników krzątających się w obozie. Poranny zgiełk zawsze napawał ją jakimś dziwnym niepokojem, którego za nic nie umiała wyjaśnić... Nagle zbliżył się do niej Złota Droga; poprzednio dał jej wiele czasu na przyszykowanie się do treningu, jednak tym razem powitał ją wyjątkowo wcześnie.
— Witaj, Mała Panienko! W jakim nastroju jest Panienka dzisiaj? Gotowa na kolejny już trening? — zagadnął kocur, ogonem smagając powietrze. — Dzisiaj planowałem pokazać Panience absolutną podstawę wiedzy oraz umiejętności każdego wojownika, jaką jest — co nie powinno nikogo dziwić — polowanie oczywiście. Czy kiedykolwiek Mała Panienka polowała?
Brązowooka przez chwilę gapiła się na swojego mentora, zanim mrugnęła i, przełknąwszy to, co miała w pyszczku, odezwała się:
— Nigdy.
Złota Droga pokiwał głową.
— W porządku; niech się Panienka nie martwi, wszystko Panience objaśnię jak najdokładniej i prędko nadrobimy ten cenny czas! — zaświergotał wojownik. Szylkretka pokiwała główką. Srebrny jeszcze chwilę przyglądał się Zmierzchnicy, zanim, machnąwszy ogonem, odwrócił się i rzucił przez ramię:
— Gdy Mała Panienka już się uszykuje, niech poczeka na mnie przy wyjściu z obozu i wyruszymy na trening, aby rozpocząć naukę i wbić do jej cennej główki kilka informacji.
I poszedł. Kukła jeszcze trochę mu się przyglądała, zanim spuściła wzrok i powróciła do konsumowania swojego śniadania. Mimo, iż w klanie było ledwo kilka wschodów słońca, to prędko zaobserwowała pewną różnice w tutejszym jedzeniu, które zazwyczaj było mniejsze i gorsze w smaku od tego, które przynosiły im Pararela oraz Marionetka.
Gdy młódka skończyła jeść, obliczała mordkę, przejechała ozorkiem po swoim futerku i powolutku wstała, ukosem przechodząc przez sam środek obozu. Stanęła przy wodospadzie, od którego bił przyjemny chłód. Nie musiała długo czekać, aż Złota Droga ponownie zaszczycił ją swoją obecnością — najwidoczniej gdy tylko kocur dostrzegł jej obecność, wyskoczył z legowiska wojowników i popędził do niej, jakby w obawie, że będzie czekać zbyt długo.
— Och, jesteś już gotowa, Mała Panienko?
Wygięła wargi w krzywym uśmiechu i pokiwała powolutku główką. Złota Droga był jednym z nielicznych kotów, który przejawiał nią większe zainteresowanie i nie dręczył ją wyzwiskami; nie dziwota więc, że od samiutkiego początku chciała zrobić wszystko, aby okazać mu swoją sympatię do niego — nawet, jeśli jej uśmiechy były bardzo nienaturalne i dziwne.
Złota Droga zmarszczył brwi na jej nagłą zmianę ekspresji i przekrzywił nieznacznie łeb, jakby zastanawiając się, czy wszystko z nią w porządku. Po chwili jednak uśmiechnął się nieznacznie i machnąwszy ogonem przemówił ponownie:
— Cieszę się, Panienko, w takim razie zapraszam Panienkę przodem. — Schylił nieznacznie pysk, a Zmierzchnicowa Łapa ruszyła przed siebie, opuszczając obozowisko. Subtelna mgiełka opięła jej mordkę niczym skrzący welon, gdy wyminęła wodną ścianę.
Szła u boku Złotej Drogi przez czas pewien. Tylko dźwięki ich kroków oraz ptasi świergot przerywały ciszę zawisłą w powietrzu między dwoma kotami.
I w pewnej chwili Złota Droga rozejrzał się i uniósł nieznacznie pysk, jakby węsząc w powietrzu.
— Czuje to Mała Panienka? Ta woń słodka to zapach myszy — oznajmił, zanim przeniósł spojrzenie swych złotych oczu na uczennicę. — Objaśnię teraz Panience jak polować, a potem będzie mogła Panienka spróbować sama… A więc bardzo istotne jest ustawienie łap; powinny być leciutko ugięte. Musi też Panienka bardzo uważać na podłoże, aby nie nadepnąć przypadkowo na żadną gałązkę lub inną niechcianą rzecz, która mogłaby wydać z siebie dźwięk i spłoszyć zwierzynę. Warto również ustawić się pod wiatr, aby ofiara nie mogła Panienki wyczuć i oczywiście należy zachować ostrożność oraz skupienie.
Pokiwała powoli główką, zanim przypadła brzuchem do ziemi, starając się wykonać wszystkie wskazane przez mentors ruchy, zanim posłała mu pytające spojrzenie.
— Bardzo pięknie Małej Panience idzie! Niech tylko Panienka ugnie nieco mocniej łapki i nachyli się bardziej nad ziemią… I będzie cudownie!
─── ⋆⋅ ☾⋅⋆ ───
Pamiętała, jak jej drobne serduszko zabolało dotkliwie, gdy tylko ujrzała zasnute mgłą, niegdyś ciepłe oczy Złotej Drogi. Jak powietrze uleciało z jej płuc, a ciałko poczęło się trząść w niedowierzaniu i szoku. Dolna warga Zmierzchnicowej Łapy zadrgała raz. A potem drugi. I trzeciego razu już nie było, bowiem z jej gardła wydarł się bardzo cichutki, urywany szloch, na moment pozbawiając oddechu. Świat zawirował wokół niej, gdy ostrożnie zbliżyła się do martwego ciała mentora. Z jej pustych, ciemnych oczu wypłynęło kilka łez. Kazał zostać jej w obozie… Nie chciał puścić jej na wojnę. Obiecał, że wróci i nazajutrz udają się na polowanie… Ale najwidoczniej to polowanie nigdy nie miało nastąpić. I zostawił ją, zupełnie jak Marionetka. Bez pożegnania.
[1141 słów]
Koniec sesji
we we we go cry about it
OdpowiedzUsuń