— Musimy porozmawiać — skwitowała medyczka, wychodząc z kociarni.
Kocur poczuł nieprzyjemny dreszcz na karku. Niepokój, że ta kupa futra, zwana też Lśniącą Łapą, się wygadała ogarnął czarno-białego wojownika. Zestresowany wpatrywał się w przyjaciółkę, czując jak łapy automatycznie mu miękną, a serce niebezpiecznie przyspiesza.
— O-o czym? — zapytał nieco tępo.
Poważny wyraz pyszczka Słodkiego Języka nie ułatwiał mu sprawy.
— Oj ty dobrze wiesz co masz na sumieniu — rzuciła groźnie z lekką pogardą w ślipiach.
Aronia nerwowo przełknął ślinę.
— T-to może się przejdziemy i pogadamy? — zaproponował, nie chcąc by zaraz pół obozu ich podsłuchało.
Dziwnopyska kiwnęła łbem i ruszyła w stronę wyjścia z obozu. Wojownik zaraz za nią dość ślimaczym tempem, gdyż przez krótkie łapki medyczki nie poruszała się ona zbyt dużą prędkością. Czując jak drżą mu łapy, ostrożnie kład je na kłodzie, próbując nie zlecieć do otaczającego obozowiska jeziora. Ruszyli w stronę lasu leżącego na niedaleko ich obozowiska. Szli w ciszy, żaden z nich jakoś nie zamierzało jej przerwać. Aroniowy Podmuch jakoś za bardzo się bał, a Słodki Język oczekiwała, że kocur zrozumie swój błąd i sam zacznie przepraszać za swą bezmyślność. Po jakimś dłuższym czasie jednak milczenia czarna kotka zatrzymała się, a jej dwukolorowe ślipia spoczęły na kocurze.
— Aronio nawet nie wiesz jak zawiodłeś mnie z tamtym momencie — zaczęła medyczka, kręcąc łebkiem. — Coś ty sobie myślał, co? Co skłoniło cię do takiej bezmyślności? — zadawała kolejne pytania.
Aroniowy Podmuch chyba po raz pierwszy w swym życiu spuścił wzrok przed kotką. Epicko zaniepokojony otworzył pysk, szukając w głowie odpowiednich słów. Wiedział, że dostanie po bęckach za swój niemały nałóg oraz wciągnięcie w to córkę Pstrągowe Pyska. Nie chciał się tej rozmowy, bo nienawidził przyznawać się do błędów, a tym bardziej krytyki. Jakby mógł uciekłby gdzie pieprz rośnie, a potem zaćpał kocimiętką uciekając od tego problemu, ale wiedział, że kotka nie odpuściłaby mu tak łatwo.
— Ja... ja naprawdę nie chciałem — mamrotał cicho, czując upokorzenie. — To był wypadek — dodał z powagą, zerkając na rozgniewaną medyczkę.
Kita kotki pofrunęła do góry.
— Wypadek? — powtórzyła zdziwiona. — Może jeszcze ta ryba magicznie teleportowała się do pyska Malinka? — zadrwiła.
Aronia osłupiał na chwilę. Z gubiony z tropu, wydał z siebie tylko głośne.
— Co?
— Pstro — odpowiedziała mu medyczka. — Takie małe kociaki powinny stopniowo zaczynać jeść stałe pokarmy, a nie mieć rybę wpychaną do gardła — pouczyła zaskoczonego kocura.
Aroniowy Podmuch zaczął cicho w myślach dziękować Klanu Gwiazd za to, że jeszcze dziś nie skończy jako nowy dywanik Pstrągowego Pyska i zwrócił pysk w stronę czarnej kotki.
— Przeklęte konfidenty — mruknął pod nosem, po czym uniósł pysk. — To jak mają rosnąć, co? Ja jadłem ryby od małego i jakoś mi nic nie jest — warknął niczym prawdziwy wzgardliwy staruch.
Słodki Język pokręciła łbem z zawodem.
— Bo Dryfujący Obłok już był tak stary, że niedowidział — miauknęła medyczka, podchodząc do przyjaciela. — Po prostu następnym razem jak będziesz dawał im rybę, nie wciskaj im na siłę do gardeł, okay?
Aronia niechętnie kiwnął łbem i zażenowany tą całą sytuacją kopnął pobliski kamyk, który poleciał w pobliskie krzaki. Zdenerwowane miauknięcie oraz nagłe poruszenie krzewu, ujawniło kryjące się w nich koty. Aroniowy Podmuch zjeżył się automatycznie i wypruł do przodu. Modląc się, żeby to nie był żaden Nocniak, przeskoczył krzak i objął ostrym spojrzeniem podsłuchujących. Trójka kociąt spojrzała na nieco zaskoczona. Kocur nieco zdębiał na widok swych przeciwników, lecz z jego pyska nie zniknęła złość.
— Co tu robicie Pieszczoszki? — zapytał, z pogardą wlepiając ślipia w trójkę kociąt aż przesiąkniętą zapachem Dwunogów.
Słodki Język pogoniła Aronię i spojrzała na kryjące się w krzewie kocięta. Dwójka kotek o syjamskim ubarwieniu i śmiesznie krótkich ogonkach mierzyła równie ostrym spojrzeniem wojownika, a jedyny ciemnoszary kocurek siedział spokojnie, obserwując mrówki chodzące po trawie. Jako jedyny zdawał się być nieprzejęty tą całą sytuacją.
— Aroniowy Podmuchu co to za kocięta? — spytała zaskoczona medyczka, obserwując maluchy.
— Jestem Mucha, a to Ropucha — przedstawiła się jedna z syjamek, wysuwając się na przód.
Jej niebieskie ślipia zdawały się być pozbawione strachu.
— A to Wężyk — dodała po chwili. — Lepszym pytaniem jest kim wy jesteście? — syknęła, jeżąc sierść.
Wyglądała jakby ona tu była dorosłym kotem, a Aronia i Słodka intruzami na ich terenie.
— Wkroczyliście na nasz teren i lepiej zmywajcie się szybko nim wróci nasz tata! — warknęła jej siostra bliźniaczka. — Spadajcie wyrzygane kłaki zanim spuścimy wam bęcki — mruknęła ostro.
Aronia spojrzał zdziwiony na kotki, a to na medyczkę i jednym ruchem łapy przygwoździł Ropuchę do ziemi.
— Ah tak? Powodzenia życzę — mruknął wrednie, obserwując próbującą się wydostać z pod jego łapy koteczkę.
— Puść mnie! — syczała, rwąc się jak opęta. — Zaraz wydrapie ci te paskudne ślipia, a potem resztę futra i nawet matka cię nie pozna — groziła mu syjamka, wściekle prychając.
Nie czekająca na obrót spraw Mucha, rzuciła się siostrze na ratunek, ale także skończyła pod łapą wojownika, który coraz lepiej się bawił. Nie przejęty wrzaskami sióstr Wężyk nadal obserwował mrówki, będąc w swoim świecie.
— Aronio, proszę puść je, to tylko małe kociaki — miauknęła łagodnie medyczka, podchodząc do przyjaciela.
Czarno-biały westchnął i uwolnił z pod łap dwie dzikuski, które wycofując się, obrzuciły go falą obelg.
— Spadaj dziwnopyski potworze — syknęła w podzięce Ropucha. — Nie potrzebujemy twojej łaski
Nie przejęta tymi wyzwiskami Słodki Język, mruknęła cicho do Aronii.
— Chyba rodzice je porzucili — wskazała łapką na obłocone i zaniedbane futerko kociaków. — Musimy się nimi zając — dodał, spoglądając z oczekiwaniem na przyjaciela.
Wojownik wywrócił oczami. Ostatnie czego potrzebował to niańczenie tych dwóch małych potworów i ich brata.
— Naprawdę musimy — stęknął cicho.
<Słodki Języku?>
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz