Mina Różanej Przełęczy była nietęga, ale kotka cały czas wyglądała na niezadowoloną z życia, więc różnica między jej standardowym wyrazem pyska a tym obecnym była niewielka. Wydawała się na dodatek zmęczona tym, że w ogóle musiała ich gdzieś ciągnąć.
Bicie serca Przepiórki gwałtownie przyspieszyło, gdy pojęła, dokąd zmierzają. To było oczywiste, że na zgromadzeniu musiało się coś zadziać. Próbowała się oszukiwać, że to jakaś błaha sprawa, ale wyraźny zapach jej dawnego domu był jednoznaczną odpowiedzią.
Niemalże bezgłośnie wyszeptała "O nie", widząc na horyzoncie jedną, skuloną sylwetkę. Gdy tylko znaleźli się bliżej, postać zerwała się ze swojego miejsca i z każdym jej oddechem odległość między nimi znacznie się zmniejszała.
Ojciec zamknął ją w szczelny uścisku, omal jej nie wywracając.
Mimo wszystko była zdezorientowana. Stała tak niepewna swych ruchów, rozglądając się na boki. Czy powinna coś zrobić, czy lepiej stać dalej jak drzewo i pozwolić ojcu wydusić z niej resztki życia, czy może w ogóle zejść na zawał z nadmiaru stresu?
Już po powrocie kotów ze zgromadzenia i ich dziwnych spojrzeniach w jej stronę, mogła się domyśleć, że coś było na rzeczy. To jednak, że Różana Przełęcz przyprowadziła ją prosto w objęcia ojca, ją zaskoczyło.
— Już chyba wystarczy, tato — wykrztusiła, nie wiedząc, czy wciąż była godna się do niego tak zwracać. Była w końcu córką marnotrawną. — O... Hm... Co tu robisz? — palnęła, szukając wzrokiem wyjścia z tej stresującej sytuacji.
Dalsza rozmowa przebiegła wbrew jej oczekiwaniom. Myślała, że szybko wyjaśnią sobie sprawę, bez wchodzenia w szczegóły. Zamiast tego w grę weszły emocje, i to duża ilość emocji. Nie była na to gotowa, ale gdy w końcu wyznała, co jej ciąży na sercu, a Agrest zdawał się z tym pogodzić, poczuła pewną ulgę.
Odchodząc z miejsca spotkania, miała na uwadze, że musi jeszcze przeżyć reakcje członków Klanu Burzy. Jeśli oni zaakceptują jej kłamstwo i pozwolą jej zapracować na dobre imię, to najgorsze będzie miała już za sobą.
Wierzyła, że mając Szepczącą Pustkę u boku, wszystko może pójść dobrze.
***
I teraz oboje znaleźli się w legowisku uczniowskim, patrząc na siebie przez dłuższą chwilę w milczeniu, jakby jedno słowo miało doprowadzić do katastrofy na cały las.
— Wiesz... — zaczęła przeciągle, wypuszczając ze świstem powietrze z płuc. — To bardzo miłe, że dotrzymujesz mi tu towarzystwa. Nie trzeba było, ale doceniam, że z własnej woli, bez żadnego przymusu, będziemy spać w tym samym miejscu co ja — mruknęła, próbując choć trochę rozluźnić atmosferę.
Źle się czuła z myślą, że każdy wiedział, że nie była przybłędą od pieszczochów, a uciekinierką z Owocowego Lasu. Przynajmniej Króliczy Nos dalej ją dzielnie trenował, nie przejmując się tym, kim była, ani nie pytając nawet o szczegóły. Po prostu dalej sumiennie wykonywał swój obowiązek, a ona czuła się dobrze z faktem, że potrafiła wykonywać wszelkie podstawowe czynności.
Szept po tej przemowie spojrzał na nią dość przeciągle, znacząco i na pewno bez tryskania energią.
— O tak, widzisz, to wszystko było zaplanowane — odezwał się w końcu, z typową teatralną nutą, jakby chwilę temu nie był pozbawionym chęci do życia kotem. — W końcu spędzanie czasu z naszą drogą uczennicą nie byłoby zabawne, gdybym nie mógł podczas snu używać swojego nowego przepiórkowego posłania — stwierdził, rozglądnąwszy się dookoła. — W tym wypadku nie będę musiał nawet znosić sobie mchu na legowisko.
Potrzebowała chwili, by połapać się w jego toku rozumowania. Gdyby mogła, zdjęłaby z siebie futro, wykopała dziurę i je tam schowała, byleby on go nie dorwał.
— Myślę, że i tak jest to konieczne, jeśli chcesz się wyspać — stwierdziła, wzdychając. — Mimo wszystko przepraszam, że z mojej winy jesteś tu, gdzie jesteś i będziesz musiał znosić trening po raz kolejny, na dodatek pod opieką kogoś za kim no... — zawahała się — z tego co rozumiem, nie przepadasz.
<Pustaku?>
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz