Przed śmiercią Zabłąkanego Omenu
Zaprosiła go na spacer, kocięta pozostawiając pod opieką Wrotyczowej Szramy. Razem z kocurem opuścili obóz, kierując się daleko, w miejsce, w którym nie było ciekawskich spojrzeń ani wścibskich uszu. W końcu dotarli na polanę. Usiadła wśród traw, które jeszcze lśniły od porannej rosy. Powietrze było chłodne i wilgotne, a wokół nich wisiała mgła.
— O czym chciałaś ze mną porozmawiać? — zapytał w końcu, gdy milczenie zaczęło się znacznie przeciągać. Brukselkowa Zadra milczała jeszcze przez chwilę, szukając w głowie odpowiednich słów, by przekazać mu to, co chciała. Nie mogła wypaść głupio. Nie przed nim. Przełknęła ślinę, czując, jak gardło zaciska jej się coraz bardziej z każdym uderzeniem serca.
— Widziałeś moje kocięta, prawda? Na pewno nie raz, nie dwa — zaczęła powoli, lecz jej głos wybrzmiał chrapliwie. Przełknęła ślinę, licząc na to, że choć trochę nawilży jej pyszczek – nic z tego. Panowała w nim susza. — Lubią cię… — dodała szybko, uśmiechając się nerwowo. — Pewnie zauważyłeś już motyw ich imion. Horyzont, Sen, Gwiazdnica… to wszystko wydaje się związane tylko z jednym tematem, nieprawdaż?
Srebrny kocur nie odpowiedział od razu. Uniósł lekko uszy, wpatrując się swoimi zamglonymi oczami przed siebie. Zdawał się nieobecny, lecz Brukselka wiedziała, że słuchał.
— Więc… co chcesz mi tym przekazać? — spytał w końcu, poruszając nosem. Wojowniczka uśmiechnęła się, tym razem znacznie pewniej, jakby myśl o jej przybranych kociętach dodawała jej otuchy.
— Chcę tylko powiedzieć, że staram się, jak mogę, by poszerzać wiarę w Klan Gwiazdy. To właśnie młode koty są w stanie zmienić panujące tu tradycje. W nich da się jeszcze zaszczepić wiarę w gwiezdnych przodków, a ci starsi…? — westchnęła, kręcąc powoli głową. — Są już zbyt pochłonięci przez Miejsce, Gdzie Brak Gwiazd. Nie zmienią się tak łatwo — mruknęła, przejeżdżając pazurem po wilgotnej ziemi. Wojownik na jej słowa skinął głową.
— Tak, to bardzo dobrze — stwierdził krótko, jednak jego końcówka ogona podrygiwała nerwowo. — Ale zanim wszystkie koty, które wierzą w Mroczną Puszczę, umrą, miną całe sezony. Nie możemy czekać, aż wszyscy kultyści zestarzeją się i odejdą. Musimy działać. — Przy ostatnich słowach ściszył głos, niemal szepcząc. Brukselkowa Zadra poczuła, jak coś zaciska się w jej brzuchu.
— Co masz na myśli? — dopytała, przekręcając głowę w bok. Jej pazury nieświadomie zatopiły się w rozmokłej glebie, jakby szukała w niej oparcia, a głowa rozbolała na myśl o ojcu – Pokrzywowym Wąsie. Niebieski nie wierzył w gwiezdnych przodków, był już stary. Nie dało się go nawrócić, lecz… nie chciała go też zabijać. — Tylko mi nie mów, że zamierzasz ich wszystkich sam… — Nie dokończyła, lecz przekaz był jasny. Swój pyszczek wykrzywiła w kwaśnym grymasie.
— Tego nie powiedziałem — odparł spokojnie, choć uniósł brodę lekko do góry, chcąc dodać sobie powagi. — Chodzi o to, że nie możemy skupiać się tylko na kociakach. Są jeszcze uczniowie, młodzi wojownicy… lub tacy, których da się jeszcze naprawić. No nie wiem, Miodowa Kora, Rysi Trop, Iskrząca Nadzieja, Szczawiowe Serce, Poziomkowa Łapa… a także twój uczeń, Wilcza Łapa — zaczął wymieniać, a potem spojrzał prosto na Brukselkową Zadrę. Wojowniczka wzdrygnęła się, widząc jego zasnute mgłą oczy. — Jak mniemam, opowiadasz mu o Klanie Gwiazdy.
Brukselka skinęła głową.
— Tak, staram się, jak tylko mogę. Ale nie chcę go tym obarczać, jest młody, a w dodatku się tu nie urodził… On chyba, wiesz, nie jest do tego stworzony — przyznała szczerze, choć z bólem. Nie chciała w żaden sposób sugerować, że czekoladowy kocur jest gorszy. Po prostu wolała, by żył spokojnie – i tak miał już wystarczająco ciężko. Mimo to warto było trzymać go po swojej stronie.
***
Oprócz tego całkiem niedawno Klan Wilka powitał dwójkę nowych wojowników: Krucze Pióro i Pustułkowy Szpon. Brukselka nigdy z nimi nie rozmawiała. Obserwowała ich jednak z daleka i nie mogła się pozbyć niepokoju, jaki wywoływała u niej sama ich obecność. Przecież byli dziećmi kultystek, a to znaczyło, że nie można im ufać. Mogli w każdej chwili zacząć szeptać jej kociakom o Miejscu, Gdzie Brak Gwiazd. Wojowniczka aż wzdrygnęła się na tę myśl. Nie pozwoliłaby na to! Choć zawsze chyliła się raczej ku wierze w nic szczególnego, odkąd dostała przepowiednie, wszystko się zmieniło. Czuła, że nie może być już obojętna. Skoro miała mieć jakiś cel, to chciała dobrnąć do jego końca. Chciała robić to, co jej przykazano najlepiej, jak tylko potrafiła. Pragnęła przydać się gwiezdnym przodkom. Adoptowała kocięta, opowiadała im o Klanie Gwiazdy, przekonywała do czynienia dobra, do podążania właściwą ścieżką. Czego chcieć więcej? To właśnie w nowszych pokoleniach drzemie prawdziwa siła!
Brukselka spojrzała ukradkiem na dwie puchate kuleczki, wtulone w siebie pod ścianą żłobka. Sen i Gwiazdnica leżeli obok siebie, wtuleni, chrapiąc cicho pod nosem. Na ten widok kotce zrobiło się cieplej na sercu. Natomiast w wyjściu z kociarni widniały rude skrawki futra, które najpewniej należały do Horyzontu. Kotka siedziała samotnie, wpatrując się w bezruchu przed siebie. Pręgowana powoli podniosła się z posłania. Jej ruchy były ostrożne, nie chciała w końcu zbudzić maluchów. Cicho i uważnie ruszyła w stronę swojej adoptowanej córki. Jej łapy stąpały lekko, ale z wyraźnym celem. Horyzont wyglądała na zamyśloną, nieco smutną i zmartwioną. Brukselka nie chciała, by któreś z jej dzieci czuło się w Klanie Wilka nieswojo.
— Martwi cię coś? — spytała nagle, siadając obok kotki przed żłobkiem i obejmując ją puszystym ogonem. Koteczka poczuła przyjemne ciepło, które ogarnęło jej kocięce ciało.
— Nie? — Jej odpowiedź brzmiała bardziej jak pytanie, co było jasną wskazówką, że jednak coś jest na rzeczy. — Może… Tak.
— A co takiego? — mruknęła ciepło wojowniczka, a w jej głosie można było usłyszeć troskę i wręcz matczyną czułość.
— Czy nasza mama naprawdę nas porzuciła? Przecież dobrze nam było razem… Może Konfident nie był dobrym ojcem, jednak to chyba nie powód, by nas zostawić.
— Świat jest dużo bardziej skomplikowany, niż się wydaje, naszym losem w dużej mierze kierują przodkowie i najwidoczniej to musiało się stać — odpowiedziała spokojnie Brukselka, pochylając się, aby polizać Horyzont za uchem.
— Jednak czy naprawdę jest nam pisane życie w klanie?
— Nie podoba ci się tutaj?
— Podoba, jednak pomimo bycia tu już parę księżyców to nadal czuje się jak ktoś obcy…
— Nie przejmuj się tym, co inni mówią. Jeszcze zapewne długi czas zajmie im, nim przywykną do takich wspaniałych kociąt.
— Skoro tak mówisz, to zapewne tak musi być — mruknęła, odwracając wzrok od wojowniczki, by przenieść go przed siebie, na centrum obozu, który obecnie zajmowała część kotów dzielących się językiem. Brukselka natomiast spuściła wzrok, wlepiając go w swoje łapy. Czuła w środku nieprzyjemny ścisk. Trochę smucił ją fakt, że jej kocięta nie odnajdywały się w klanie tak, jakby sobie tego życzyła. Pragnęła, żeby poczuły się częścią czegoś większego, aby miały w sobie dumę i radość z bycia w grupie – ale rzeczywistość była bardziej skomplikowana. Nie było w tym jednak nic dziwnego, prawda? W końcu byli znajdkami, a w dodatku z taką przykrą przeszłością. Na pewno porzucenie przez własną rodzicielkę nie było niczym przyjemnym, nawet jeśli nie wspominało się o tym zbyt często. Brukselka akurat miała to szczęście, że miała rodziców. Jej mama zawsze była blisko, nawet jeśli czasami nie wszystko jej wychodziło. Choć nie można było tego samego powiedzieć o jej bracie. Kocur w końcu został porwany przez sowę te wiele księżyców temu. Aż po dziś dzień czasem objawiał się liliowej w snach – jego drobna, jasna sylwetka. Niby taka znajoma, a jednak tak odległa. Wojowniczka przez moment patrzyła bez słowa na Horyzont, czując znajome kłucie w klatce piersiowej. Zerknęła na jej pyszczek i przełknęła ślinę. Nie chciała, żeby ruda czuła się samotna w swoim bólu.
— Jeśli cię to pocieszy, ja też kogoś straciłam — zaczęła, dosyć niepewnie. Jej głos był cichy, mówiła prawie szeptem. Nie chciała, by Horyzont zadręczała się porzuceniem przez własnych rodziców, choć raczej był to cel nieosiągalny. Ciężko było wyprzeć z pamięci tak smutne zdarzenie. — Dawno temu miałam jeszcze brata. Nazywał się Brokuł, był cały bielusieńki! A potem… potem przyszedł dzień mianowania. Mieliśmy odbyć samotnie noc w złowrogim lesie, ja z moim rodzeństwem zostaliśmy porozstawiani na całej długości terenów Klanu Wilka! — Na moment się uśmiechnęła, lecz na jej pysku nie widać było rozbawienia, a jedynie skryty ból. — Gdy siedziałam, dostrzegłam nagle ciemny zarys sylwetki. Sowa. Sowa, z niewielkim kocięciem w swoich szponach… Przeleciała nade mną, a ja nie mogłam nic zrobić, by uratować swojego brata — wyjaśniła. Nawet nie zapłakała. To było już tak dawno, że nie miała ochoty rozklejać się teraz przed rudą kotką. Zamiast tego spojrzała na Horyzont nieco łagodniej. — Wiem, jak ciężka jest strata kogoś bliskiego, a wy w dodatku zostaliście… — “porzuceni”, dodała w myślach. Nie chciała jej jednak o tym wprost przypominać, nie teraz. Odwróciła na moment głowę, a potem podniosła uszy, jakby do jej głowy wślizgnął się właśnie nowy pomysł.
— Może w coś zagramy? — zapytała nagle, szturchając delikatnie cętkowaną łapą. Chciała choć na chwilę odciągnąć jej myśli od tamtego dnia. Nieco ruchu na pewno jej pomoże. — Co powiesz na to, abym udawała lisa, a ty wojownika? — zaproponowała kotce. Jej ogon lekko zadrgał z podekscytowania. — Albo… ja mogę udawać… sama wiesz kogo… a ty będziesz sobą. Bo łakniesz zemsty, prawda? — W jej oczach błysnęły iskry. Nie wyglądała już na przygaszoną, teraz widać było w niej energię i zapał. Horyzont wydawała się nieco zakłopotana tym pomysłem. Nie ruszyła się od razu, może nawet chciała zaprotestować, ale Brukselka już śpieszyła z wytłumaczeniem:
— No co? Musisz nauczyć się walczyć, zanim poślą cię do lasu! — Wyszczerzyła kły w lekkim uśmiechu, ale jej głos nieco złagodniał. — Nie chcę, aby spotkało cię to samo, co Brokuła. Chcę, abyś w razie czego potrafiła się obronić — dodała ciszej, pochylając się nad rudą koteczką. Jej serce ścisnęło się z lęku przed tym, że któreś z jej przybranych dzieci mogłoby nie wrócić do obozu… Tak bardzo się o nich martwiła! Nie ma szans, że pozwoli jakiejś przebrzydłej sowie odebrać jej szczęście!
— Przyrzeknij mi, że zadbasz o swoje rodzeństwo w tamtą noc, dobrze? Może to całkiem spora prośba, jak na kociaka, ale wierzę, że będziesz silna. Nie pozwól Snu ani Gwiazdnicy, by sparaliżował ich strach, gdy nie będzie mnie z wami.
<Horyzont?>
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz