Aktualnie
Wziąłem głęboki wdech, otwierając sklejone oczka. Przed moim obliczem ukazał się nieznany mi dotąd kot. Tak dokładniej, kotka.
— Otworzył oczy! — wyszeptała, wpatrując się we mnie.
Zacząłem piszczeć i bezradnie machać łapkami, nie wiedząc, że kocica nie ma złych zamiarów.
— Już ciciciii, maleństwo, wszystko jest już dobrze, jesteś bezpieczny — mruknęła czule arlekinka, a jej uszy lekko opadły, kiedy się nade mną pochyliła.
Przestałem piszczeć i zacząłem uważnie obserwować nieznaną mi istotę. Nagle zdałem sobie sprawę z tego, że nie wiem, gdzie jestem. Pamiętałem tylko imiona.
— Gdzie jestem?! — pisnąłem.
— Nieważne gdzie jesteś, ważne, że jesteś bezpieczny. Jak się nazywasz? Pamiętasz może cokolwiek? Nie bój się maluchu, jesteś tu bezpieczny, Klan Nocy się tobą zajmie! To znaczy, ja się tobą zajmie! Jesteś taki słodziutki! Jejku, jak dobrze, że Szałwiowe Serce i Wężynowy Splot Cię znaleźli!
Na pytanie kotki zacząłem się zastanawiać. Kiedy wypowiedziała imię ”Szałwiowe Serce”, w głowie pojawiły mi się trzy bardzo rozmyte sylwetki. Jedna była lepiej widoczna. Masywna, w większości biała, jednak na łapach odznaczająca się również niebieskim. Coś w środku mówiło mi, że jego imię podobne jest do szałwii. Szałw, Staw? Coś na S… Nie wiedziałem, co. Jeszcze. Coś świtało mi w głowie. Nie chciałem się nad tym rozwodzić, więc przeskoczyłem do następnej sylwetki. Była to na pewno kotka. Nie jakaś duża — może trochę mniejsza od kocura stojącego po jej lewej — czarna, z zielonymi oczami i długą sierścią. Jej imię… Wydawało mi się, że było związane z niebem, jednak nie miałem więcej “wskazówek”, więc przeszedłem do kocura, który wyglądał niczym jej kopia, tylko że i płci przeciwnej, oraz lepszej budowy. Wyższy, najwyraźniej młodszy. Gdzieś w środku wiedziałem, że te koty nie są byle kim, jednak za nic nie mogłem sobie przypomnieć, o co mogło chodzić. Może to przyjaciele? Może rodzina? A może wrogowie? Jedyne, co było dla mnie pewne, to to, jak nazywam się ja.
— J-jeste-em S-szept — mruknąłem ledwo słyszalnie, błękitnymi ślepkami wpatrując się w rozmówczynię.
— O-o czyli masz imię! Pamiętasz coś jeszcze? Może jest ktoś jeszcze tak słodki, jak ty, Szepciku? J-jejku, przecież ja się nie przedstawiłam! Nazywam się Nenufarowy Kielich i obiecuję, że się tobą zaopiekuje skarbie! Masz przepiękne imię! Jejku, zawsze chciałam mieć kociaki, a teraz w końcu jednego mam! Z-znaczy, jeśli się zgodzisz, żebym się tobą zaopiekowała! Ale raczej się zgodzisz, prawda?
Kotka była zdecydowanie uradowana moim istnieniem, bardzo się ekscytując. Wydawała się być miła, jednak nadal nie wiedziałem, czy mogę jej ufać. Mimo to, jej uśmiech w końcu mnie zaraził i również się uśmiechnąłem. Zaraz później jednak przestałem to robić, z niewiadomych mi przyczyn bojąc się, że ktoś zaraz mnie uderzy. Nikt jednak nawet nie zamachnął się na mnie łapką. Po plecach przeszedł mnie dreszcz, a w głowie pojawił się zamglony obraz pazurów błyszczących w promieniach słońca, pośród bardzo ciemnej nory. W tle były niewyraźne krzyki, przebijające się przez coraz głośniejszy płacz kociaka. Grymas pojawił się na moim pyszczku, a niepokój nieprzyjemne kłuł w brzuch. Oczy zapiekły mnie, a ja poczułem, jak łzy strachu wymieszanego z bólem spływają po moim pyszczku. Zacząłem niespokojnie piszczeć. Pisk przemienił się w kwilenie, a z kwilenia narodził się wrzask. Kocięcy, przerażający, przeszywający uszy wrzask. Ślepia Nenufary zwęziły się, a ona sama zaczęła mnie uspokajać. Bez skutku. Nagle obok nas pojawiła się czarno-biała kotka ze znakiem lotosu na czole. Jej aksamitna sierść pachniała ziołami. Kojący aromat nieco złagodził mój niepokój. Łzy przestały spływać, jednak krzyk nadal przeszywał uszy kotów przebywających bliżej. Zielonooka kocica spojrzała na mnie z niemożliwym grymasem na pysku, szepcząc coś do czarnej kotki.
— Mam go tak zostawić samego i to jeszcze w takim stanie? — odpowiedziała medyczce, wlepiając we mnie ciepłe, matczyne spojrzenie pełne miłości.
— Nenufarowy Kielichu, chodź, zaraz do niego wrócisz — miauknęła, najwyraźniej nie mając czasu na kłócenie się ze starszą od siebie.
W końcu arlekinka podniosła się.
— Zaraz do ciebie wrócę, kochanie — szepnęła, czule liżąc mnie między uszami.
Następnie dwie kotki zniknęły, opuszczając legowiska medyka.
Zostałem sam. Nie wiedziałem, ile minęło czasu. Wydawało mi się, jakbym płakał już całe wieki. Bez żadnego skutku. Nadal byłem sam. Powoli przestawałem płakać, ale nie dlatego, że się uspokajałem, ale dlatego, że nie miałem już siły. Nagle do legowiska weszła kotka. Była smukła, wysoka i co najważniejsze, wyglądała na miłą. Jedna z jej tylnych łap była lekko podniesiona do góry. Sterczał w niej kolec. Wyglądał na duży i bolesny…
— Jest tu ktoś, jakiś medyk? — spytała, w odpowiedzi dostając jedynie ciche popiskiwanie przerażonego kocięcia.
Gąbczasta Łapa wyszła po zioła, więc nikt nas nie słyszał.
Zacząłem się zastanawiać, czy powiedzieć kotce, dlaczego nikt jej nie odpowiada.
— No halo?!
Swoimi błękitnymi oczkami o kolorze lodu, wypatrywałem wracającej Nenufar, wraz z medyczką.
— Czy naprawdę nikogo tutaj nie ma? Co to za legowisko medyka?!
Na nic.
— G-gąbczasta Lapa poszla po ziola, a-a Pani Medyc-cka i Nen-nufarowy K-kielich gd-dzies wyszly… — mruknąłem półgłosem, bojąc się, że nie powinienem się odezwać.
< Pani Nieznajoma? >
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz