Był wczesny ranek, większość mieszkańców żłobka spała. Jej matka jeszcze chwilę temu również była zajęta tą czynnością, ale teraz mierzyła córkę niezadowolonym, wciąż zaspanym wzrokiem. No tak, pewnie teraz nakrzyczy na szylkretkę, jak to ta śmiała ją obudzić i jeszcze prosić o jakieś brudne historyjki. Melodyjka naprawdę zaczynała mieć dość jej zachowania. O ile przy pierwszych dwóch księżycach życia wręcz ubóstwiała to, że Kwitnąca Polana niespecjalnie troszczy się o nią tak, jak inne karmicielki o swoje dzieci oraz, że pozwala jej na wszystko, tak z czasem taka ignorancja rodzicielki zaczęła coraz bardziej dotykać koteczkę, wprowadzać w stan dziwnej pustki, braku zrozumienia oraz wsparcia.
— Czy ja wspominałam coś o tym, że masz mnie nie budzić smarkulo? — warknęła. Ups, była znacznie bardziej zła, niż kotka mogłaby się tego spodziewać.
— Tak, fspominałaś, ale… — burknęła, po czym uświadomiła sobie, że nie ma nic na swoją obronę. Może tym razem mama miała rację? Może to ona powinna być grzeczniejsza?
Kocica prychnęła, pacnęła ją ogonem, raczej nie w geście miłości, a następnie odwróciła się, by wrócić do drzemania, chyba jej ulubionego zajęcia, oczywiście bo pielęgnacji własnego futra, które przecież musi lśnić! Melodyjka westchnęła i również się obróciła. Jej oczom ukazała się mała, puchata, cynamonowo szylkretowa calico kotka, znacznie mniejsza od niej. Jej brązowe oczka przyglądały się niepewnie starszej. Liliowa przekrzywiła łebek. Kojarzyła to specyficzne futro, to była chyba… jedno z kociąt Koniczynki, tak, siostra Słonika! Koteczka nie mogła ukryć, że jeśli ta młoda faktycznie była siostrą srebrnego, na sam początek dostawała zwiększone zaufanie i uznanie. Przez ich jedną wyprawę Melodyjka bowiem zdążyła polubić syna byłej pieszczoszki, więc jej kocięcy umysł automatycznie lubił wszystko, co z nim związane. Chciała już coś powiedzieć, ale wtedy kotka wstała i ostrożnie podeszła do niej.
— Um… Cieść — przywitała się powoli. — Tjo ty jeśteś Melodiyjka, plawda? Mój blat baldzio ciem lubi, więć teź chciałam ciem poźnać — wyjaśniła. Widać było, jak bardzo się stresuje.
Na pyszczku córki Zakręconego Ucha zagościł uśmiech. Bardzo podobał jej się fakt, że ta młoda była zainteresowana jej osobą i chciała ją poznać bliżej. W takim razie nic nie szkodzi na przeszkodzie, żeby zrobiły coś razem. A może oprowadzka po obozie, jak ze Słonikiem? Nie… jeszcze nie teraz.
— No hej — miauknęła przyjaźnie. — Jak mas na imię?
— Blusć — odpowiedziała, chyba już się uspokajając.
Hm, Blusć. Całkiem ładnie. Melodyjka usiadła, przez chwilę zastanawiając się, co mogą robić. Skoro kotka chciała ją poznać, to może tak na dobry początek pobawią się w zapasy? O tak, zapasy są dobre na wszystko! Zmrużyła z ekscytacją żółte ślepia.
— Dobse Blusć, to możemy pobafić się w zapasy! — oznajmiła radośnie.
Nie była pewna, czy kotka była zadowolona z tej propozycji czy nie, jednak nie zważając na to skoczyła na nią, przygważdżając łapkami do ziemi. Cynamonowa była od niej znacznie mniejsza i bardziej kluskowata, a jednak udało jej się zaraz wymknąć spod uścisku. Liliowa strzepnęła uchem i bez wahania pognała za nią przez cały żłobek, omal nie wpadając na śpiącą Pylisty Świt. Ominęła ją jednak zwinnym susem, skacząc na "przeciwniczkę", jednak ta odskoczyła w bok. Och, szybka była. Tym razem to ona obróciła się i skoczyła na Melodyjkę. W tej szarpaninie nawet nie zauważyły, że obudziły Koniczynkę i połowę kociaków w kociarni. Ups…
<Bluszcz?>
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz