*jakoś niedługo przed tym opkiem co Piasek wrzucił do Lew gdzie wygnali Czarną Łapę*
Właśnie wróciła z krótkiego polowania. Udało jej się upolować nornicę, która akurat zbierała ostatnie resztki jedzenia przed nadejściem Pory Nagich Drzew. Robiło się coraz chłodniej i chłodniej, ale i tak zastanawiała się, gdzie wyjść następnym razem z Ostowym Pędem…
Przez to rozkojarzenie, gdy była już praktycznie w wejściu do legowiska wojowników, nie zdążyła zareagować, gdy niespodziewanie Piaszczysta Zamieć, wujek jej przybranej wnuczki, pojawił się w przejściu.
W wyniku nieuwagi ich obojga, skończyli razem na ziemi.
— Wybacz Obserwująca Żmijo. Śpieszę się — miauknął szybko cętkowany, gdy oboje otrząsali się po wypadku. Nie dało się przeoczyć jego zdenerwowania.
— Czy coś się stało? — spytała szylkretka. Piasek ogólnie był mniej pewny siebie niż jego siostry, ale i tak takie zachowanie nie było dla niego typowe.
— Chodzi o mordercę mojej ciotki. Dalej się nie znalazł. Nikt nic z tym nie robi, a winny wciąż żyje wśród nas. Próbuje go znaleźć, ale... ale sam nie daje rady. Jest za cwany. No i jeszcze ten drugi... — Pokręcił głową, wzdychając ciężko.
Odwróciła na moment spojrzenie. Racja. Ją samą śmierć kocicy też nie obeszła. Może i nie znała jej za dobrze, ale morderstwo to była poważna sprawa. Temat trochę przycichł, więc Żmija przez codzienne obowiązki, a także częste spotkania z Ostowym Pędem przestała o tym rozmyślać. Pamiętała, iż mimo starań Różanej Przełęczy w znalezieniu zbrodniarza, tego i tak nie udało się odnaleźć.
I ten dalej spokojnie żył wśród nich.
Miała ochotę się wzdrygnąć na samą myśl, jak mało prawdopodobną, iż ktoś mógłby zabić ją, albo Smarka, Margaretkę... Osta...
Niby wiedziała, że to mało prawdopodobne, ale jednak. Powinna mocniej skupić na takich rzeczach swoją uwagę. Życie w Klanie Burzy było spokojniejsze i mogło… zaburzyć jej czujność.
— Współczuję — po tych słowach na chwilę zamilkła, by zaraz spytać — a masz już jakieś podejrzenia?
— Cóż... podejrzewam, że to ktoś kto nie lubi mojego rodu... Moja siostra uważa, że to wina Tropiącego Szlaku. Gdy był moim mentorem, znęcał się nade mną... Obserwuje go od tego incydentu ze śmiercią mojej ciotki i nie widzę żadnych oznak, że mógłby to być on. Może doskonale się maskuje, a może kto inny też nas nienawidzi. Na razie nie mam innych podejrzanych.
Ach tak. Ród Piaskowej Gwiazdy, tyranki. Jak mogłaby o niej nie słyszeć. To ta kotka wprowadziła podział na rudych i nierudych, którego pokłosie dalej można było zaobserwować w klanie burzy, zarówno w codziennym życiu, jak i polityce i postrzeganiu przez tutejszych świata. Żmija nie mogła także przeoczyć tego, iż to co mówiła Różana Przełęcz się mocno sprawdzało, jeśli chodziło o większość rodziny z której pochodził Piasek. Rzadko obserwowało się ich z nierudymi w sytuacjach nie będących obowiązkowymi patrolami. No poza Piaskiem, oczywiście.
Właśnie.
Piasek pochodził z tej rodziny. Z rodziny Piaskowej Gwiazdy.
Tak samo, jak Margaretka.
Czuła, jak na samą myśl o tym, że coś mogłoby się stać jej kochanej wnuczce, przybranej, ale mimo to tak bliskiej, jej żołądek ściska się.
Ogień.
Dym.
Krzyk.
Płacz.
Śmierć.
— Wiesz, Piaszczysta Zamiecio... jesteśmy rodziną — zaczęła w końcu ostrożnie, może nawet nieco niepewnie — a rodzina w takich sytuacjach sobie pomaga, czyż nie?
Młodszy zmarszczył czoło i spojrzał na kocice tak, jakby nie rozumiał wypowiadanych przez nią słów.
— Rodziną? Od kiedy?
Żmija spojrzała na niego ciut zdziwiona. Przecież Lew nie raz mówiła przy niej jako o babci jej dzieci, a o swych dzieciach jako wnukach szylkretowej. Czyżby nie było to tak częste w obecności Piaska, że nie wiedział o tym pokrewieństwie, które może i nie było prawdziwe, ale na pewno zakorzenione w umysłach kociąt, przynajmniej Margaretki?
— Przecież twoja siostra twierdzi, iż jej pierwszy miot był dziećmi Smarka. Myślałeś, że dlaczego tak często ich odwiedzałam w żłobku? — zauważyła tę oczywistą oczywistość, jaką była uwaga poświęcana przez nią pierwszemu miotowi Lwiej Paszczy.
Syn Zięby zamrugał zaskoczony. Przez chwilę milczał, jakby układając w głowie informacje, a następnie strzepnął uchem.
— Wybacz... Ostatnio mam bardzo ciężki czas. Wymagają ode mnie nie wiadomo czego, a ja... ja nie potrafię zrobić tego raz a dobrze. Nie znalazłem mordercy ciotki, inny kocur, który nie powinien nawet tu być chodzi wśród nas po tym, jak zrobił coś niewybaczalnego, a siostra i matka nękają mnie o to wszystko jakby to była moja wina... Zapomnij... — Pokręcił łbem, po czym ruszył przed siebie.
Przez chwilę przyglądała mu się. Znała to uczucie. Jej matka też była surowa. Wymagała od niej… wiele. Bardzo wiele. Nawet rzeczy, do których Żmija nie miała predyspozycji. Dopiero po treningu w Klanie Burzy, dłuższym, niż ten Smarka, udało jej się doszlifować swoje umiejętności bitewne, a i tak nie były one imponujące. Zdawała sobie sprawę, iż nie była w te klocki najlepsza.
Po krótkiej chwili, jaka starczyła, by myśli o tym wszystkim przebiegły jej umysł, ruszyła za cętkowanym, by szybko znaleźć się tuż obok niego.
— Skoro masz problem to czemu nie przyjmiesz mojej pomocy? Może i nie jestem najlepszą wojowniczką, ale na coś się przydam — stwierdziła. Chyba każda para oczu, uszu i łap będzie pomocna. Nie mogła też zostawić tego tak po prostu, skoro Margaretka mogła być potencjalnym celem. Miasto ją nauczyło. Zaczyna się od jednego kota, kończy na całym gangu. Nie miała najmniejszego zamiaru pozwolić, by coś się stało Margaretce.
— Przyjmę. Chętnie przyjmę. Ale nie wiem od czego zacząć. Przecież jak zaczniemy każdego wypytywać, to ten nie przyzna się. Już tyle księżyców minęło. Nie ma szans, aby teraz wpadł. Musiałby znów kogoś zabić. A ja... ja nie chcę, aby do tego doszło. Nie kosztem mojej rodziny.
To prawda. Trzeba było być ostrożnym, nie mogli zacząć pytać każdego. Żmija dobrze o tym wiedziała. Teraz nie mieli jednak wyboru, kogoś spytać musieli i to w miarę wprost, bo temat dawno ucichł. Wybrać dobrą osobę także trzeba było. Taką, która mogła coś wiedzieć.
— Może najpierw powtórzmy wszystko co już wiadomo. Płonąca Pożoga wyszła z obozu. Spotkała... chyba Owczą Pierś, a potem nikt już nie widział, poza mordercą. Przynajmniej według naszej wiedzy. Twierdzisz, że może być to z powodu waszego rodu, to prawda... ale czy jest ktoś konkretny, poza Tropiącym Szlakiem, komu zalazła za skórę? Albo kto wyraźnie za nią nie przepadał, lub miałby korzyści z jej śmierci?
— Nie... Nie mam pojęcia. Nie znałem jej dobrze. Dziadek mógłby coś wiedzieć, ale on od dawna już nie żyje.
— A wasz ojciec, Leśny Pożar? — spytała.
— On siedzi tylko z Jelenim Puchem. Nie wiem czy coś widział, ani czy coś słyszał. Nie interesuje go rodzina.
— Dobrze... w takim wypadku... — to dość… komplikowało sprawę… ale nie wszystko stracone. Najlepiej zacząć od tego, co już wiedzieli — można by spróbować podpytać Owczą Pierś, oraz jakieś koty, które często plotkują. Ktoś ci przychodzi do głowy?
— Cóż... moja... matka... — powiedział kremowy wyraźnie z trudem.
— W takim razie można udać się do niej. Może jest coś, czego ci nie powiedziała — stwierdziła.
Piaskowy wpatrywał się w dawną samotniczkę przez dłuższą chwilę spięty.
— Wiesz... Nie wiem czy to dobry pomysł... Mam z nią ostatnio... napięte stosunki.
Oh. Cóż. No trudno. Najwyraźniej… inaczej to załatwi.
— W takim razie... Owcza Pierś ci odpowiada?
— Tak.
Tak też udali się do wspomnianego białego kocura, którego dość szybko dostrzegli na uboczu obozu. Może on da im jakieś wskazówki. Żmija jeszcze z nim za bardzo o tym nie rozmawiała. Może dostrzeże jakiś szczegół w jego wersji wydarzeń, który okaże się przydatny.
***
Niedługo później stało się coś niespodziewanego.
Czarna Łapa wywołał burzę w obozie, mówiąc coś o tym, że zaatakował go Piasek. Brzmiałoby to nielogicznie, gdyby nie jedna, mała rzecz…
„inny kocur, który nie powinien nawet tu być chodzi wśród nas po tym, jak zrobił coś niewybaczalnego, a siostra i matka nękają mnie o to wszystko jakby to była moja wina... Zapomnij...”
Dopiero gdy Czarna Łapa odchodził z obozu, dostrzegła jego oczy.
Niebieskie jak lód.
I jedno spojrzenie na Nagietka, Margaretkę i Lwią Paszczę, o którą otarł się Piasek wystarczyło.
Nie mogła mieć pewności, to prawda. Ale wszystko bardzo dobrze do siebie pasowało.
I mimo, iż od początku wiedziała, że Smark nie był prawdziwym, biologicznym ojcem Margaretki, tak ta sytuacja, poznanie najpewniejszej wersji wydarzeń, świadomość, że rozmawiała z tym kotem, prawdziwym rodzicem Margaretki, którego rodzice byli z kolei jej prawdziwymi dziadkiem… i babcią…
Ją kuła. Bolała.
Musiała się jednak otrząsnąć. W końcu postawiła sobie zadanie, które musiała wykonać.
Już dobrą chwilę miała Ziębę na oku. Od razu po powrocie z porannego patrolu granicznego postanowiła ją wypatrzeć, co udało jej się. Tak też po zasłużonym posiłku wróciła do legowiska wojowników, wylizała się porządnie i dopiero wtedy, gdy była już gotowa, a rozmówca rudej, Drozdowy Szept, pożegnał się i oddalił, Obserwująca Żmija podeszła z gracją do kocicy. Wiedziała, jakim typem jest Zięba. Musiała się dobrze prezentować. Dlatego też wcześniej dokładnie wylizała całe swe futro, by jak najlepiej wyglądać.
— Dzień dobry, Ziębi Trelu — miauknęła, skinąwszy kocicy głową — można się dosiąść? — spytała.
— Oczywiście. Zapraszam — rzekła miło. Nie dało się nie dostrzec gracji w jej ruchach i nienagannej postawie. Co jednak nie umknęło uwadze dawnej samotniczki, to to, iż starsza oczami wodziła po otoczeniu, jak gdyby kogoś wypatrywała przy okazji odejścia starszego.
Żmija usiadła, szybko przybierając pozycję podobną do Ziębiego Trelu, acz wygodną i wyglądającą jak najnaturalniej.
— Jak ci się powodzi, moja droga? — spytała torite z uprzejmym uśmiechem na pysku.
— Skąd to pytanie? — zdziwiła się cętkowana — Czyżby ktoś rozsyłał na temat mojej rodziny plotki, że musze rozwiewać twe wątpliwości? A może to znowu mój syn sprawia problemy? Czy tak jest?
Oh. Nie tego się spodziewała. Cóż, chyba Zięba była wyczulona na tym punkcie… czyli z powolnego przechodzenia nici. Musiała to zrobić więc inaczej.
— Cóż, nie on sprawia problemy... skoro już o to pytasz, to przejdę do rzeczy, co od jakiegoś czasu zaprząta me myśli. Mamy... pewien wspólny problem, który wypadałoby rozwiązać. Może i już jednego łachudry twój syn się pozbył, ale został jeszcze co najmniej jeden. Morderca Płonącej Pożogi. Zagraża nam wszystkim, zwłaszcza rudym. W tym twoim potomkom i tobie samej.
— Ah... to masz na myśli — rozluźniła się, gdy tematem okazało się coś innego niż jej dzieci. — To prawda, że to problem, ale podobno Różana Przełęcz bada sprawę z tego co słyszałam. Niech ona tym się zajmie, w końcu dba o bezpieczeństwo nas wszystkich czyż nie?
Oh, czyli najpierw wysyła syna i go o to męczy, a potem udaje, że uważa, iż Róża wszystko załatwi? A to szczwana bestia.
— Teorytycznie. W praktyce osobiście sądzę iż jej sukcesy pozostawiają wiele do życzenia. Gagatek wyślizga się nam z nieznanych powodów, a przecież Pożoga nie zginęła na granicy, przy wodzie czy drodze grzmotu, gdzie łatwiej pomieszać zapachy, a w środku naszego terytorium, w biały dzień, nie tak daleko od obozu. Na dodatek nie była w pełni zakopana. Nie było na niej z tego co mi wiadomo żadnej poszlaki. Z jednej strony niby to by świadczyło na korzyść inteligencji zabójcy, ale z drugiej... czemu nie skorzystać ze zmyłki? Nie zostawić podpuch, śladów wskazujących na kogoś innego? Czemu nie dokończyć roboty, jeśli się ją już zaczęło i nie zakopać całkiem ciała, nie wrzucić do rzeki? Moim zdaniem zbrodnia albo nie była przemyślana, albo komuś coś przeszkodziło i musiał kończyć na szybko. A jeśli tak jest, to fakt, iż ta osoba dalej jest na wolności i może się rozbestwić stawia Różę w nie najlepszym świetle, nieprawdaż?
Może i nie była źle nastawiona do liderki, bo jakby mogła, gdy ta zapewniła jej wysoką pozycję, ale tutaj trzeba było przyznać że jak na razie jej nie szło. Normalnie by tego przy nikim nie powiedziała, ale trzeba było uargumentować swe zdanie. No i wiadomo było nie od dziś, że te dwie rodziny nie pałały do siebie miłością, więc jej słowa powinny dobrze rezonować z poglądami na sprawy Zięby.
— Prawda... I co zamierzasz? Podkopać jej opinie w klanie? Powiem ci, że dość okrutnie. Nie spodziewałam się tego po tobie. Prawdziwa z ciebie żmija.
Oh.
Nie tak miało być.
Nie chciała tak wypaść. Ale cóż, skoro to działało, to chyba niestety musiała przedłużyć te szopkę. Nie lubiła odkrywać swojej maski przyjaznej kocicy. Tak, potrafiła taka być, ale często za jej działaniami stały osobiste motywy i nie była święta, na pewno nie w klanowych standardach i dobrze to wiedziała. Poza tym utrzymywanie maski zapewniało element chroniący ją przed podejrzeniami, sprawiający, że koty były bardziej otwarte a to się przydawało.
— Podkopać... ciekawa propozycja. Zastanowię się nad tym — miauknęła, następnie spoglądając na swoje pazury. Wzięła pobliski kamyk i delikatnie zaczęła jeden z nich ostrzyć. — Ale na pewno znaleźć gagatka. Skoro w końcu ona nic nie zrobi to nie można czekać, aż łaskawie ten ktoś się przyzna i liczyć na to, że znowu mu się nie zachce zabić. Mam zamiar... poszukać wskazówek. A niestety według mojej wiedzy mało osób znało lepiej Płonącą Pożogę, niż ty. Muszę przyznać jesteś wszechstronną osobą. Dobrze wychowujesz dzieci i jeszcze utrzymujesz relacje z tak wieloma kotami na takim poziomie, że aż ci zazdroszczę.
Czas było połechtać jej ego. Będzie bardziej skora do rozmowy.
— Och dziękuję. To ciężka praca, ale daje znakomite efekty — wymruczała zadowolona z pochwały. — Owszem. Coś tam ją znałam, ale raczej nie byłam jej tak bliska jak własna rodzina. Umilałam jej czas na pogaduszkach. Biedna w końcu nie ruszała się z legowiska medyka czy też starszyzny. Taka zdolna i piękna, a tak strasznie skończyła. Podobno to wina tego dzikusa z nory. Nasłał na nią potwora, który ją zranił. Nie wierzę, że Pożar wybrał jego zamiast mnie. Ale swój do swego ciągnie. W końcu oboje szpetni. Dobrze, że dzieci się do niego nieupodobniły — rozgadała się.
Cóż, to mógł być zalążek przydatnej znajomości… w końcu Ziębi Trel była skarbnicą plotek.
— To prawda. Zdecydowanie wdały się w ciebie i dobrze dla nich — znów skomplementowała kocicę — gdyby tylko mój syn był taki ułożony, może dałoby się z nim coś więcej zrobić, tak to go w moje plany angażować raczej nie mam po co — stwierdziła, by po chwili spytać — wiesz może, z kim Płonąca Pożoga się najbardziej nie lubiła, i kto spoza rodziny był jej najbliższy?
— Najbardziej nie lubiła się z Gepard i Tropem. Jeśli chodzi o jakieś bliskie relacje poza rodziną to ciężko stwierdzić, bo głównie trzymała się w kręgach rodziny. To tyle... Najbardziej narzekała na tą dwójkę i się nie dziwie. Tropiący Szlak znęcał się w końcu nad mym synem, gdy go szkolił. Dobrze, że Różana Przełęcz coś z tym zrobiła, bo byłam o włos, aby sprawić mu nauczkę. Ale dama... nie bije się z brudasami. Szkoda pazurów... — westchnęła.
— To prawda. Nie należy ich tępić bez konieczności. Od tego są kocury — stwierdziła, oglądając spiłowany pazur, a następnie przenosząc spojrzenie z powrotem na rozmówczynie.
— Otóż to. Ale ojciec mych dzieci nie jest skory do wymierzania sprawiedliwości w mym imieniu. Jedynie mogę prosić o to Piaska, lecz mój syn... niestety przejawia pacyfistyczne zachowanie. W sumie nawet dobrze, bo jest ułożony, ale gorzej, gdy trzeba bronić rodziny. Nie myślałaś kochana o tym, aby sprawić sobie nowego potomka? Słyszałam, że ten twój Smark ostatnio sobie nie radził zbyt dobrze. To cud, że w ogóle został wojownikiem. Jak się trzymasz z tym brzemieniem?
— Cóż, nie najlepiej. Ciągle go trzeba pilnować, by nie wpadł w kłopoty, a nawet nie mówmy o tym, co zrobił na zgromadzeniu, bo tym to prawie mi zawał serca sprawił — miauknęła, krzywiąc się lekko. — twoja Lew ma na niego jednak bardzo dobry wpływ. Trochę się przy niej... osusza i bierze w garść. A o nowym potomku... och, nie wiem, czy znajdzie się jakiś kandydat.
— Och, tak. Lew jest klejnotem w tej rodzinie. Urodziła takie cudne dzieciątka. Trochę jednak brak jej wprawy wychowawczej, ale odziedziczyła co nieco po mnie. Umie sobie radzić z kocurami — zamruczała zadowolona. — Nie musi to być miłość. Wystarczy tylko zaproponować układ. Mi do szczęścia nie był potrzebny partner. Pragnęłam dzieci i je otrzymałam. Nawet jak coś się sypie mam oparcie w kolejnym dziecku. U ciebie sytuacja jednak jest kiepska. Niby wojownik, a ciągle chodzi zasmarkany... Czy jak był kocięciem to niefortunnie upadł, że mu tak zostało?
— Niestety nie. Nigdy nie miał tego co każdy kocur powinien mieć, czyli odwagi. Nie to co jego siostry... — ostatnie zdanie dodała do siebie, ledwo słyszalnie.
Nie powinna była tego mówić, ale myśl o nich sama się jej nasunęła. Jej kochane córki… teraz został jej tylko Smark. I może i był smarkiem, ale był jej smarkiem. Ostatnim, co zostało jej po Glucie, ostatnim, co miała z dawnego życia, poza bliznami, które miały jej już na zawsze przypominać o pożarze, w którym tak wiele straciła. O traumie, którą musiała przeżyć i pamiętać do końca swych dni.
— Hm... rozumiem. Wyrazy współczucia. Nie wiem czy ostatnio widziałaś drugi miot mojej córki... Słodkie maleństwa.
Musiała się otrząsnąć. Nie myśleć o tym teraz. Nie spodziewała się takiej rozmowy, ale przynajmniej miała z kim pogadać, mimo iż z osobą, której do końca ufać chyba nie mogła. Ale to tak jak większości.
— Widziałam ich pewnego razu gdy Ostowy Pęd wpadł na pomysł, by sprawić im prezent. Niestety akurat spały, więc nie za bardzo było jak z nimi porozmawiać, sama rozumiesz. W końcu sen to zdrowie, szczególnie młode go potrzebują. Z tego co jednak udało mi się przyuważyć to jedno z nich jest całe rude.
— Owszem. Cała trójka jest ruda, ale Płomyczek to wdał się w swojego dziadka. Uszka jednak ma po swej mamie, a charakterek... cóż... to jest zagadka. Oby tylko nie wdał się w nie daj Klanie Gwiazdy mego brata... Ten też miał wybujałe ego, phi — fuknęła na samo wspomnienie.
— Mmm, rozumiem. Faktycznie przypomina Rozżarzonego Płomienia. Mam nadzieję, że wda się w niego, bo zdawał się być silny nawet jak na wiek.
— Wolałabym, aby wdał się we mnie. Słyszałam, że Rozżarzony Płomień sprawiał masę problemów i szalał niczym prawdziwa burza po klanie. Dzieci powinny być spokojne, a nie agresywne. Przecież to wstyd, gdy rzucają się z zębami na inne koty. Jak jakieś dzikusy! A takie ułożone młode, które jest niczym aniołek, to dopiero skarb! Już teraz upewniam się czy moja córka dobrze ich wychowuje. Maniery to podstawa. Jak się ich nie wyuczy za kocięctwa potem będzie tylko gorzej.
— Oh, to racja. Zapomniałam o tym, bo znałam go tylko jako starszego. A Lwia Paszcza pierwszy miot wychowała przystało jak na damę, więc na pewno z drugim też sobie poradzi, mimo, iż ciut liczniejszym.
— Oby, oby. W razie co jej we wszystkim pomogę. Mam także doświadczenie. Sama w końcu ją wychowałam. Jestem dumna z tego jak wyrosła — opowiadała i opowiadała i końca nie było widać.
Rozgadana Zięba była wręcz nie do powstrzymania, ale Obserwującej to odpowiadało, tak też oj dużo z nią czasu tamtego dnia spędziła.
***
Następnego dnia, gdy tylko znalazła się okazja, podeszła do Piaszczystej Zamieci, gdy ten był sam.
— Zrobiłam… pewien zwiad i na obecną chwilę najlepszym kandydatem jest Tropiący Szlak — zwróciła się do kremowego.
<Piasku?>
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz