Tw: zaburzenia snu, zachowania autoagresywne, koszmary
Obudził się, prawdopodobnie miał do przespania jeszcze większość nocy, ale nie był zdolny do odpoczynku. Ostatnio znów miewał problemy ze snem, a lodowate powietrze, przeszywające całe jego ciało nie pomagało. Nie mógł się doczekać, aż w końcu będzie mu dane wyspać się. Z doświadczenia wiedział jednak, że prześpi całą noc spokojnie, dopiero gdy dostanie ziarna maku lub padnie ze zmęczenia. Już raz był z tym problemem u medyczek, leki pomogły, lecz tylko chwilowo. Nie chciał ich odwiedzać ponownie i nadwyrężać klanowych zapasów, tym bardziej że nastała Pora Nagich Drzew. Pozostało więc tylko czekanie, aż jego organizm będzie na tyle zmęczony, że samoistnie przestanie działać.
Podczas takich nocy nigdy nie wiedział co ze sobą zrobić. Bezczynne leżenie w legowisku wydawało się najlepszą z opcji, jednak nie pomagało ukoić myśli. Jeśli niebo było bezchmurne, to siadał przed legowiskiem i wpatrywał się w nie. Widok gwiazd był dla niego kojący, choć czasem przypominał mu o Gwiezdnym Klanie i wszystkich innych problemów związanych z wiarą. Jednak tej nocy, po otworzeniu oczu wokół niego była jedynie ciemność, wskazująca na to, że gęste, ciemne obłoki zabrały miejsce gwiazd na nocnym nieboskłonie.
W takich sytuacjach nie wiedział co ze sobą zrobić. Podczas dnia nie miał czasu na myślenie, ciągle był w ruchu, to zmieniał mech w legowiskach, to biegł na trening lub patrol, a czasem… czasem spędzał czas z Pustułką. Pustułką, do którego już sam nie wiedział, co czuł. Po ostatnim zgromadzeniu nie był w stanie spojrzeć na niego w ten sam sposób. Podziw i szacunek zostały zastąpione przez lęk, obawę, nie był pewien jak to nazwać. Z jakiś dziwnych powodów dalej chciał spędzać czas z kocurem, ale czuł się przy nim dużo mniej bezpiecznie, niż kiedyś.
Brakowało mu go w legowisku uczniów. Bezsenne noce stały się przez to tylko bardziej samotne. Czasem, kiedy jeszcze tu był, widok jego, śpiącego spokojnie, w niezrozumiały sposób pozwalał uspokoić mu umysł i serce. To było inne niż podczas rozłąki, której doświadczyli jako kocię i uczeń. Wtedy również brakowało mu Pustułki, jednak w zupełnie inny sposób.
Niedługo powinien do niego dołączyć w legowisku wojowników, nie był tylko pewien czy się do tego nadaje. Był mały, wątły, słaby. Nie pasował do Klanu Wilka, czuł to. Brzydził się przemocą, a klan wydawał się od niej nie stronić. Walki uczniów na treningach, walki, by zostać mianowanym. Jeśli było tak w każdym klanie, to prawdopodobnie los pieszczocha byłby dla niego lepszy. Może nawet na samotnika bardziej by się nadawał? Chociaż nie, zapewne pierwszej nocy w lesie zaatakowałaby go jakaś sowa i tyle by było z życia bez ranienia innych kotów. Oprócz tego, opuszczenie klanu prawdopodobnie zraniłoby Kosaćcową Grzywę, Plamkę, i-i Pustułkę.
Chciałby być pomocny, chciałby być pożyteczny. Musiał jak najszybciej zostać mianowany, musiał dogonić Pustułkowego Szpona, zgodnie z obietnicą. I z tą myślą zasnął.
***
Obudził się ponownie. Nie było to spokojne wybudzenie jak poprzednio, tym razem stał na równych łapach, cały spięty, dysząc ciężko. Prawdopodobnie przez ten, krótki czas, kiedy drzemał, przyśnił mu się koszmar. Nie pamiętał go, jednak opcji było wiele, w końcu bał się byle cienia. Najstraszniejsze z nich wszystkich były te o jego mianowaniu na ucznia. Różniły się one od tego, co przeżył, były dużo gorsze. Kończył w nich martwy lub poważnie ranny. Jeśli już udało mu się obudzić, zanim doszło do któregoś z tych wydarzeń, często zdawał sobie sprawę z tego, że wbijał sobie pazury w jedną z łap.
Nie mógł sobie na to pozwolić. Raz pomogło. Chyba pomagało też na koszmary, ale nie mógł tego robić! To było niewłaściwe, wiedział o tym, ale nie kontrolował swojego śpiącego ciała. Na szczęście nigdy nie skończyło się na poważnych ranach. Ciężko byłoby się z tego wytłumaczyć.
Potrząsnął głową, by przerwać spiralę myśli. Musiał być tu i teraz. Musiał się rozluźnić i uspokoić. Nic nie zagrażało jego życiu, przynajmniej na razie. Zamknął oczy, po czym zaczął próbować oddychać głęboko i spokojnie. Po wielu uderzeniach serca, jego oddech się uspokoił, a on mógł zwinąć się w kłębek i spróbować spokojnie zasnąć.
***
Tym razem obudził go krzyk, jednak w obozie było cicho, krzyk był tylko w jego głowie. Dźwięk, wraz z odgłosem wyjącego wiatru, penetrował mu czaszkę. Wiedział, czyj krzyk słyszał. Miał nadzieję, że go zapomni. Nie był już nawet pewien czy usłyszał go naprawdę, czy był tylko dodatkiem jego umysły, do masakry, którą zobaczył. Nie chciał pamiętać tych wydarzeń.
Wyszedł z legowiska i położył się przed nim. Poczuł, jak zimno przeszywa całe jego ciało. Poczuł, jak mrozi jego myśli. Jego plan się powiódł, chłód zmusił go do skupienia się na przetrwaniu i uciszył umysł. Uciszył krzyk, lament, wycie. Nie planował wracać do zarośli. Potrzebował się uziemić, a chłodne podłoże obozu dawało mu taką możliwość.
***
Przed oczami zauważył tylko obraz brązowego kocura, całego we krwi. Zamiast jednego z oczu miał błysk światła. Spoglądał w jego stronę, pełen nienawiści i rozpaczy. Z pewnością nie chciał już go znać.
Poziomkowa Łapa zawiódł. Powinien bardziej przyłożyć się do treningu. Powinien zostać jak najlepszym wojownikiem i walczyć z nim ramię w ramię. Powinien ocalić jego wzrok…
Leżał przed legowiskiem z szeroko otwartymi oczami. Na szczęście większość obozu spała, chyba nikt nie zobaczył go w takim stanie.
Usiadł wyprostowany jak drzewo, jego wzrok był nieobecny, pusty. Wyglądał, jakby strzegł wejścia do krzaków od wielu księżyców, bez snu, bez jedzenia, bez odpoczynku. Miał już dość. Ciągłe zmęczenie fizyczne i psychiczne, stres spowodowany samym istnieniem. To było za dużo dla istoty jego pokroju. Nie był w stanie nic z tym zrobić, mógł tylko biernie cierpieć i liczyć, że w końcu będzie zbyt zmęczony, by myśleć, by śnić.
Chciałby tylko odpocząć od myśli w głowie lub zostać z jedną z nich, nie ilością większą niż mógł sobie wyobrazić. Spojrzał na jedną ze swoich przednich łap. Przez głowę przeszedł mu bardzo głupi pomysł. Na szczęście zabrakło mu już sił, by podjąć działanie.
***
Nie był pewien, ile czasu siedział nieruchomo, wpatrując się w jeden punkty. Przytomność przywróciły mu dopiero pierwsze promienie wschodzącego słońca. Na ich widok zerwał się nagle, jakby przyłapany na jakiejś zbrodni i zaczął szukać sobie jakiegoś zajęcia.
Szedł po zwierzynę dla karmicielek, gdy złapał go Kosaciec.
— Cześć Po-ziomku — przywitał go z nienacka.
— Oh, witaj mentorze. — Starał się wykrzesać resztki energii, by brzmieć radośniej.
— Rozchmurz się. — Uśmiechnął się do niego zaczepnie. — Mamy dziś wielki dzień Po-ziomku!
Spojrzał na niego zmęczonymi oczami, nie miał zielonego pojęcia, o czym Kosaćcowa Grzywa mówił. Jednak zrobiło mu się odrobinę cieplej na sercu, widząc ekscytację mentora.
— Cz-czemu wielki? — zapytał z ledwo zauważalnym zaciekawieniem.
— Dziś Po-ziomku zostaniesz prawdziwym wojownikiem!
— Dz-dziś?! — zapytał zaskoczony.
— Dziś, dziś, więc szykuj się Po-ziomku i przynieś dumę swojemu mentorowi!
— Ja-jasne Kosaćcu, nie zawiodę cię.
— No ja myślę. — Ponownie posłał swojemu uczniowi zaczepny uśmiech, po czym jego ton się zmienił, brzmiał dużo bardziej opiekuńczo. — Odpocznij Po-ziomku, wydajesz się zmęczony. Widzimy się podczas szczytowania słońca, daj z siebie wszystko młody.
Właśnie dziś miał stoczyć jedną z ważniejszych walk w swoim życiu. Walkę, która przesądzi o jego losie. Nie był na to gotowy. Nie lubił się bić, nigdy nie był w to dobry. Ledwo radził sobie z polowaniem na piszczki, co dopiero na inne koty. Prawdopodobnie, jeśli jego organizm nie byłby wyczerpany, to od razu zacząłby panikować. Jednak nie miał na to sił.
— Dobrze, pójdę jeszcze wykonać parę zadań i potem odpocznę.
I nadeszła ta chwila, Nikła Gwiazda zwołał cały klan pod Ściętym Pniem. Na środek zostali wywołani on, Poziomkowa Łapa i Wilcza Łapa, jego przeciwnik. Reszta kotów rozeszła się na boki, pozostawiając kandydatom na wojownika przestrzeń do stoczenia pojedynku.
Umysł Poziomka był dziwnie spokojny, chociaż to złe określenie. On był zwyczajnie pusty, zbyt zmęczony, by myśleć o czymkolwiek innym niż walka o przetrwanie.
Zanim walka się rozpoczęła, zaczął uważnie przyglądać się swojemu przeciwnikowi. Brązowy kocur nie był szczególnie wysoki, jednak był masywny, bardzo masywny. Jeśli przygniótł Poziomka do ziemi, to szylkret nie miałby już żadnych szans na powstanie z ziemi. Wilczek wydawał się mieć znaczną przewagę, Poziomek nie wyobrażał sobie, jak miałby powalić tak dużego kocura.
Przywódca dał znak do rozpoczęcia walki. Większy z nich od razu rzucił się na Poziomkową Łapę, ten od razu odskoczył na bok. Przeciwnik nie dał mu ani chwili na odpoczynek, od razu spróbował uderzyć go jedną z przednich łap. Udało mu się, drobny kocur zachwiał się, lecz udało mu się ustać stabilnie. Już chciał kontratakować, gdy oberwał łapą z drugiej strony. Siła uderzenia odrzuciła go do tyłu. Musiał wziąć się w garść, inaczej nigdy nie zostanie najlepszym wojownikiem w klanie i będzie musiał porzucić swojego najlepszego przyjaciela. Spiął się i skoczył na grzbiet brązowego kociaka, wczepił się w jego pazurami, a kły zatopił w jego karku, oczywiście delikatnie by nie stała mu się krzywda. Został niemal natychmiast zrzucony, próbował wyhamować, jednak błot było zbyt śliskie. Prześlizgnął się po nim, niemal trafiając w jednego z kotów oglądających widowisko. To nasunęło mu na myśl pewien pomysł. Wilczek zaczął się do niego zbliżać, gdy był odpowiednio blisko, Poziomek zaczął uciekać. Biegł ile sił w łapach, oczywiście pilnując, by nie upaść na pysk przy okazji. Wcześniejsza obserwacja członków klanu przyniosła korzyści, z tego, co zauważył, jego przeciwnik miał tendencję do wywracania się. Opatrzność czuwała nad Poziomkiem i jego przeciwnik rzeczywiście się wywrócił. A zrobił to w nie byle jakim miejscu, bo niemal pod samym Ściętym Pniem. Błoto również spełniło swoją funkcję idealnie. Kocur, próbując się podnieść, poślizgnął się ponownie i uderzył głową w mównicę, co chwilowo go ogłuszyło. Wystarczyło to do ogłoszenia zakończenia walki.
Poziomek cieszył się, że fartem udało mu się wygrać, chodź radość ta, była słabsza od obaw o to, czy Wilczkowi nie stało się nic poważnego. Nie miał jednak za dużo czasu na zamartwianie się, jego przeciwnik szybko otrząsnął się z szoku, a Nikłą Gwiazda wywołał go i zaczął mówić słowa przysięgi.
— Ja, Nikła Gwiazda, przywódca Klanu Wilka, wzywam moich walecznych przodków, aby spojrzeli na tego ucznia. Trenował pilnie, by zdobyć doświadczenie niezbędne do ochrony klanu i jego członków. Polecam go wam jako kolejnego wojownika. Poziomkowa Łapo, czy przysięgasz przestrzegać praw nadanych przez twojego przywódcę i chronić swój klan nawet za cenę życia?
— Przysięgam.
— Mocą naszych potężnych przodków nadaję ci imię wojownika. Poziomkowa Łapo, od tej pory będziesz znany jako Poziomkowa Polana. Klan ceni twój spryt i zwinność oraz wita cię jako nowego wojownika Klanu Wilka.
Przez myśl przemknęło mu tylko Poziomkowa Polana, całkiem ładnie. Był zbyt zmęczony, by myśleć o czymkolwiek innym, a przecież czekało go jeszcze nocne pilnowanie obozu. Nie był pewien, jak sobie z tym poradzi, ale liczył, że nie zaśnie. Bardzo nie chciał ponownie z kimś walczyć lub – co gorsza – zostać wygnanym.
[1742 słowa]
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz