Sorka za wcześniejszy błąd
- Szyyyszko!- zawołała drżącym głosem, wzniecając zainteresowanie innych członków grupy. Prychnęła lekceważąco na jakiegoś durnia obok i dalej czekała tuż pod drzewem na czarną liderkę. Miauczała już chyba z kilka minut. Nikt nie odpowiadał.
Minęło kilka godzin od ataku lisa. Wszyscy żyli w strachu. Przynajmniej tak można było sądzić, w końcu oczy wiele pokazują, a na nich często widniała zgroza. Niektórzy niemalże wyglądali jakby mieli się zesrać na widok rudego agresora, a inni jakby nic ich to nie obchodziło. Zwykłym gapiom, nie mówiła niczego o sytuacji podczas której umarł Piorun. Tak samo kazała Poziomce, grożąc sprzątaniem żłobka przez cały księżyc. Chyba poskutkowało, bo kotka zawsze siedziała jak zaklęta. Nie widziała powodu, by opowiadać o przerażającym wyglądzie zwierzęcia, rozszarpanym ciele kocura. Już na pewno przeraziła ich wieść, którą z pominiętymi szczegółami musiała przekazać liderka. Teraz Brzoskwinka domagała się z nią rozmowy. Potrzebowała wiedzieć, czy wszystko będzie dobrze. Zawsze gdy odpowiadała jej cisza, irytacja coraz bardziej się wzmagała. Bała się jednak tak bardzo jak reszta, więc nie potrafiła niezrażona pokazać za jakie mysie bobki teraz uważała władze w Owocowym Lesie. Chciała wiadomości, czy jakoś zauważą reakcję z ich strony. Najwyraźniej nie.
- Szyszki teraz nie ma- powiedziała cicho Błysk za jej plecami. Szylkretka obróciła się, widząc tuż przed sobą pysk zastępczyni. Wojowniczka natychmiastowo przyjęła dumną pozę oraz skrzywiła lekko mordkę.
- A gdzie się niby podziewa? Potrzebuję się o coś zapytać- wypaliła ostro, nie zważając na lekkie syknięcie ze strony drugiej.
- Nie wiem gdzie jest. No cóż, nic na to nie poradzisz- stwierdziła delikatnie.
- Ale ja muszę porozmawiać!- krzyknęła.- Muszę wiedzieć, czy w końcu coś z tym zrobicie! Na własne oczy widziałam tego potwora! On mojej rodzonej siostrze łapę odgryzł! A ostatnio moja uczennica była przez niego w niebezpieczeństwie!- warknęła, ale powoli się opanowała.- On… Zabił kota, was to nie obchodzi? Jestem pewna, że to pociągnie ze sobą więcej zgonów!- zakończyła szybkim strzepnięciem ogonem. O dziwo dzika wysłuchała jej gadaniny.
- Dobrze, przecież na pewno coś poradzimy. Nie ma co paniko...- zaczęła, lecz szybko przerwał jej wrzask. Przerażona obróciła głowę. Znowu. Znowu ktoś umarł. To działo się zbyt nagle. Ale jednak. Psianka wciągnął krwawiące wciąż ciało Gruszy. Wydawał się całkowicie zdruzgotany, a sprawy nie polepszał sam fakt, że on też obficie był splamiony czerwonym płynem. Po chwili również upadł obok trupa. Natychmiast zostali wezwani medycy. Widziała jak cała trójka wraz z jej córką próbowali go uratować. Przed oczami jej śmigały koty. Zbyt wiele obrazów. Płaczu, poczucia bezsilności. Ktoś krzyknął, że nas ten stwór wybije. Sama nie wiedziała czy ma rację. Wierzyła w to czy nie? Nie wytrzymała i po prostu wybiegła. Wprost na wracającą z patrolu Kolendrę. Najwyraźniej nie wiedziała o zgonie. Tym lepiej dla niej… Kotka przeprosiła innych członków grupki, po czym przekrzywiła znacząco łebek. Jej oczy świeciły nienaturalnym blaskiem. Chciała od niej czegoś. Ta pewność siebie biła od niej ze wszystkich stron. Brzoskwinia podniosła brew. Wolała wysłuchać jej a nie olać. Tylko pospieszała córkę w myślach.
- Mamo… - powiedziała cichuteńko.
- Tak? - starsza odpowiedziała jej dość lodowato.
- Powiedz, kto jest naszym ojcem. Mnie i mojego rodzeństwa- łypnęła na nią stanowczym wzrokiem. Ten jeden raz, niebieska straciła pewność siebie, a liliowa mówiła dalej. - Nie mogę już znieść tej tajemnicy! Weź ją zdradź i do diaska powiedz, dlaczego chciałaś nas porzucić! - syknęła. - Bycie obiektem plotek nie jest zbyt ciekawe, wiesz?
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz