BLOGOWE WIEŚCI

BLOGOWE WIEŚCI





W Klanie Burzy

Po śmierci Różanej Przełęczy, Sójczy Szczyt wybrała się do Księżycowej Sadzawki wraz z Rumiankowym Zaćmieniem. Towarzyszyć im miała również Margaretkowy Zmierzch, która dołączyła do nich po czasie. Jakie więc było zaskoczenie, gdy ta wróciła niezwykle szybko cała zdyszana, próbując skleić jakieś sensowne zdanie. Z całości można było wywnioskować, że kotka widziała, jak Niknące Widmo zabił Sójczy Szczyt oraz Rumiankowe Zaćmienie. W obozie została przygotowana więc zasadzka na dymnego kocura, który nie spodziewał się dziur w swoim planie. Na Widmie miała zostać wykonana egzekucja, jednak kocur korzystając z sytuacji zdołał zabić stojącą nieopodal Iskrzącą Burzę, chwilę potem samemu ginąc z łap Lwiej Paszczy, Szepczącej Pustki oraz Gradowego Sztormu, z czego pierwszą z wymienionych również nieszczęśliwie dosięgły pazury Widma. Klan Burzy uszczuplił się tego dnia o szóstkę kotów.

W Klanie Klifu

Plotki w Klanie Klifu mimo upływu czasu wciąż się rozprzestrzeniają. Srokoszowa Gwiazda stracił zaufanie części swoich wojowników, którzy oskarżają go o zbrodnie przeciwko Klanowi Gwiazdy i bycie powodem rzekomego gniewu przodków. Złość i strach podsycane są przez Judaszowcowy Pocałunek, głoszącego słowo Gwiezdnych, i Czereśniową Gałązkę, która jako pierwsza uznała przywódcę za powód wszystkich spotykających Klan Klifu katastrof. Srokoszowa Gwiazda - być może ze strachu przed dojściem Judaszowca do władzy - zakazał wybierania nowych radnych, skupiając całą władzę w swoich łapach. Dodatkowo w okolicy Złotych Kłosów pojawili się budujący coś Dwunożni, którzy swoimi hałasami odstraszają zwierzynę.

W Klanie Nocy

Świat żywych w końcu opuszcza obarczony klątwą Błotnistej Plamy Czapli Taniec. Po księżycach spędzonych w agonii, której nawet najsilniejsze zioła nie były mu w stanie oszczędzić, ginie z łap własnego męża - Wodnikowego Wzgórza, który został przez niego zaatakowany podczas jednego z napadów agresji. Wojownik staje się przygnębiony, jednak nadal wypełnia swoje obowiązki jako członek Klanu Nocy, a także ojciec dla ich maleńkiego synka - Siwka. Kocurek został im podarowany przez rodzącą na granicy samotniczkę, która w zamian za udzieloną jej pomoc, oddała swego pierworodnego w łapy obcych. W opiece nad nim pomaga Mżawka, młodziutka karmicielka, która nie tak dawno wstąpiła w szeregi Klanu Nocy, wraz z dwójką potomków - Ikrą oraz Kijanką. Po tym wydarzeniu, na Srebrną Skórkę odchodzi także starsza Mrówczy Kopiec i medyczka, Strzyżykowy Promyk, której miejsce w lecznicy zajmuje Różana Woń. W międzyczasie, na prośbę Wieczornej Gwiazdy, nowej liderki Klanu Wilka, Srocza Gwiazda udziela im pomocy, wyznaczając nieduży skrawek terenu na ich nowy obóz, w którym mieszkać mogą do czasu, aż z ich lasu nie znikną kłusownicy. Wyprowadzka następuje jednak dopiero po kilku księżycach, podczas których wielu wojowników zdążyło pokręcić nosem na swoich niewdzięcznych sąsiadów.

W Klanie Wilka

Po terenach zaczynają w dużych ilościach wałęsać się ludzie, którzy wraz ze swoją sforą, coraz pewniej poruszają się po wilczackich lasach. Dochodzi do ataku psów. Ich pierwszą ofiarą padł Wroni Trans, jednak już wkrótce, do grona zgładzonych przez intruzów wojowników, dołącza także sam Błękitna Gwiazda, który został śmiertelnie postrzelony podczas patrolu, w którym towarzyszyła mu Płonąca Dusza i Gronostajowy Taniec. Po przekazaniu wieści klanowi, w obozie panuje chaos. Wojownikom nie pozostaje dużo możliwości. Zgodnie z tradycją, Wieczorna Mara przyjmuje pozycję liderki i zmienia imię na Wieczorną Gwiazdę. Podczas kolejnych prób ustalenia, jak duży problem stanowią panoszący się kłusownicy, giną jeszcze dwa koty - Koszmarny Omen i Zapomniany Pocałunek. Zapada werdykt ostateczny. Po tym, jak grupa wysłanników powróciła z Klanu Nocy, przekazując wieść, iż Srocza Gwiazda zgodziła się udzielić wilczakom pomocy, cały klan przenosi się do małego lasku niedaleko Kolorowej Łąki, który stanowić ma ich nowy obóz. Następne księżyce spędzają na przydzielonym im skrawku terenu, stale wysyłając patrole, mające sprawdzać sytuację na zajętych przez dwunożnych terenach. W międzyczasie umiera najstarsza członkini Klanu Wilka, a jednocześnie była liderka - Stokrotkowa Polana, która zgodnie ze swą prośbą odprowadzona została w okolice grobu jej córki, Szakalej Gwiazdy. W końcu, jeden z patroli wraca z radosną nowiną - wraz z nastaniem Pory Nagich Drzew, dwunożni wynieśli się, pozostawiający po sobie jedynie zniszczone, zwietrzałe obozowisko. Wieczorna Gwiazda zarządza powrót.

W Owocowym Lesie

Społeczność z bólem pożegnała Przebiśniega, który odszedł we śnie. Sytuacja nie wydawała się nadzwyczajna, dopóki rodzina zmarłego nie poszła go pochować. W trakcie kopania nagrobka zostali jednak odciągnięci hałasem z zewnątrz, a kiedy wrócili na miejsce… ciała ukochanego starszego już nie było! Po wszechobecnej panice i nieudanych poszukiwaniach kocura, Daglezjowa Igła zdecydowała się zabrać głos. Liderka ogłosiła, że wyznaczyła dwa patrole, jakie mają za zadanie odnaleźć siedlisko potwora, który dopuścił się kradzieży ciała nieboszczyka. Dowódcy patroli zostali odgórnie wyznaczeni, a reszta kotów zachęcana nagrodami do zgłoszenia się na ochotników członkostwa.
Patrole poszukiwacze cały czas trwają, a ich uczestnicy znajdują coraz to dziwniejsze ślady na swoim terenie…

W Betonowym Świecie

nastąpiła niespodziewana zmiana starego porządku. Białozór dopiął swego, porywając Jafara i tym samym doprowadzając swój plan odwetu do skutku. Wieści o uwięzionym arystokracie szybko rozeszły się po mieście i wzbudziły ogromne zainteresowanie, powodując, że każdego dnia u stóp Kołowrotu zbierają się tłumy, pragnąc zmierzyć się na arenie z miejską legendą lub odpłacić za dawno wyrządzone szkody. Białozór zdołał przekonać samego Entelodona do zawarcia z nim sojuszu, tym samym stając się jego nowym wasalem. Ci, którzy niegdyś stali na czele, teraz są ścigani – za głowy Bastet i Jago wyznaczono wysokie nagrody. Byli członkowie gangu Jafara rozpierzchli się po całym mieście, bezradni bez swojego przywódcy. Dawna potęga podzieliła się na grupy opowiadające się po różnych stronach konfliktu. Teraz nie można ufać nawet dawnym przyjaciołom.

MIOTY

Mioty



Miot w Owocowym Lesie!
(brak wolnych miejsc!)

Miot w Klanie Nocy!
(brak wolnych miejsc!)

Rozpoczęła się kolejna edycja Eventu NPC! Aby wziąć udział, wystarczy zgłosić się pod postem z etykietą „Event”! | Zmiana pory roku już 24 listopada, pamiętajcie, żeby wyleczyć swoje kotki!

07 marca 2024

Od Obserwującej Żmii Do Piaszczystej Zamieci

*jakoś niedługo przed tym opkiem co Piasek wrzucił do Lew gdzie wygnali Czarną Łapę*

Właśnie wróciła z krótkiego polowania. Udało jej się upolować nornicę, która akurat zbierała ostatnie resztki jedzenia przed nadejściem Pory Nagich Drzew. Robiło się coraz chłodniej i chłodniej, ale i tak zastanawiała się, gdzie wyjść następnym razem z Ostowym Pędem…
Przez to rozkojarzenie, gdy była już praktycznie w wejściu do legowiska wojowników, nie zdążyła zareagować, gdy niespodziewanie Piaszczysta Zamieć, wujek jej przybranej wnuczki, pojawił się w przejściu.
W wyniku nieuwagi ich obojga, skończyli razem na ziemi.
— Wybacz Obserwująca Żmijo. Śpieszę się — miauknął szybko cętkowany, gdy oboje otrząsali się po wypadku. Nie dało się przeoczyć jego zdenerwowania.
— Czy coś się stało? — spytała szylkretka. Piasek ogólnie był mniej pewny siebie niż jego siostry, ale i tak takie zachowanie nie było dla niego typowe.
— Chodzi o mordercę mojej ciotki. Dalej się nie znalazł. Nikt nic z tym nie robi, a winny wciąż żyje wśród nas. Próbuje go znaleźć, ale... ale sam nie daje rady. Jest za cwany. No i jeszcze ten drugi... — Pokręcił głową, wzdychając ciężko.
Odwróciła na moment spojrzenie. Racja. Ją samą śmierć kocicy też nie obeszła. Może i nie znała jej za dobrze, ale morderstwo to była poważna sprawa. Temat trochę przycichł, więc Żmija przez codzienne obowiązki, a także częste spotkania z Ostowym Pędem przestała o tym rozmyślać. Pamiętała, iż mimo starań Różanej Przełęczy w znalezieniu zbrodniarza, tego i tak nie udało się odnaleźć.
I ten dalej spokojnie żył wśród nich.
Miała ochotę się wzdrygnąć na samą myśl, jak mało prawdopodobną, iż ktoś mógłby zabić ją, albo Smarka, Margaretkę... Osta...
Niby wiedziała, że to mało prawdopodobne, ale jednak. Powinna mocniej skupić na takich rzeczach swoją uwagę. Życie w Klanie Burzy było spokojniejsze i mogło… zaburzyć jej czujność.
— Współczuję — po tych słowach na chwilę zamilkła, by zaraz spytać — a masz już jakieś podejrzenia?
— Cóż... podejrzewam, że to ktoś kto nie lubi mojego rodu... Moja siostra uważa, że to wina Tropiącego Szlaku. Gdy był moim mentorem, znęcał się nade mną... Obserwuje go od tego incydentu ze śmiercią mojej ciotki i nie widzę żadnych oznak, że mógłby to być on. Może doskonale się maskuje, a może kto inny też nas nienawidzi. Na razie nie mam innych podejrzanych.
Ach tak. Ród Piaskowej Gwiazdy, tyranki. Jak mogłaby o niej nie słyszeć. To ta kotka wprowadziła podział na rudych i nierudych, którego pokłosie dalej można było zaobserwować w klanie burzy, zarówno w codziennym życiu, jak i polityce i postrzeganiu przez tutejszych świata. Żmija nie mogła także przeoczyć tego, iż to co mówiła Różana Przełęcz się mocno sprawdzało, jeśli chodziło o większość rodziny z której pochodził Piasek. Rzadko obserwowało się ich z nierudymi w sytuacjach nie będących obowiązkowymi patrolami. No poza Piaskiem, oczywiście.
Właśnie.
Piasek pochodził z tej rodziny. Z rodziny Piaskowej Gwiazdy.
Tak samo, jak Margaretka.
Czuła, jak na samą myśl o tym, że coś mogłoby się stać jej kochanej wnuczce, przybranej, ale mimo to tak bliskiej, jej żołądek ściska się.
Ogień.
Dym.
Krzyk.
Płacz.
Śmierć.

— Wiesz, Piaszczysta Zamiecio... jesteśmy rodziną — zaczęła w końcu ostrożnie, może nawet nieco niepewnie — a rodzina w takich sytuacjach sobie pomaga, czyż nie?
Młodszy zmarszczył czoło i spojrzał na kocice tak, jakby nie rozumiał wypowiadanych przez nią słów.
— Rodziną? Od kiedy?
Żmija spojrzała na niego ciut zdziwiona. Przecież Lew nie raz mówiła przy niej jako o babci jej dzieci, a o swych dzieciach jako wnukach szylkretowej. Czyżby nie było to tak częste w obecności Piaska, że nie wiedział o tym pokrewieństwie, które może i nie było prawdziwe, ale na pewno zakorzenione w umysłach kociąt, przynajmniej Margaretki?
— Przecież twoja siostra twierdzi, iż jej pierwszy miot był dziećmi Smarka. Myślałeś, że dlaczego tak często ich odwiedzałam w żłobku? — zauważyła tę oczywistą oczywistość, jaką była uwaga poświęcana przez nią pierwszemu miotowi Lwiej Paszczy.
Syn Zięby zamrugał zaskoczony. Przez chwilę milczał, jakby układając w głowie informacje, a następnie strzepnął uchem.
— Wybacz... Ostatnio mam bardzo ciężki czas. Wymagają ode mnie nie wiadomo czego, a ja... ja nie potrafię zrobić tego raz a dobrze. Nie znalazłem mordercy ciotki, inny kocur, który nie powinien nawet tu być chodzi wśród nas po tym, jak zrobił coś niewybaczalnego, a siostra i matka nękają mnie o to wszystko jakby to była moja wina... Zapomnij... — Pokręcił łbem, po czym ruszył przed siebie.
Przez chwilę przyglądała mu się. Znała to uczucie. Jej matka też była surowa. Wymagała od niej… wiele. Bardzo wiele. Nawet rzeczy, do których Żmija nie miała predyspozycji. Dopiero po treningu w Klanie Burzy, dłuższym, niż ten Smarka, udało jej się doszlifować swoje umiejętności bitewne, a i tak nie były one imponujące. Zdawała sobie sprawę, iż nie była w te klocki najlepsza.
Po krótkiej chwili, jaka starczyła, by myśli o tym wszystkim przebiegły jej umysł, ruszyła za cętkowanym, by szybko znaleźć się tuż obok niego.
— Skoro masz problem to czemu nie przyjmiesz mojej pomocy? Może i nie jestem najlepszą wojowniczką, ale na coś się przydam — stwierdziła. Chyba każda para oczu, uszu i łap będzie pomocna. Nie mogła też zostawić tego tak po prostu, skoro Margaretka mogła być potencjalnym celem. Miasto ją nauczyło. Zaczyna się od jednego kota, kończy na całym gangu. Nie miała najmniejszego zamiaru pozwolić, by coś się stało Margaretce.
— Przyjmę. Chętnie przyjmę. Ale nie wiem od czego zacząć. Przecież jak zaczniemy każdego wypytywać, to ten nie przyzna się. Już tyle księżyców minęło. Nie ma szans, aby teraz wpadł. Musiałby znów kogoś zabić. A ja... ja nie chcę, aby do tego doszło. Nie kosztem mojej rodziny.
To prawda. Trzeba było być ostrożnym, nie mogli zacząć pytać każdego. Żmija dobrze o tym wiedziała. Teraz nie mieli jednak wyboru, kogoś spytać musieli i to w miarę wprost, bo temat dawno ucichł. Wybrać dobrą osobę także trzeba było. Taką, która mogła coś wiedzieć.
— Może najpierw powtórzmy wszystko co już wiadomo. Płonąca Pożoga wyszła z obozu. Spotkała... chyba Owczą Pierś, a potem nikt już nie widział, poza mordercą. Przynajmniej według naszej wiedzy. Twierdzisz, że może być to z powodu waszego rodu, to prawda... ale czy jest ktoś konkretny, poza Tropiącym Szlakiem, komu zalazła za skórę? Albo kto wyraźnie za nią nie przepadał, lub miałby korzyści z jej śmierci?
— Nie... Nie mam pojęcia. Nie znałem jej dobrze. Dziadek mógłby coś wiedzieć, ale on od dawna już nie żyje.
— A wasz ojciec, Leśny Pożar? — spytała.
— On siedzi tylko z Jelenim Puchem. Nie wiem czy coś widział, ani czy coś słyszał. Nie interesuje go rodzina.
— Dobrze... w takim wypadku... — to dość… komplikowało sprawę… ale nie wszystko stracone. Najlepiej zacząć od tego, co już wiedzieli — można by spróbować podpytać Owczą Pierś, oraz jakieś koty, które często plotkują. Ktoś ci przychodzi do głowy?
— Cóż... moja... matka... — powiedział kremowy wyraźnie z trudem.
— W takim razie można udać się do niej. Może jest coś, czego ci nie powiedziała — stwierdziła.
Piaskowy wpatrywał się w dawną samotniczkę przez dłuższą chwilę spięty.
— Wiesz... Nie wiem czy to dobry pomysł... Mam z nią ostatnio... napięte stosunki.
Oh. Cóż. No trudno. Najwyraźniej… inaczej to załatwi.
— W takim razie... Owcza Pierś ci odpowiada?
— Tak.
Tak też udali się do wspomnianego białego kocura, którego dość szybko dostrzegli na uboczu obozu. Może on da im jakieś wskazówki. Żmija jeszcze z nim za bardzo o tym nie rozmawiała. Może dostrzeże jakiś szczegół w jego wersji wydarzeń, który okaże się przydatny.

***

Rozmowa z Owczą Piersią nic nie dała, tak też niedługo później musiała pożegnać się z Piaskiem, szczególnie, że nadszedł czas na jego patrol.
Niedługo później stało się coś niespodziewanego.
Czarna Łapa wywołał burzę w obozie, mówiąc coś o tym, że zaatakował go Piasek. Brzmiałoby to nielogicznie, gdyby nie jedna, mała rzecz…
„inny kocur, który nie powinien nawet tu być chodzi wśród nas po tym, jak zrobił coś niewybaczalnego, a siostra i matka nękają mnie o to wszystko jakby to była moja wina... Zapomnij...”
Dopiero gdy Czarna Łapa odchodził z obozu, dostrzegła jego oczy.
Niebieskie jak lód.
I jedno spojrzenie na Nagietka, Margaretkę i Lwią Paszczę, o którą otarł się Piasek wystarczyło.
Nie mogła mieć pewności, to prawda. Ale wszystko bardzo dobrze do siebie pasowało.
I mimo, iż od początku wiedziała, że Smark nie był prawdziwym, biologicznym ojcem Margaretki, tak ta sytuacja, poznanie najpewniejszej wersji wydarzeń, świadomość, że rozmawiała z tym kotem, prawdziwym rodzicem Margaretki, którego rodzice byli z kolei jej prawdziwymi dziadkiem… i babcią…
Ją kuła. Bolała.
Musiała się jednak otrząsnąć. W końcu postawiła sobie zadanie, które musiała wykonać.
Już dobrą chwilę miała Ziębę na oku. Od razu po powrocie z porannego patrolu granicznego postanowiła ją wypatrzeć, co udało jej się. Tak też po zasłużonym posiłku wróciła do legowiska wojowników, wylizała się porządnie i dopiero wtedy, gdy była już gotowa, a rozmówca rudej, Drozdowy Szept, pożegnał się i oddalił, Obserwująca Żmija podeszła z gracją do kocicy. Wiedziała, jakim typem jest Zięba. Musiała się dobrze prezentować. Dlatego też wcześniej dokładnie wylizała całe swe futro, by jak najlepiej wyglądać.
— Dzień dobry, Ziębi Trelu — miauknęła, skinąwszy kocicy głową — można się dosiąść? — spytała.
— Oczywiście. Zapraszam — rzekła miło. Nie dało się nie dostrzec gracji w jej ruchach i nienagannej postawie. Co jednak nie umknęło uwadze dawnej samotniczki, to to, iż starsza oczami wodziła po otoczeniu, jak gdyby kogoś wypatrywała przy okazji odejścia starszego.
Żmija usiadła, szybko przybierając pozycję podobną do Ziębiego Trelu, acz wygodną i wyglądającą jak najnaturalniej.
— Jak ci się powodzi, moja droga? — spytała torite z uprzejmym uśmiechem na pysku.
— Skąd to pytanie? — zdziwiła się cętkowana — Czyżby ktoś rozsyłał na temat mojej rodziny plotki, że musze rozwiewać twe wątpliwości? A może to znowu mój syn sprawia problemy? Czy tak jest?
Oh. Nie tego się spodziewała. Cóż, chyba Zięba była wyczulona na tym punkcie… czyli z powolnego przechodzenia nici. Musiała to zrobić więc inaczej.
— Cóż, nie on sprawia problemy... skoro już o to pytasz, to przejdę do rzeczy, co od jakiegoś czasu zaprząta me myśli. Mamy... pewien wspólny problem, który wypadałoby rozwiązać. Może i już jednego łachudry twój syn się pozbył, ale został jeszcze co najmniej jeden. Morderca Płonącej Pożogi. Zagraża nam wszystkim, zwłaszcza rudym. W tym twoim potomkom i tobie samej.
— Ah... to masz na myśli — rozluźniła się, gdy tematem okazało się coś innego niż jej dzieci. — To prawda, że to problem, ale podobno Różana Przełęcz bada sprawę z tego co słyszałam. Niech ona tym się zajmie, w końcu dba o bezpieczeństwo nas wszystkich czyż nie?
Oh, czyli najpierw wysyła syna i go o to męczy, a potem udaje, że uważa, iż Róża wszystko załatwi? A to szczwana bestia.
— Teorytycznie. W praktyce osobiście sądzę iż jej sukcesy pozostawiają wiele do życzenia. Gagatek wyślizga się nam z nieznanych powodów, a przecież Pożoga nie zginęła na granicy, przy wodzie czy drodze grzmotu, gdzie łatwiej pomieszać zapachy, a w środku naszego terytorium, w biały dzień, nie tak daleko od obozu. Na dodatek nie była w pełni zakopana. Nie było na niej z tego co mi wiadomo żadnej poszlaki. Z jednej strony niby to by świadczyło na korzyść inteligencji zabójcy, ale z drugiej... czemu nie skorzystać ze zmyłki? Nie zostawić podpuch, śladów wskazujących na kogoś innego? Czemu nie dokończyć roboty, jeśli się ją już zaczęło i nie zakopać całkiem ciała, nie wrzucić do rzeki? Moim zdaniem zbrodnia albo nie była przemyślana, albo komuś coś przeszkodziło i musiał kończyć na szybko. A jeśli tak jest, to fakt, iż ta osoba dalej jest na wolności i może się rozbestwić stawia Różę w nie najlepszym świetle, nieprawdaż?
Może i nie była źle nastawiona do liderki, bo jakby mogła, gdy ta zapewniła jej wysoką pozycję, ale tutaj trzeba było przyznać że jak na razie jej nie szło. Normalnie by tego przy nikim nie powiedziała, ale trzeba było uargumentować swe zdanie. No i wiadomo było nie od dziś, że te dwie rodziny nie pałały do siebie miłością, więc jej słowa powinny dobrze rezonować z poglądami na sprawy Zięby.
— Prawda... I co zamierzasz? Podkopać jej opinie w klanie? Powiem ci, że dość okrutnie. Nie spodziewałam się tego po tobie. Prawdziwa z ciebie żmija.
Oh.
Nie tak miało być.
Nie chciała tak wypaść. Ale cóż, skoro to działało, to chyba niestety musiała przedłużyć te szopkę. Nie lubiła odkrywać swojej maski przyjaznej kocicy. Tak, potrafiła taka być, ale często za jej działaniami stały osobiste motywy i nie była święta, na pewno nie w klanowych standardach i dobrze to wiedziała. Poza tym utrzymywanie maski zapewniało element chroniący ją przed podejrzeniami, sprawiający, że koty były bardziej otwarte a to się przydawało.
— Podkopać... ciekawa propozycja. Zastanowię się nad tym — miauknęła, następnie spoglądając na swoje pazury. Wzięła pobliski kamyk i delikatnie zaczęła jeden z nich ostrzyć. — Ale na pewno znaleźć gagatka. Skoro w końcu ona nic nie zrobi to nie można czekać, aż łaskawie ten ktoś się przyzna i liczyć na to, że znowu mu się nie zachce zabić. Mam zamiar... poszukać wskazówek. A niestety według mojej wiedzy mało osób znało lepiej Płonącą Pożogę, niż ty. Muszę przyznać jesteś wszechstronną osobą. Dobrze wychowujesz dzieci i jeszcze utrzymujesz relacje z tak wieloma kotami na takim poziomie, że aż ci zazdroszczę.
Czas było połechtać jej ego. Będzie bardziej skora do rozmowy.
— Och dziękuję. To ciężka praca, ale daje znakomite efekty — wymruczała zadowolona z pochwały. — Owszem. Coś tam ją znałam, ale raczej nie byłam jej tak bliska jak własna rodzina. Umilałam jej czas na pogaduszkach. Biedna w końcu nie ruszała się z legowiska medyka czy też starszyzny. Taka zdolna i piękna, a tak strasznie skończyła. Podobno to wina tego dzikusa z nory. Nasłał na nią potwora, który ją zranił. Nie wierzę, że Pożar wybrał jego zamiast mnie. Ale swój do swego ciągnie. W końcu oboje szpetni. Dobrze, że dzieci się do niego nieupodobniły — rozgadała się.
Cóż, to mógł być zalążek przydatnej znajomości… w końcu Ziębi Trel była skarbnicą plotek.
— To prawda. Zdecydowanie wdały się w ciebie i dobrze dla nich — znów skomplementowała kocicę — gdyby tylko mój syn był taki ułożony, może dałoby się z nim coś więcej zrobić, tak to go w moje plany angażować raczej nie mam po co — stwierdziła, by po chwili spytać — wiesz może, z kim Płonąca Pożoga się najbardziej nie lubiła, i kto spoza rodziny był jej najbliższy?
— Najbardziej nie lubiła się z Gepard i Tropem. Jeśli chodzi o jakieś bliskie relacje poza rodziną to ciężko stwierdzić, bo głównie trzymała się w kręgach rodziny. To tyle... Najbardziej narzekała na tą dwójkę i się nie dziwie. Tropiący Szlak znęcał się w końcu nad mym synem, gdy go szkolił. Dobrze, że Różana Przełęcz coś z tym zrobiła, bo byłam o włos, aby sprawić mu nauczkę. Ale dama... nie bije się z brudasami. Szkoda pazurów... — westchnęła.
— To prawda. Nie należy ich tępić bez konieczności. Od tego są kocury — stwierdziła, oglądając spiłowany pazur, a następnie przenosząc spojrzenie z powrotem na rozmówczynie.
— Otóż to. Ale ojciec mych dzieci nie jest skory do wymierzania sprawiedliwości w mym imieniu. Jedynie mogę prosić o to Piaska, lecz mój syn... niestety przejawia pacyfistyczne zachowanie. W sumie nawet dobrze, bo jest ułożony, ale gorzej, gdy trzeba bronić rodziny. Nie myślałaś kochana o tym, aby sprawić sobie nowego potomka? Słyszałam, że ten twój Smark ostatnio sobie nie radził zbyt dobrze. To cud, że w ogóle został wojownikiem. Jak się trzymasz z tym brzemieniem?
— Cóż, nie najlepiej. Ciągle go trzeba pilnować, by nie wpadł w kłopoty, a nawet nie mówmy o tym, co zrobił na zgromadzeniu, bo tym to prawie mi zawał serca sprawił — miauknęła, krzywiąc się lekko. — twoja Lew ma na niego jednak bardzo dobry wpływ. Trochę się przy niej... osusza i bierze w garść. A o nowym potomku... och, nie wiem, czy znajdzie się jakiś kandydat.
— Och, tak. Lew jest klejnotem w tej rodzinie. Urodziła takie cudne dzieciątka. Trochę jednak brak jej wprawy wychowawczej, ale odziedziczyła co nieco po mnie. Umie sobie radzić z kocurami — zamruczała zadowolona. — Nie musi to być miłość. Wystarczy tylko zaproponować układ. Mi do szczęścia nie był potrzebny partner. Pragnęłam dzieci i je otrzymałam. Nawet jak coś się sypie mam oparcie w kolejnym dziecku. U ciebie sytuacja jednak jest kiepska. Niby wojownik, a ciągle chodzi zasmarkany... Czy jak był kocięciem to niefortunnie upadł, że mu tak zostało?
— Niestety nie. Nigdy nie miał tego co każdy kocur powinien mieć, czyli odwagi. Nie to co jego siostry... — ostatnie zdanie dodała do siebie, ledwo słyszalnie.
Nie powinna była tego mówić, ale myśl o nich sama się jej nasunęła. Jej kochane córki… teraz został jej tylko Smark. I może i był smarkiem, ale był jej smarkiem. Ostatnim, co zostało jej po Glucie, ostatnim, co miała z dawnego życia, poza bliznami, które miały jej już na zawsze przypominać o pożarze, w którym tak wiele straciła. O traumie, którą musiała przeżyć i pamiętać do końca swych dni.
— Hm... rozumiem. Wyrazy współczucia. Nie wiem czy ostatnio widziałaś drugi miot mojej córki... Słodkie maleństwa.
Musiała się otrząsnąć. Nie myśleć o tym teraz. Nie spodziewała się takiej rozmowy, ale przynajmniej miała z kim pogadać, mimo iż z osobą, której do końca ufać chyba nie mogła. Ale to tak jak większości.
— Widziałam ich pewnego razu gdy Ostowy Pęd wpadł na pomysł, by sprawić im prezent. Niestety akurat spały, więc nie za bardzo było jak z nimi porozmawiać, sama rozumiesz. W końcu sen to zdrowie, szczególnie młode go potrzebują. Z tego co jednak udało mi się przyuważyć to jedno z nich jest całe rude.
— Owszem. Cała trójka jest ruda, ale Płomyczek to wdał się w swojego dziadka. Uszka jednak ma po swej mamie, a charakterek... cóż... to jest zagadka. Oby tylko nie wdał się w nie daj Klanie Gwiazdy mego brata... Ten też miał wybujałe ego, phi — fuknęła na samo wspomnienie.
— Mmm, rozumiem. Faktycznie przypomina Rozżarzonego Płomienia. Mam nadzieję, że wda się w niego, bo zdawał się być silny nawet jak na wiek.
— Wolałabym, aby wdał się we mnie. Słyszałam, że Rozżarzony Płomień sprawiał masę problemów i szalał niczym prawdziwa burza po klanie. Dzieci powinny być spokojne, a nie agresywne. Przecież to wstyd, gdy rzucają się z zębami na inne koty. Jak jakieś dzikusy! A takie ułożone młode, które jest niczym aniołek, to dopiero skarb! Już teraz upewniam się czy moja córka dobrze ich wychowuje. Maniery to podstawa. Jak się ich nie wyuczy za kocięctwa potem będzie tylko gorzej.
— Oh, to racja. Zapomniałam o tym, bo znałam go tylko jako starszego. A Lwia Paszcza pierwszy miot wychowała przystało jak na damę, więc na pewno z drugim też sobie poradzi, mimo, iż ciut liczniejszym.
— Oby, oby. W razie co jej we wszystkim pomogę. Mam także doświadczenie. Sama w końcu ją wychowałam. Jestem dumna z tego jak wyrosła — opowiadała i opowiadała i końca nie było widać.
Rozgadana Zięba była wręcz nie do powstrzymania, ale Obserwującej to odpowiadało, tak też oj dużo z nią czasu tamtego dnia spędziła.

***

Następnego dnia, gdy tylko znalazła się okazja, podeszła do Piaszczystej Zamieci, gdy ten był sam.
— Zrobiłam… pewien zwiad i na obecną chwilę najlepszym kandydatem jest Tropiący Szlak — zwróciła się do kremowego.

<Piasku?>

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz