BLOGOWE WIEŚCI

BLOGOWE WIEŚCI





W Klanie Burzy

Klan Burzy znów stracił lidera przez nieszczęśliwy wypadek, zabierając ze sobą dodatkową dwójkę kotów podczas ataku lisów. Przywództwo objął Króliczy Nos, któremu Piaszczysta Zamieć oddał swoje ówczesne stanowisko, na zastępcę klanu wybrana natomiast została Przepiórczy Puch. Wiele kotów przyjęło informację w trudny sposób, szczególnie Płomienny Ryk, który tamtego feralnego dnia stracił kotkę, którą uważał za matkę

W Klanie Klifu

Wojna z Klanem Wilka i samotniczkami zakończyła się upokarzającą porażką. Klan Klifu stracił wielu wojowników – Miedziany Kieł, Jerzykową Werwę, Złotą Drogę oraz przywódczynię, Liściastą Gwiazdę. Nie obyło się również bez poważnych ran bitewnych, które odnieśli Źródlana Łuna, Promieniste Słońce i Jastrzębi Zew. Klan Wilka zajął teren Czarnych Gniazd i otaczającego je lasku, dołączając go do swojego terytorium. Klan Klifu z podkulonym ogonem wrócił do obozu, by pochować zmarłych, opatrzeć swoje rany i pogodzić się z gorzką świadomością zdrady – zarówno tej ze strony samotniczek, które obiecywały im sojusz, jak i członkini własnego Klanu, zabójczyni Zagubionego Obuwika i Melodyjnego Trelu, Zielonego Wzgórza. Klifiakom pozostaje czekać na decyzje ich nowego przywódcy, Judaszowcowej Gwiazdy. Kogo kocur mianuje swoim zastępcą? Co postanowi zrobić z Jagienką i Zielonym Wzgórzem, której bezpieczeństwa bez przerwy pilnuje Bożodrzewny Kaprys, gotowa rzucić się na każdego, kto podejdzie zbyt blisko?

W Klanie Nocy

Ostatni czas nie okazał się zbyt łaskawy dla Nocniaków. Poza nowo odkrytymi terenami, którym wielu pozwoliły zapomnieć nieco o krwawej wojnie z samotnikami, przodkowie nie pobłogosławili ich niemalże niczym więcej. Niedługo bowiem po zakończeniu eksploracji tajemniczego obszaru, doszło do tragedii — Mątwia Łapa, jedna z księżniczek, padła ofiarą morderstwa, którego sprawcy jak na razie nie odkryto. Pośmiertnie została odznaczona za swoje zasługi, otrzymując miano Mątwiego Marzenia. Nie złagodziło to jednak bólu jej bliskich po stracie młodej kotki. Nie mieli zresztą czasu uporać się z żałobą, bo zaledwie kilka wschodów słońca po tym przykrym wydarzeniu, doszło do prawdziwej katastrofy — powodzi. Dotąd zaufany żywioł odwrócił się przeciw Klanowi Nocy, porywając ze sobą życie i zdrowie niejednego kota, jakby odbierając zapłatę za księżyce swej dobroci, którą się z nimi dzielił. Po poległych pozostały jedynie szczątki i pojedyncze pamiątki, których nie zdołały porwać fale przed obniżeniem się poziomu wód, w konsekwencji czego następnego ranka udało się trafić na wiele przykrych znalezisk. Pomimo ciężkiej, ponurej atmosfery żałoby, wpływającej na niemalże wszystkich Nocniaków, normalne życie musiało dalej toczyć się swoim naturalnym rytmem.
Przeniesiono się więc do tymczasowego schronienia w lesie, gdzie uzupełniono zniszczone przez potop zapasy ziół oraz zwierzyny i zregenerowano siły. Następnie rozpoczęła się odbudowa poprzedniego obozu, która poszła dość sprawnie, dzięki ogromnemu zaangażowaniu i samozaparciu członków klanu — w pracach renowacyjnych pomagał bowiem niemalże każdy, od małego kocięcia aż po członków starszyzny. W konsekwencji tego, miejsce to podniosło się z ruin i wróciło do swojej dawnej świetności. Wciąż jednak pewne pozostałości katastrofy przypominają o niej Nocniakom, naruszając ich poczucie bezpieczeństwa. Zwłaszcza z krążącymi wśród kotów pogłoskami o tym, że powódź, która ich nawiedziła, nie była czymś przypadkowym — a zemstą rozchwianego żywiołu, mszczącego się na nich za śmierć członkini rodu. W obozie więc wciąż panuje niepokój, a nawet najmniejszy szmer sprawia, że każdy z wojowników machinalnie stroszy futro i wzmaga skupienie, obawiając się kolejnego zagrożenia.

W Klanie Wilka

Ostatnio dzieje się całkiem sporo – jedną z ważniejszych rzeczy jest konflikt z Klanem Klifu, powstały wskutek nieporozumienia. Wszystko przez samotniczkę imieniem Terpsychora, która przez swoją chęć zemsty, wywołała wojnę między dwoma przynależnościami. Nie trwała ona długo, ale z całą pewnością zostawiła w sercach przywódców dużo goryczy i niesmaku. Wszystko wskazuje na to, że następne zgromadzenie będzie bardzo nerwowe, pełne nieporozumień i negatywnych emocji. Mimo tego Klan Wilka wyszedł z tego starcia zwycięsko – odebrali Klifiakom kilka kotów, łącznie z ich przywódczynią, a także zajęli część ich terytorium w okolicy Czarnych Gniazd.
Jednak w samym Klanie Wilka również pojawiły się problemy. Pewnego dnia z obozu wyszli cali i zdrowi Zabłąkany Omen i jego uczennica Kocankowa Łapa. Wrócili jednak mocno poobijani, a z zeznań złożonych przez srebrnego kocura, wynika, że to młoda szylkretka była wszystkiemu winna. Za karę została wpędzona do izolatki, gdzie spędziła kilka dni wraz ze swoją matką, która umieszczona została tam już wcześniej. Podczas jej zamknięcia, Zabłąkany Omen zmarł, lecz jego śmierć nie była bezpośrednio powiązana z atakiem uczennicy – co jednak nie powstrzymało największych plotkarzy od robienia swojego. W obozie szepczą, że Kocankowa Łapa przynosi pecha i nieszczęście. Jej drugi mentor, wybrany po srebrnym kocurze, stracił wzrok podczas wojny, co tylko podsyca te domysły. Na szczęście nie wszystko, co dzieje się w klanie jest złe. Ostatnio do ich żłobka zawitała samotniczka Barczatka, która urodziła Wilczakom córeczkę o imieniu Trop – a trzy księżyce później narodził się także Tygrysek (Oba kociaki są do adopcji!).

W Owocowym Lesie

Społecznością wstrząsnęła nagła i drastyczna śmierć Morelki. Jak donosi Figa – świadek wypadku, świeżo mianowanemu zwiadowcy odebrały życie ogromne, metalowe szczęki. W związku z tragedią Sówka zaleciła szczególną ostrożność na terenie całego klanu i zgłaszanie każdej ze śmiercionośnych szczęki do niej.
Niedługo później patrol składający się z Rokitnika, Skałki, Figi, Miodka oraz Wiciokrzewa natknął się na mrożący krew w żyłach widok. Ciało Kamyczka leżało tuż przy Drodze Grzmotu, jednak to głównie jego stan zwracał na siebie największą uwagę. Zmarły został pozbawiony oczu i przyozdobiony kwiatami – niczym dzieło najbardziej psychopatycznego mordercy. Na miejscu nie znaleziono śladów szarpaniny, dostrzeżono natomiast strużkę wymiocin spływającą po pysku kocura. Co jednak najbardziej przerażające – sprawca zdarzenia w drastyczny sposób upodobnił wygląd truchła do mrówki. Szok i niedowierzanie jedynie pogłębił fakt, że nieboszczyk pachniał… niedawno zmarłą Traszką. Sówka nakazała dokładne przeszukanie miejsca pochówku starszej, aby zbadać sprawę. Wprowadziła także nowe procedury bezpieczeństwa: od teraz wychodzenie poza obóz dozwolone jest tylko we dwoje, a w przypadku uczniów i ról niewalczących – we troje. Zalecana jest również wzmożona ostrożność przy terenach samotniczych. Zachowanie przywódczyni na pierwszy rzut oka nie uległo zmianie, jednak spostrzegawczy mogą zauważyć, że jej znany uśmiech zaczął ostatnio wyglądać bardzo niewyraźnie.

W Betonowym Świecie

nastąpiła niespodziewana zmiana starego porządku. Białozór dopiął swego, porywając Jafara i tym samym doprowadzając swój plan odwetu do skutku. Wieści o uwięzionym arystokracie szybko rozeszły się po mieście i wzbudziły ogromne zainteresowanie, powodując, że każdego dnia u stóp Kołowrotu zbierają się tłumy, pragnąc zmierzyć się na arenie z miejską legendą lub odpłacić za dawno wyrządzone szkody. Białozór zdołał przekonać samego Entelodona do zawarcia z nim sojuszu, tym samym stając się jego nowym wasalem. Ci, którzy niegdyś stali na czele, teraz są ścigani – za głowy Bastet i Jago wyznaczono wysokie nagrody. Byli członkowie gangu Jafara rozpierzchli się po całym mieście, bezradni bez swojego przywódcy. Dawna potęga podzieliła się na grupy opowiadające się po różnych stronach konfliktu. Teraz nie można ufać nawet dawnym przyjaciołom.

MIOTY

Mioty


Miot w Klanie Wilka!
(jedno wolne miejsce!)

Miot w Klanie Klifu!
(jedno wolne miejsce!)

Miot w Klanie Wilka!
(jedno wolne miejsce!)

Zmiana pory roku już 3 sierpnia, pamiętajcie, żeby wyleczyć swoje kotki!

10 sierpnia 2025

Od Króliczej Ułudy CD. Trójokiego Zająca

— Nie poznaję cię, Zajączku. Jeśli masz choć odrobinę szacunku do siebie i do mnie, to nie rób tego więcej. — Kukułczy Wdzięk odwróciła się, zła na kocura. Wyszedł sobie tak bez słowa, a gdy wrócił, zachowywał się tak, jakby ktoś go podmienił. Była rozczarowana. Skierowała się do legowiska, nie oglądając za siebie.
Zajączek stał tak, niczym wryty w ziemię, patrząc za nią. Jakby nie do końca pojmując, co właśnie miało miejsce. Czy była na niego zła? Znów oblizał nos, szukając resztek zapachu kocimiętki. Tylko echo odchodzących kroków przypominało mu o jego błędzie.
Królicza Ułuda przyglądał się wszystkiemu z przymrużonymi ślepiami. Stał spokojnie, czując ciepło swojego brata tuż obok. Na zewnątrz wyglądał na obojętnego, z kamiennym wyrazem pyszczka. W środku jednak cieszył się jak mały kociak, któremu właśnie udało się przekonać mamę do skosztowania stałej zwierzyny po raz pierwszy. Jego ‘plan’ zadziałał lepiej, niż sam się tego spodziewał. Na jego mordce pojawił się sztuczny, wymuszony uśmiech, w którym kryło się napięcie i udawane współczucie. Wojownik nachylił się i polizał brata kilka razy za uchem, dając mu w ten sposób znać, że wszystko jest w porządku.
— Nie wiem, dlaczego tak zareagowała, przecież nic nie zrobiłeś — zaczął, wzruszając ramionami. Jego głos drżał, z trudem powstrzymując śmiech satysfakcji, który chciał wyrwać się z gardła. — Wiesz, kotki już takie są. Nic z tym nie zrobimy — westchnął, powoli kręcąc głową, jakby zrezygnowany.
Zachowywał się tak, jakby był już doświadczony w tych tematach, a tak naprawdę nigdy nawet nie miał oficjalnej partnerki. Co on mógł o tym wiedzieć? Trójoki Zając wciąż wpatrywał się w miejsce, gdzie przed chwilą stała szylkretka. Milczał.
— Odpuść sobie — dodał kremowy, tym razem nieco ostrzejszym tonem, podszytym lekką irytacją. — Znajdziesz sobie lepszą, która nie robi afery o byle co. Chodźmy już… — odchrząknął, jakby chciał złagodzić wrażenie, że to on jest w tym wszystkim winny. Dopiero wtedy jego brat poruszył się i ruszył obok niego, wciąż bez słowa. Szli razem, ramię w ramię, kierując się w stronę skalnej półki, gdzie wojownicy kładli się spać. Bursztynowooki, widząc nieodgadniony wyraz pyszczka wojownika, poczuł ukłucie w sercu. Poczucie winy dopadło go szybciej, niż przypuszczał, ale nie mógł się teraz wycofać. Tak będzie lepiej dla nich obu.

***

Od rana był chodzącym kłębkiem nerwów. Czuł, jak jego pazury same wbijały się w twardą posadzkę przy każdym kroku. Kocimiętka z wczoraj dawno przestała działać, a po jej słodkim zapachu został tylko ciężar w klatce piersiowej i to nieznośne poczucie winy. Pustka, która zagnieździła się w nim od rana, przypominała, że wcale nie był taki beztroski i przebiegły, jak chciałby udawać. Dziś miał spotkać się z Dyniową Skórką. Znowu, tak, jak zwykle. Tak jak zawsze, w jego głowie dudniło jedno pytanie: “Co tym razem się wydarzy?”. Ich każde spotkanie przypominało pokaz – jeden z tych, który wciąga tak bardzo, że ciężko oderwać od niego wzrok, a jednocześnie sprawia, że żołądek ściska się ze stresu. Bał się, ale nie potrafił od niej odejść. Czuł się uwięziony, ale z jakiegoś powodu miał wrażenie, że jest zobowiązany do tego, by przy niej zostać. Znali się tak długo… Nie potrafiłby ot tak zniknąć z jej życia.
Ominięcie tego spotkania nie wchodziło w grę. Już raz to zrobił, gdy zmarła Gasnący Promyk – wtedy przegapił moment, w którym powinien być już na granicy. Ruda wciąż zdawała się mieć w sobie gorycz po tamtym dniu. Wiedział, że musi to odpracować – jakoś naprawić i pokazać, że wciąż może na niego liczyć. Dlatego tym razem postanowił pojawić się wcześniej. Nie chciał ryzykować, że znowu coś pójdzie źle. W pyszczku niósł drobną piszczkę – taki prezent, który miał ją udobruchać. Wiedział, że taki podarunek wiąże się jednak z ryzykiem ze strony klanu. Mrozy na dobre rozgościły się na klanowych terenach, a gruba, tłusta zwierzyna zniknęła. Teraz kotom zostawały tylko chude, kościste kąski, które ledwo starczały, by zaspokoić głód. Judaszowcowa Gwiazda pewnie skrzyczałby go bez litości, gdyby dowiedział się, że oddaje tak cenny łup… kotce z Klanu Wilka. Kotce, która pochodziła z przynależnością, która odniosła triumf w walce pod Czarnymi Gniazdami.
Siedział tak i siedział, wpatrując się w horyzont i wsłuchując się w każdy dźwięk, jakby próbował wychwycić jej kroki jeszcze zanim ją zobaczy. Krótki kikut podrygiwał co chwilę, a serce biło mu szybciej z każdą mijającą chwilą. Powietrze było zimne, a w nozdrza wdzierał się zapach mokrej ziemi i wilgotnych liści. I wtedy – w końcu się pojawiła. Jej płomiennorude, choć ubłocone futro, wyraźnie odznaczało się na tle brudnej chlapy, która rozciągała się za jej plecami. Sposób, w jaki stąpała, był pewny, choć w intensywnie zielonych ślepiach błyskało coś trudnego do odczytania, jakby zmartwienie zmieszane z radością. Ogon kremowego zaczął nerwowo wystukiwać rytm w ziemi. Uśmiech sam wślizgnął się na jego pyszczek i nie chciał zniknąć, nawet gdy kocur próbował go stłumić.
Kiedy kotka była już na tyle blisko, że mógł poczuć jej zapach, zawołał z wyraźną ulgą:
— Dyniowa Skórko! Wreszcie jesteś!
Podniósł się od razu, stawiając kilka kroków w jej stronę, po czym otarł się pyszczkiem o jej policzek. Wilczaczka odpowiedziała cichym mruczeniem, na moment zatapiając się w jego futrze. Jej obecność przyniosła za sobą znajome ciepło, które koiło jego zszargane nerwy i dodawały otuchy w ten mroźny, pełen napięcia i wyrzutów dzień.
— Co u ciebie? Wszyscy bliscy zdrowi? — zapytał, siadając naprzeciwko i przysuwając drobną zdobycz w jej stronę. — Jak sobie radzicie po wojnie? J-ja… Nie chciałem pozbywać się tego Wilczaka oka! To było w samoobronie, naprawdę – dodał szybko, spuszczając wzrok i przyciskając uszy do głowy, jakby bał się, że zobaczy w jej spojrzeniu gniew i zawód.
— Ech, Pustkułkowy Szpon, i tak go nie znałam. — Wzruszyła ramionami, jakby mówiła o czymś zupełnie nieistotnym. Może to i lepiej? — Myślę, że jest stabilnie. Co prawda ostatnio zmarł taki jeden, po tym, jak pokłócił się i pobił ze swoją uczennicą. Dziwne, nie? — zachichotała lekko, patrząc mu prosto w oczy. — A mój były mentor doczekał się dwójki kociąt z jakąś przypadkową samotniczką imieniem Barczatka, którą Nikła Gwiazda przyjął do Klanu. Nie spodziewałabym się tego po nim.
Gdy skończyła mówić, polizała się krótko w łapę, ocierając ją o pysk i próbując zmyć z siebie zaschnięte błoto. Jej ruchy były powolne i spokojne, jakby wcale się nie spieszyła. Po jej słowach zapanowała cisza, ciężka i pełna oczekiwań ze strony Króliczej Ułudy. Czuł, że powinien coś powiedzieć, ale jeszcze bardziej chciał, by to ona odezwała się pierwsza. Liczył, że spyta o życie w jego klanie, o to, jak radzą sobie po wojnie… ale ruda tylko milczała, wpatrując się w niego swoimi zielonymi oczami.
— Och, na… naprawdę? — wyrzucił w końcu z siebie, trochę zmieszany, trochę skrępowany. Dyniowa Skórka położyła łapę na ziemi, lekko przekrzywiając głowę, tak by złapać jego bursztynowe spojrzenie. Jej ogon przesunął się wolno po zmarzniętej glebie i owinął ciasno wokół jej łap, jakby chciała uchronić samą siebie przed czyhającymi zagrożeniami.
— Właściwie… to nie tylko Barczatka będzie teraz siedziała w żłobku — mruknęła przeciągle, jakby od niechcenia, choć w jej tonie brzmiała wyraźna nuta napięcia. Uszy wojownika drgnęły, a szczęka mimowolnie się zacisnęła.
— Doprawdy? — dopytał, przechylając głowę, starając się zabrzmieć neutralnie. — W takim razie kto jeszcze? To ktoś, kogo znam?
Dyniowa Skórka uśmiechnęła się pod nosem. W jej oczach mignęła niewielka iskra, którą kremowy znał aż za dobrze.
— Tak! Nawet bardzo! — powiedziała lekko, wyciągając szyję w jego stronę. Królik poczuł, jak robi mu się nagle gorąco. Odruchowo chciał się odsunąć, by złapać trochę zimnego powietrza, ale szybko zrozumiał, że to nic nie da – ona i tak, jak zwykle, go dopadnie.
— Więc… o ko-kogo chodzi? — wymamrotał, odwracając wzrok, już czując w kościach, że pożałuje tego pytania. Ruda kotka cofnęła się lekko i wróciła do poprzedniej pozycji, obserwując go uważnie. Jej źrenice przesuwały się po jego pysku, jakby próbowały wyczytać z niego każdą myśl i emocje.
— O mnie, głuptasie! — powiedziała nagle, a jej słowa sprawiły, że kremowemu ścisnęło się gardło. Zamarł. Poczuł w sobie dziwną, bolesną mieszaninę – zdradę, bo przez tyle księżyców ich spotkań najwyraźniej miała w sobie miejsce także dla kogoś innego… ale i dziwne uczucie ulgi. Może wreszcie przestanie wymagać od niego ciągłych spotkań? Może to będzie jego okazja, by się trochę uwolnić? Wypuścił z płuc powietrze ze świstem, czując, jak napięcie choć odrobinę opada.
— To świetnie! — zachichotał, mrużąc oczy w udawanej wesołości. — Kto jest tym szczęśliwcem?
Płomiennoruda zmarszczyła brwi i nadęła lekko policzki, przybierając naburmuszony wyraz pyska.
— Nie żartuj sobie! — wycedziła przez zęby, ale jego twarz wciąż wyrażała czyste zdezorientowanie. — Ty! Chodzi o ciebie! — warknęła z nagłym naciskiem. — To ty będziesz ojcem!
Królicza Ułuda w szoku rozdziawił pyszczek, a jego oddech na moment się zatrzymał. Świat jakby zawirował, a ziemia pod łapami stała się miękka i niestabilna. Miał wrażenie, że żołądek podszedł mu do gardła i zaraz zwróci swoje skromne śniadanie. Naprawdę nie był na to gotowy. Stał tak przez kilka uderzeń serca, w zupełnej ciszy, czując, jak w jego głowie właśnie rozpętuje się burza. To, co działo się w jego wnętrzu, odbijało się wyraźnie w oczach, które co chwilę rozszerzały się i mrużyły.
— A-ale… My nie możemy być razem! — wyrwało mu się nagle. Poderwał się na łapy, a ciało odruchowo cofnęło o krok, jakby szukał drogi ucieczki – ale nie… nie mógł uciec. Nie mógł zrzucić całej odpowiedzialności na Dyniową Skórkę, choć wszystko skłaniało go do tego, by po prostu odwrócić się i pobiec. — To… to wbrew ko-kodeksowi! To wbrew woli Klanu Gwiazdy! — wykrztusił, czując, jak jego gardło zaciska się coraz bardziej.
Po tych słowach parsknął nerwowym, suchym śmiechem, który aż go zabolał. Desperacko próbował obrócić w żart to, co właśnie usłyszał – w środku był jednak roztrzęsiony i zagubiony. Gdy pysk kotki pozostawał nieruchomy, a jej spojrzenie nie złagodniało, jego mina momentalnie spoważniała.
— Ty… nie żartujesz, prawda? — spytał ciszej, przerażonym głosem.
— Wiem! — warknęła szorstko wojowniczka, jej ton był ostrzejszy niż sowie szpony. Widać było, że nie spodziewała się takiej reakcji po kremowym kocurze. — Dlatego musimy coś wymyślić! — dodała, płaszcząc uszy i przestępując z łapy na łapę. Królicza Ułuda przypomniał sobie jej minę z tamtego dnia przy granicy, kiedy pierwszy raz ją widział. Była zmartwiona, a teraz wyglądała niemal tak samo. Kocur zagryzł wargę, czując gorzki posmak krwi w pysku, i zaczął gorączkowo szukać rozwiązania. Myśli odbijały się od siebie w głowie, aż w końcu wyrzucił to, co jako pierwsze wpadło mu na język.
— Uciekamy.
Powiedział to twardo, bez zawahania, choć w środku nie był pewien, czy naprawdę ma na to siłę. Płomiennoruda otworzyła szerzej oczy.
— Oszalałeś!? — syknęła gniewnie. Jej spojrzenie najpierw zaiskrzyło gniewem, ale zaraz przygasło, ustępując miejsca strachowi i rezygnacji.
— To jedyne wyjście, byśmy mogli wychować te kocięta wspólnie — zaczął spokojnie, choć czuł, że serce skacze mu w klatce piersiowej. W środku czuł chłód, który powoli przemykał po jego ciele, mrożąc mu krew w żyłach. Mimo to starał się trzymać pozory – udawać opanowanego, spokojnego. — Uciekniemy do miasta. Tam będzie trochę cieplej, nie będzie tyle dzikich zwierząt i zagrożeń — mówił dalej, starannie dobierając słowa, żeby tylko głos mu się nie załamał. Dyniowa Skórka zamrugała kilka razy, powoli, chcąc zyskać na czasie. Jej spojrzenie na moment uciekło w bok, w stronę szaroburych chmur, unoszących się na niebie. Dopiero potem drgnęła, wyduszając z siebie trzy krótkie słowa:
— Dobrze. Masz rację.
Sposób, w jakim mówiła, kompletnie do niej nie pasował. W tonie wybrzmiewał smutek, nie było w nim jej typowej gwałtowności. Był zbliżony do szeptu, a nie krzyku, tak, jak zwykle. Brzmiała tak, jakby pogodziła się z przegraną, ale Królicza Ułuda czuł inaczej. Chciał wierzyć, że to wcale nie była przegrana, a jedynie nowy początek czegoś lepszego.
Zapadła cisza. Stali naprzeciwko siebie, słysząc tylko szum wiatru i odległe krakanie wron. Przez kilka uderzeń serca żadne z nich nawet słowem się nie odezwało, jakby oboje zastanawiali się, czy naprawdę chcą uciekać, i… kiedy to zrobić.
W końcu kocur przełamał milczenie:
— Nie możemy z tym zwlekać. Uciekniemy jeszcze dziś, dobrze? Zanim będzie ci zbyt ciężko chodzić z powodu kociąt — powiedział stanowczo. — Widzimy się w tym miejscu o zmierzchu. Przyprowadzę ze sobą brata, jest mi najbliższy. Nie mogę zostawić go samego w Klanie Klifu, mam nadzieję, że to zrozumiesz.
Ledwo skończył mówić, a obrócił się gwałtownie i rzucił do biegu. Śnieg zmieszany z błotem prysnął spod jego łap, gdy ten znikał między zmarzniętymi trawami. Nie chciał słyszeć o tym, co powie płomiennoruda na temat dodatkowego gościa. Czy jej się podobało, czy nie – Trójoki Zając szedł z nimi.

***

Królicza Ułuda wpadł do obozu cały zdyszany, czując, jak jego łapy zaczynają już boleć. W gardle paliło go od szybkiego biegu, a dźwięk bijącego serca odbijał się w jego uszach na tyle głośno, że miał wrażenie, iż słychać je w całym obozie. Czuł na sobie spojrzenia kilku ciekawskich kotów, które przerwały swoje zajęcia, by przyjrzeć się jego nagłemu wejściu. Zignorował jednak ich pytające wyrazy pyszczka, teraz nie miał czasu ani ochoty na żadne tłumaczenia. Bez zwalniania kroku wyrwał się do przodu, kierując się w stronę skalnych półek. Zwinne, wyuczone ruchy pozwoliły mu szybko wspiąć się na górę. Tam dostrzegł swojego brata. Trójoki Zając leżał skulony na swoim posłaniu, z tęsknotą wymalowaną na mordce. Jego zielone oczy uważnie obserwowały każdy ruch Kukułczego Wdzięku, która rozmawiała niedaleko ze swoją siostrą.
— Zając! — zawołał Królicza Ułuda, słysząc, jak jego słowo odbija się echem od skalnych ścian. On sam nie odwracając wzrok od dwóch szylkretek, dodał drżącym głosem: — My… m-musimy o czymś porozmawiać.
Przełknął ślinę, a jego spojrzenie powędrowało w stronę brata. Trójoki Zając drgnął, uniósł głowę i lekko przechylił ją w bok.
— O czym? — zapytał, unosząc brwi. Pyszczkiem wskazał, by kremowy usiadł obok niego. Królik jednak pokręcił głową, a w jego ślepiach błysnęła powaga.
— To nie miejsce na tę rozmowę. Musimy wyjść — poinstruował cicho, po czym zeskoczył ze skalnych półek, starając się nie zwracać na siebie uwagi reszty obozu. Zając, choć wyraźnie zdezorientowany, podniósł się i podążył za nim. Szli w milczeniu, a jedynym dźwiękiem, który roznosił się po terenach, był ten wydawany przez suche liście, pokrywające zmarzniętą ziemię. Kiedy oddalili się na tyle, że obóz zniknął w oddali, a wokół panowała cisza przerywana wiatrem, zielonooki odezwał się pierwszy:
— To… o czym chciałeś porozmawiać? — zapytał ostrożnie. — Nie wyglądasz najlepiej, coś cię trapi?
Królik prychnął pod nosem, zatrzymując się na moment.
— No proszę, zauważyłeś — rzucił sarkastycznie, choć jego ogon nerwowo poruszał się na boki. Wygładził językiem zmierzwione futerko na piersi, jakby ten gest miałby pomóc mu uspokoić wirujące myśli. — Ale to nie o tym. Faktycznie, coś się stało. Stało się… dużo. I dlatego musimy… — zawahał się, czując, jak gardło ściska mu się jeszcze bardziej. — Uciec.
Przez następne kilka uderzeń serca obserwował, jak wyraz pyszczka Trójokiego Zająca przechodzi od zdziwienia, przez niedowierzanie, aż do czegoś, co przypominało rozbawienie.
— Co? Chyba nie mówisz na poważnie, prawda? — Zaśmiał się nerwowo, próbując przetrawić absurd tej sytuacji. — Dlaczego mielibyśmy uciekać? W Klanie Klifu mamy wszystko, czego potrzebujemy… — dodał, kręcąc głową. Królicza Ułuda rzucił mu krótkie, lecz chłodne spojrzenie.
— To nie czas na takie pytania. Później ci wyjaśnię, chodź. — Ruszył dalej, ale po kilku krokach zorientował się, że jego brat został w tyle. Odwrócił się, a widok zmieszanego kocura, zmusił go do postoju.
— Nie możesz mówić na poważnie! — wybuchł Trójoki Zając. — Co z naszą rodziną? Co z Pikującą Jaskółką? Co z naszymi przyjaciółmi? — warknął. Królik zmarszczył brwi i odparł równie ostro:
— Chyba z twoimi przyjaciółmi! Ja i tak z nikim nie rozmawiam.
— A co ze Źródlaną Łuną? — dopytał zielonooki, nawet się nie wahając. Królicza Ułuda poczuł, jak jego uszy robią się gorące. Gdyby nie miał futra, najpewniej byłby cały zarumieniony.
— Skąd wiesz!? Poza tym… ja wcale jej nie lubię! Nie jest nawet moją znajomą, jasne? — uparł się, a jego ogon z irytacją smagał powietrze. — Ja wiem, że mówiąc ‘przyjaciele’, chodzi ci o Kukułczy Wdzięk. — Przewrócił oczami z udawaną obojętnością. — Ale ona cię nie chce. Musisz sobie odpuścić, bracie — dodał luźno. Trójoki Zając otworzył szerzej oczy, jakby nie dowierzał w to, co usłyszał.
— Dlaczego myślisz, że mnie nie chce? Przecież… jesteśmy przyjaciółmi! — mruknął drżącym krokiem, przestępując z łapy na łapę. Jego ogon poruszał się niespokojnie, a uszy lekko opadły. Królikowi dziwnie było patrzeć na pysk brata pełen tak wielu emocji – zazwyczaj kocur sprawiał wrażenie nonszalanckiego i spokojnego. Teraz jednak widać w nim było niepewność. Dla Kukułki byłby w stanie zrobić wszystko, a myśl, że mogłaby go odrzucić była dla niego istnym ciosem.
— Już nie — wypalił kremowy bez zastanowienia, tonem szorstkim i stanowczym. Zielonooki odchylił głowę do tyłu w geście zdziwienia. Jego spojrzenie zdawało się mówić: “Jak to?”.
Pręgowany pokiwał głową, patrząc mu prosto w oczy.
— Wczoraj się pokłóciliście. Powiedziała, że nie chce cię znać.
Skłamał. Słowa wyszły z niego tak gładko, jakby mówił prawdę, ale w środku czuł, jak jego żołądek zaciska się w bolesny supeł. To nie była prawda – dobrze o tym wiedział – ale musiał jakoś zatrzymać brata przy sobie. Już teraz przewidywał, że jego własne słowa będą nawiedzać go w snach, ale przecież chciał dobrze. Zawsze chciał dobrze! Tylko życie… jak zwykle musiało rzucać mu kłody pod łapy.
— Naprawdę tak powiedziała…? — zapytał cicho Trójoki Zając, a jego głos brzmiał, jakby wolał nie znać odpowiedzi. Królik wyprostował się, unosząc też brodę, by wyglądać pewniej i wiarygodniej, niż się czuł.
— Tak — rzucił krótko, nie dając bratu czasu na wątpliwości. — Byłeś taki rozkojarzony, że nawet tego nie pamiętasz!
Zapadła cisza, a potem zielonooki spuścił wzrok. Z jego gardła wyrwało się krótkie, smutne:
— Och.

***

Podróż minęła w milczeniu. Trójoki Zając szedł na prowadzeniu, starannie wyznaczając drogę, którą wyobrażał sobie, że podążała Pacynka. Za nim ramię w ramię maszerowali Królicza Ułuda i Dyniowa Skórka. Szli długo i powoli, dostosowując tempo do trudnych warunków pogodowych i robiąc przemyślane przerwy, by nie stracić sił zbyt szybko. W tym wszystkim rozmów między nimi było niewiele. Raczej porozumiewali się cichymi mruknięciami i burknięciami, które miały zastąpić słowa. Każdy był pogrążony we własnych myślach, a napięcie między nimi unosiło się jak mgła o poranku.
W końcu przed ich oczami zaczęły wyłaniać się kontury budynków – szare, wysokie, niezbyt zachęcające nowych mieszkańców. Bursztynowooki podniósł głowę wyżej i poczuł, jak w jego sercu żarzy się iskierka nadziei.
— Ej! Jesteśmy już niedaleko! — ogłosił z entuzjazmem, choć wiedział, że wszyscy już to dostrzegli. Zielonooki spojrzał za siebie, uśmiechając się słabo do brata. — Wreszcie będziemy mogli zacząć życie na nowo — kontynuował, próbując ukryć napięcie i dodać otuchy innym. — Jak nastroje? Dyniowa Skórko? Trójoki Zającu? — zapytał, spoglądając na nich kolejno. Odpowiedzi jednak nie nadeszły. Oboje pozostali w milczeniu, niechętni do takich lekkich rozmów po ciężkiej i długiej drodze. Kremowy ugryzł się w język i do końca wędrówki milczał, starając się nie narzucać. Gdy przekroczyli granice miasta, od razu poczuli przyjemne ciepło bijące od ogrzanych budynków. Przeszli kawałek, ostrożnie omijając ciekawskie spojrzenia dwunożnych i ryki ich hałaśliwych potworów. W końcu skręcili w jedną z wąskich uliczek. Na jej końcu stało duże, zgniłozielone pudło – śmietnik. Tu na betonowej posadzce było względnie czysto, bez błota i chlapy, którą można było zobaczyć na głównych ulicach. Królicza Ułuda dorównał kroku swojemu bratu i z lekkim westchnieniem mruknął:
— Myślę, że możemy tu odpocząć. — Wszyscy trzej zatrzymali się w ciszy. — Powinniście pójść spać. To ja was w to wszystko wpakowałem, jestem w stanie się poświęcić, czuwając nad wami. W razie zagrożenia was wybudzę, dobrze?

<Trójoki Zającu? Co teraz…?>

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz