Zmęczona po całym dniu, kiedy srebrny blask księżyca zaczął wlewać się do nory medyków, Jarzębina wreszcie się położyła. Zwinęła się w ciasny kłębek, jak miała w zwyczaju, odwracając plecami do pozostałych medyków. Nawet na koniec dnia wolała być sama z własnymi myślami. Powoli i oni zaczęli kłaść się spać. W norze zapanowała spokojna, senna cisza przerywana jedynie szelestem mchu i delikatnym powiewem nocnego wiatru, który wpadał przez wejście i muskał futro śpiących kotów. Szylkretka liczyła na szybkie zaśnięcie. Chciała przespać noc spokojnie, bez koszmarów, bez wspomnień. Wiedziała, że następnego dnia znów czeka ją praca. Zamknęła oczy i wygodnie oparła głowę na miękkim mchu. Już po kilku chwilach odpłynęła w sen.
***
Wiatr – ciepły i delikatny – muskał futro Jarzębiny. Pod łapami czuła miękką, sprężystą trawę. Cisza. Spokój. Brak jakichkolwiek zapachów. Kotka uniosła głowę, a potem przetarła oczy łapą. „Czy już nie śpię?” przemknęło jej przez myśl. Ale gdy ponownie otworzyła oczy, szybko zrozumiała, że nie. To nie była jawa. Podniosła się z ziemi z zachwytem, jak małe kocię, które pierwszy raz widzi promienie wiosennego słońca. Jej spojrzenie rozlało się po krajobrazie, który zapierał dech w piersiach. Łąki rozciągały się aż po horyzont, nieskończenie daleko. Trawa przybrała barwy fioletu i niebieskości – połyskiwała, jakby była utkanym światłem. Niebo miało kolor jasnego błękitu, pełnego maleńkich, białych punkcików, a nad wszystkim górował ogromny księżyc w pełni. Mimo nocnego nieboskłonu było jasno. Wręcz jaskrawo. A jednak to światło nie bolało w oczy – było łagodne, otulające. Jarzębina rozglądała się, oczarowana. Patrzyła na wszystko wokół jak na cud, którego nigdy wcześniej nie doświadczyła. Łzy wzruszenia zakręciły się w jej oczach. Nigdy nie miała tak pięknego snu. Ale cisza pękła nagle pod grzmotem. Za jej plecami rozległ się głuchy huk. Jarzębina gwałtownie odwróciła głowę. Na niebie pojawiły się ciężkie, ciemne chmury – gęste i gniewne. Gotowe rozerwać wszystko na swojej drodze. Zasłoniły księżyc, a wszystko wokół zwiędło w zaledwie kilka uderzeń serca. Trawa poszarzała i uschła. Kolory zniknęły. Zapadł mrok. Wicher uderzył kotkę prosto w pysk. Szarpał jej futrem, zmuszał oczy do przymknięcia. I wtedy – coś ogromnego, ciężkiego, z warkotem – przebiegło tuż obok niej. Jarzębina uchyliła powieki, zaskoczona. Poczuła, jak strach paraliżuje jej ciało. Zaczęła się trząść, a uszy przyległy jej do czaszki. I wtedy to usłyszała. Znów ten sam kocięcy płacz. Przeszywający. Bolący. Odwróciła gwałtownie głowę – i spojrzała prosto w czarne, duszę pożerające oczy. Wielki, czarny wilk. Gigantyczny. Jego sierść ociekała lepką, cuchnącą cieczą. Z jego ciała bił odór krwi, choroby i rozkładu. Za nim stały małe stworzenia, które kotka znała – młode jelenie, cielęta, nakrapiane, niewinne, spokojne. Ich futra były białe, kremowe, czasem wpadające w róż. A oczy – niebieskie niczym krystaliczna woda. Przerażenie malowało się na ich pyszczkach, a w spojrzeniach czaiła się bezradność, z którą kotka mogła się utożsamiać od kocięcych dni. Wilk spojrzał na nią tak, że aż się zatoczyła. Była gotowa zwymiotować. Gdy znów uniosła wzrok, zobaczyła, jak spojrzenie bestii przesuwa się po cielętach. Futro niektórych zaczęło zmieniać się w czarną maź, a ich ciała rozpadały się, znikając w gnijącej ziemi. Inne jednak pozostały białe, lśniące. Drżały, ale trwały. Wilk zawył – przeraźliwie, tak głośno, że aż pękały bębenki w uszach. Wyszczerzył kły oblepione krwią, gotów rozszarpać jedno z cieląt. A ono, mimo drżenia, stało dalej. Nieruchomo. Kocięcy płacz w uszach Jarzębiny rósł, stawał się ogłuszający. Nie wiedziała dlaczego, ale czuła ogromną potrzebę ochrony tych nakrapianych, bezbronnych istot. Chciała się ruszyć. Lecz nie mogła. Jej łapy oplatały krzewiaste gałęzie z czerwonymi jagodami. Pękały przy każdym ruchu, rozbryzgując wokół krew. I wtedy pojawiło się coś nowego. Coś potężnego. Wielki kruk runął z nieba i porwał wilka w swoje szpony, unosząc go ponad głowę Jarzębiny. Kotka skuliła się, ale zaraz potem podążyła wzrokiem za nimi... i otworzyła pysk ze zdumienia. Kruk zniknął. Burza zaczęła się rozwiewać. A fioletowa trawa znów zaczęła muskać poduszki jej łap. Ciało wilka spoczywało teraz tuż za… za… Zabłąkanym Omenem. Jarzębina drgnęła. Postąpiła krok do przodu. Gałęzie puszczały jej łapy przy każdym szarpnięciu. W końcu rzuciła się biegiem i objęła szyję przyjaciela. Łzy popłynęły jej po policzkach, ale Omen nie odpowiedział uściskiem. Stał dalej. Niewzruszony. Jego błękitne oczy patrzyły gdzieś przed siebie. Jarzębina odsunęła się i spojrzała mu w pysk. Kocur zdawał się widzieć ją po raz pierwszy. Uśmiechnął się łagodnie i zaczął się cofać. Przeszedł przez ciało wilka, stając za nim. Medyczka nie mogła się poruszyć. Nie mogła podejść. Nie mogła nawet pisnąć. Omen przesunął łapą po martwym wilku. Z jego ciała zaczęły wyrastać żółte kwiaty. Przebijały się przez futro i skórę jak światło przez mrok. Krew wilka chwilę wisiała na ich płatkach, a potem spadła w postaci ciężkich kropel.
— Cztery gwiazdy powaliły sosnę i odcięły głowę żmii. Jedna z nich spadła. Potrzebne są kolejne — powiedział nagle kocur, a z jego pyska wydobył się lodowaty podmuch. Tak chłodny, że Jarzębina poczuła, jak zamarzają jej żyły. Zaczęła panikować. Ten ból… był nie do zniesienia. Z jej oczu płynęły łzy, a serce waliło jak oszalałe. Za Omenem pojawiły się trzy postacie – błyszczące jak gwiazdy. Kotka miała wrażenie, że skądś zna ich sylwetki. A za nimi – dziesiątki innych. Zlewające się w jedność, rozchodzące się po bokach i w górę, otaczające ją kręgiem. Ciemność zamknęła ją w pułapce. Czuła, jak krew przestaje krążyć. Jak łapy odmawiają posłuszeństwa. Ból. Okropny, przejmujący ból.
— Dołącz lub gnij. Dołącz lub gnij. Gnij. Gnij. Gnij jak oni wszyscy. Zdrajcy — syczały głosy. Krążyły wokół niej. Zbliżały się i oddalały, zakrywając niebo. Tylko Omen i trójka nieznanych jej kotów lśniła nadal spokojnym, ciepłym blaskiem. Patrzyli na nią. Jakby zapraszali. Wtedy Jarzębina przestała panikować. Wzięła wdech i wydech. Zacisnęła szczęki i pozwoliła, by łzy spłynęły po jej policzku. Jej spojrzenie złagodniało. Po raz pierwszy od dawna... było spokojne. Zabłąkany Omen podszedł do niej. Jednym krokiem znalazł się u jej boku. Dotknął jej nosa. W tej chwili poczuła jednocześnie ból i ulgę. Upadła na ziemię. Zemdlała.
***
Jarzębina otworzyła oczy gwałtownie, przerażona, jakby wypadła wprost z przepaści snu do rzeczywistości. Miała wrażenie, że krzyknęła... ale krzyk pozostał gdzieś w środku – niemy, zduszony, jakby istniał tylko w jej głowie. Rozejrzała się roztrzęsiona po lecznicy. Wszystko było tak, jak powinno. Cisowe Tchnienie i Roztargniony Koperek spali głęboko, wtuleni w swoje posłania, poruszając się lekko w rytm oddechu. Kotka dyszała ciężko, próbując uspokoić rozszalałe serce. Zamknęła na moment oczy, starając się przywołać sen, przemknąć przez niego jeszcze raz, zapamiętać każdy szczegół, każdy dźwięk, każde spojrzenie. Nie chciała, by cokolwiek zatarło się w jej umyśle. Przełknęła ślinę i opuściła spojrzenie na swoją łapę. Na krótką chwilę dostrzegła na niej cienką warstwę szronu – lśniącą, chłodną, połyskującą. Po chwili szron zaczął topnieć i wsiąkł w jej futro, jakby nigdy go tam nie było. Podniosła się z mchu, poruszając się ostrożnie, niemal bezszelestnie. Wyszła z lecznicy, ale tuż przed samym wyjściem przysiadła. Dokładnie w tym samym miejscu, w tej samej pozie, w której ostatnio siedział jej brat. Spojrzała na obóz. Cisza. Tylko jeden strażnik stał na warcie przy wejściu – nieruchomy, jakby sam był cieniem wśród mroku. Cały obóz tonął w sennym bezruchu. Jarzębina uniosła wzrok ku niebu. Niestety, nie mogła dostrzec ani jednej gwiazdy. Zasłaniały je ciężkie chmury i gęste korony sosen, które rozciągały się ponad kocim światem niczym zielony baldachim. Ale nie potrzebowała ich widzieć. Wiedziała, że tam są. Wiedziała też coś jeszcze. Tej nocy już nie zaśnie. I wiedziała, co musi zrobić. Klan Gwiazd był właściwą drogą. Teraz była tego pewna. Przerażona... ale pewna. Nie miała pojęcia, jakie konsekwencje może przynieść ta decyzja – ani dla niej, ani dla całego Klanu Wilka. Nie wiedziała, ile bólu, samotności czy poświęceń ją czeka. Ale była gotowa. Gotowa popaść w to szaleństwo. Gotowa, by postawić pierwszy krok.
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz