*jak jeszcze Margaretka i Nagietek byli kociakami. Pora Nowych Liści*
Właśnie wróciła z patrolu z Gronostajową Bryzą i Kurzą Pogonią. Każdej z nich udało się coś upolować, więc Żmija miała co odnieść na stos i mogła bez skrępowania wziąć sobie z niego coś do przegryzienia. Szybko zabrała się za jedzenie, a po skończonym posiłku przeniosła spojrzenie na kociarnię. Po chwili namysłu wstała, po czym udała się w jej stronę.
Chciała sprawdzić, jak się miały jej wnuki. A bardziej wnuczka. Chociaż nie do końca, ponieważ z relacji Smarka wiedziała, iż jak mocno by kocur nie chciał wierzyć, iż jest jej prawdziwym ojcem, tak nie było. Oczywiście, Żmija to czarnemu uświadomiła. Ten jednak i tak zachowywał się wobec dzieci Lwiej Paszczy jak ojciec... i Żmija sama również się dała pochłonąć tym małym, niebieskim oczom. Jak na początku była sceptyczna co do wychowywania cudzego potomstwa, tak teraz nie mogła sobie wyobrazić nie-opiekowania się Margaretką.
Weszła do żłobka, a do jej nosa od razu dostał się zapach mleka. Już po chwili jej oczom ukazała się ruda królowa, przy której jednak nie było młodych. Gdzie one się podziały?
— Dzień dobry, Lwia Paszczo — przywitała się kulturalnie, podchodząc z naturalną dla siebie gracją do kocicy będącej obiektem westchnień jej syna.
— Dzień dobry, Obserwująca Żmijo — odpowiedziała przyjaźnie ruda przyglądając się uważnie szylkretce — Zgaduję, że powodem twojej wizyty jest chęć spędzenia czasu ze swoimi wnuczętami. Niestety są w tej chwili pod opieką Ziębiego Trelu. — Mówiąc to przeciągnęła się. — Chciała im pokazać kawałek łąki przed obozem póki nie pada deszcz.
Oh. Cóż. Czyli druga babcia ją ubiegła. A to szkoda…
— Rozumiem — odmiauknęła szylkretka. Cóż, nie wypadało jej teraz wychodzić - byłoby to dość nie taktowne, gdyby nie zechciała skorzystać z okazji spędzenia czasu z matką swojej wnuczki, przybranej bo przybranej, ale nawet nie wiedziała, czy Lwia Paszcza była świadoma, iż nie nabrała się na ten kit. Podeszła więc bliżej po czym usiadła obok. Dość szybko po usadowieniu się otworzyła do towarzyszki pysk — jak się miewasz?
— Dobrze. O wiele lepiej niż dwa księżyce temu, gdy w kociarni panował harmider z powodu tych ostatnio przyniesionych znajdek. Pyski od rana do nocy im się nie zamykały, na całe szczęście już opuścili kociarnię i są uczniami. Margaretka w końcu wysypia się. Tak to co chwilę zrywała się, tak samo Nagietek... Powinny być dwie oddzielne kociarnie. Dla młodszych i starszych kociąt.
Była świadoma, iż mogło być to związane nie z pochodzeniem, a z kolorem futra, tak też maskując to odparła tylko:
— Jest to jakaś myśl. Tylko pytanie, gdzie by taką kociarnię zrobić.
— Dla chcącego nic trudnego. Można by na przykład przeorganizować rozmieszczenie legowisk, bądź od nowa zbudować. Na pewno jakiś silny kocur by pomógł przy tym — podsunęła wywiniętoucha.
— Mmm — mruknęła. W sumie może i Lew miała tutaj rację, że by się dało. A może by taką strefę dla zmęczonych karmicielek zamiast tego? W takim harmiderze to i matka potrzebowała chwili odpoczynku w ciepłym i wygodnym miejscu…
— Nawet można by było pomyśleć nad małym kącikiem dla starszych uczniów, w końcu ich trening przebiega o wiele szybciej, bo coś już przecież potrafią. Przyznaj, musiałaś się dziwnie czuć będąc uczennicą i sypiając wśród młodych kotów?
— Oh, nawet nie wiesz jak bardzo — miauknęła Żmija, krzywiąc się — te... młodziki bardzo hałasowały. Szczególnie, gdy ci nowi samotnicy dołączyli, zrobiło się tak tłoczno, że czasem trudno oko było przy nich zmrużyć — podzieliła się swymi nieprzyjemnymi doświadczeniami — dobrze, że niedługo potem udało mi się ukończyć trening, bo na gwiazdy nie zniosłabym spania w takim tłoku.
Pręgowana posłała uśmiech szylkretce.
— Ale przynajmniej z tego taki plus był, że nie musiałaś zostać rozdzielona ze Smarkiem.
— Na szczęście. Jego to trzeba jak najbardziej pilnować — starała się odgonić myśli o tym ferelnym zgromadzeniu, na którym jej syn, krew z jej krwi, obsmarkał łapę liderce wilczaków. LIDERCE. Do teraz czuła wstyd na samą myśl…
— Tak samo jak mojego brata. Chyba taki urok kocurów, którzy są oczkami w głowie matek.
— Prawda, prawda — potwierdziła — cóż, o takim synie jak twój mogę sobie pomarzyć. Nagietek zdaje się grzecznym dzieckiem — postanowiła skomplementować młodzika.
— Tak, jest bardzo grzeczny. Aż dziwne, bo to kotki są częściej spokojniejsze. Nagietek od pierwszej chwili życia był bardzo spokojnym kociakiem — stwierdziła Lwia Paszcza — Nie mogę się doczekać ich ceremonii mianowania na uczniów. Wróżę im wielką przyszłość. Będę naszą dumą w Klanie Burzy.
— Zaiste — odparła czarna — również jestem z nich bardzo dumna — uśmiechnęła się.
— Każdy kot z każdego klanu będzie znał ich imiona — rzuciła rozmarzona ruda — Obserwująca Żmijo, będziesz chciała z nimi jutro spędzić czas? Może tak jak i dzisiaj będzie słonecznie... będziecie mogli spędzić czas na dworze i moglibyście pozbierać kwiaty. Margaretka w szczególności lubi to robić.
— Z przyjemnością — natychmiast się zgodziła, a uśmiech na jej pysku poszerzył się.
***
Gdy tylko przekroczyła próg kociarni, dostrzegła rudą karmicielkę wylizującą swego syna i Margaretkę niedaleko nich.
Czarna szylkretka podeszła do nich, aby następnie położyć tuż pod łapami córki Leśnego Pożaru zwierzynę.
— Dzień dobry — przywitała się z drugą dorosłą skinieniem głowy, następnie przenosząc spojrzenie na wnuczęta. Margaretka z uśmiechem podeszła bliżej, by móc przywitać się ze starszą.
— To co, gotowi na dzień spędzony z babcią? — spytała dawna samotniczka, uśmiechając się.
<Lwia Paszczo?>
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz