Współczuł Zawodzącemu Echu utraty matki. Dopiero co czarny stracił brata z łap ducha ich własnej babki. Słoneczny Fragment był w stanie zrozumieć jego ból. On również stracił bliskie sercu mu koty, jednego po drugim. Nawet jeśli z częścią z nich tak naprawdę nie łączyły go więzy krwi, nie mógł puścić w niepamięć chwil, które z nimi spędził. Zarówno tych dobrych i złych. Dłuższych i krótszych.
Żałował słów wypowiedzianych prosto w pysk Margaretkowego Zmierzchu w legowisku, jak również żałował, że kocica nigdy nie pozna prawdy z jego pyska na temat jego prawdziwego pochodzenia. A może z chwilą przejścia do świata zmarłych zyskała tę wiedzę? Być może tak samo było w przypadku Kruczego Tańca, dlatego też wojownik uznał kremowego za kota godnego do pełnienia funkcji przewodnika.
Podniósł się z trawy, pozwalając prawdziwej rodzinie pożegnać się ze zmarłą, mając nadzieję, że uczucie bycia intruzem zniknie.
Nie zniknęło.
W niedługim czasie po śmierci partnerki lidera, również i jej siostra zaginęła, chociaż czy można powiedzieć o zaginięciu, jeśli tak naprawdę odeszła z własnej woli w świat? Przynajmniej takie wieści przekazała bratankowi Pajęcza Lilia, gdy zapytał się rudej o ciocię Bajkę. Smutek w jej oczach z powodu utraty sióstr udzielał się Słonecznemu Fragmentowi, dlatego też zaoferował swój ogon do otarcia łez z pyska kocicy. Odmówiła, obdarowując błękitnookiego ciepłym uśmiechem, który sprawiał, że kocur nie miał serca wyznać, że tak naprawdę nie są rodziną w obawie, że ich relacja mogłaby ulec zmianie. Pajęcza Lilia mimo wszystko było jego ukochaną ciocią i nie chciał tego zepsuć. Nawet jeśli zdawał sobie sprawę, że chociaż ona powinna znać prawdę o tym, że nie jest synem Nagietka. Był jej to winien, prawda?
~~~
– Nie przepadam za Porą Nagich Drzew... – miauknął Słoneczny Fragment przemierzając ośnieżone połacie niegdyś kwiecistych łąk. Długie, grube kremowe futro zapewniało izolację przed zimnym wiatrem, jednak jego długość powodowała, że przy każdym kroku do końcówek futra przy łapach kocura przyczepiały się grudki śniegu. – A ty, Burzowa Łapo?
– G-głupie pytanie... M-może odpuścimy dzisiejszy trening i wrócimy do obozu? – zaproponował kocur, szczękając zębami. – P-proszę, Panie mentorze.
Słońce roześmiał się donośnie, gdy tylko Perseusz zwrócił się do niego per "Pan".
– Wrócimy, wrócimy... Jednak nim to zrobimy sprawdźmy jeszcze zachodnią granice... – zaproponował, jednak Burzowa Łapa zagrodził mu drogę w kierunku Kamiennych Strażników
– Nie. Wracamy do obozu. – Zażądał, uderzając ogonem o śnieg. – Nikt o zdrowych z-zmysłach w taką pogodę nie zapuści się na n(w)asze tereny... A-apsiu!
Westchnął. Mimo, że coś, jakaś magiczna nieznana siła wyższa ciągnęła go w stronę granicy z Klanem Klifu i Klanem Nocy, uległ uczniowi, który jako pierwszy ruszył w drogę powrotną do obozowiska. Niebieski kocur żwawo przebierał łapami, pokonując kolejno śnieżne przeszkody, które zafundował opad śniegu. W pewnym momencie zrównał kroku z przewodnikiem i oparł się o bok kocura.
– Z-zazdroszczę ci długiej s-sierści...
– Jesteś pewny? Może i porą nagich drzew jest zbawieniem, lecz porą zielonych liści utrapieniem. Wplątuje się w nią dosłownie wszystko! Od liści po małe żyjątka, jak myszy... Muszę dłużej ją pielęgnować, a ty raz, dwa otrzepiesz się z brudu i kurzu. – Zauważył, szturchając łbem byłego samotnika
– C-co racja, to racja – przytaknął, odpowiadając już po chwili na zaczepkę. – Ugh. Niech te magiczne kocięta Alby się na coś przydadzą i sprawią, że stopnieje ten śnieg... Wtedy zacznę czcić wasz Klan Gwiazdy i będę wychwalał ich codziennie.
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz