*Pora Opadających Liści*
Ostowy Pęd zabrał go na trening. Dał mu proste polecenie. Miał po prostu biegać. Niby łatwe, niby nie mógłby tego zepsuć, a jednak... Gdy wskazał mu cel oddalony tak daleko od obozu, aż zrobiło mu się słabo. Nie chciał być sam na tak ogromnej przestrzeni. To mogło skończyć się tragicznie! Zwykle chodził wszędzie z matką lub ukrywał się w norach, czekając aż ta do niego wróci. A teraz... Teraz miał z własnej, nieprzymuszonej woli to zrobić? Brzmiało to niedorzecznie.
— Możemy pobiec razem — zaproponował mentor, widząc jego zawahanie i rosnący z każdym uderzeniem serca strach.
Powoli przywykał do tego, że kremowy nie stanowił dla niego zagrożenia. Już mniej panikował, chociaż od czasu do czasu podrygiwał, kiedy jakiś burzak zbyt blisko podchodził. Dlatego też zgodził się na propozycję starszego.
Ruszyli razem biegiem. Ostowy Pęd raz po raz dopingował go, zachęcając do wysiłku, gdy tracił z każdym susem siły. Niezbyt te biegi dystansowe mu się podobały, zwłaszcza że trenowali je aż do utraty tchu.
— Jesteś całkiem szybki — zauważył kocur, kiedy stanęli, by mógł złapać oddech.
Tak sądził? Uniósł głowę, po czym uśmiechnął się lekko. Czyli jednak nie był takim beztalenciem za jakiego się uważał.
***
Z racji tego, że mentor nareszcie poznał w czym był dobry, trenowali raz po raz biegi. Tym razem musiał raz biec wolniej, raz szybciej, manewrując nad intensywnością przebierania łap. Była to całkiem śmieszna zabawa. Sprawiała mu radość. Nawet, gdy parę razy wywrócił się, bo nie zauważył przeszkody na swojej drodze w postaci króliczej nory, czuł przeogromne szczęście. Z każdym dniem stawał się silniejszy. Zaimponuje tak Lwiej Łapie. Wierzył, że jeżeli dostatecznie się postara, kotka sama zaproponuje mu, aby ich przyjaźń weszła na nowy poziom.
— Dobrze... Dość — Kremowy się zatrzymał, strzygąc uszami. — Czujesz to?
Stanął obok wojownika i rozejrzał się po terenie. Nie podobały mu się te słowa. Oznaczały w jego umyśle niebezpieczeństwo. Zjeżył się i schował za łapy starszego, by w razie czego ten go ochronił. Ten widząc co robił, pokręcił głową.
— Tam. Królik. — Wskazał mu cel.
Jeżeli sądził, że go to pocieszyło, mylił się. Mocniej przylgnął do jego łapy, obejmując ją z całych sił.
— W-wygląda nie-niebezpiecznie — wydukał.
W końcu gryzonie miały olbrzymie, twarde zęby, które mogły się w niego wbić.
— Nie bój się. Idź go złap. Jeżeli ci się uda, nakarmisz głodnych w obozie. Od dawna nie było widać zwierzyny. To okazja — zachęcał go.
Zerknął niepewnie na ofiarę, która kicała parę lisich skoków przed nimi. W sumie... Mógł spróbować. Może się uda... Może jak przyniesie królika zaimponuje tak Lwiej Łapie.
Wziął głęboki oddech, po czym ruszył powoli w stronę celu. Stawiał łapy ostrożnie i powoli. Z lekcji udzielonych mu przez kremowego wynikało, że króliki miały dobry słuch. Musiał być cicho i nie dopuścić do tego, aby zwierz go wywęszy. Ćwiczyli wielokrotnie skradanie się i atak, ale nigdy na żywym celu. Nie wiedział czy uda mu się rzeczywiście złapać to stworzenie.
Ale niepotrzebnie się zamartwiał. Rzucił się na ofiarę, kończąc jej życie, nim ta poderwałaby się do biegu. A raczej... mogłaby, gdyby nie to, że miała dziwnie wykręconą łapę. Czyżby ktoś próbował wcześniej na tego królika zapolować, ale mu uciekł? Nie wiedział czy cieszyć się z tego, że złapał tak łatwą zwierzynę. To chyba nie było to czego oczekiwał.
— Dobra robota! — pochwalił go Ostowy Pęd, znajdując się zaraz u jego boku. — Zanieśmy to do obozu. Na dzisiaj koniec zajęć.
***
*Pora Nagich Drzew*
Od rana źle się czuł. Bolał go brzuch i zwijał się w kącie, jęcząc mamie, że umiera. Nic więc dziwnego, że ta wstała podirytowana jego jękami i wyszła. Ledwo rejestrował to, co się wokół niego działo. Jedyną ulgę dawało mu zwinięcie się w kulkę i zaciśnięcie pazurów mocno na mchu.
— Tu jest — usłyszał głos Żmijowej Łapy.
— Mama? — Uniósł wzrok na kocicę, która przybyła z posiłkami. Czy to medyczka? Uzdrowicielka? Pomoże mu?
Bardzo podstarzała kocica zbliżyła się do niego i zaczęła uciskać mu brzuch. Skrzywił się i zapłakał, ponieważ to nie było zbyt przyjemne.
— Możliwe, że czymś się zatruł. Co ostatnio jadłeś? — zapytała szylkretka, wpatrując się w niego z uwagą.
— N-nie wiem... M-mysz?
— Jak to nie wiesz co jesz? — fuknęła matka, kręcąc łbem.
Wzruszył ramionami. Ostatnio jedynie o czym myślał to o Lwiej Paszczy i tym, że była już wojowniczką. Nic innego się dla niego nie liczyło.
— Przyniosę mu zioła. Powinno mu się po nich poprawić, ale powinien przez pewien czas zostać w legowisku medyków — poinformowała Żmiję, zaraz znikając mu z pola widzenia.
Kotka usiadła obok niego, oczekując na powrót medyczki. Ta w końcu się zjawiła z jakimś zielskiem, które musiał zjeść. Przełknął to z trudem, krzywiąc się z obrzydzenia, bo to wcale nie było dobre. Po wszystkim matka pomogła mu wstać i udać się w miejsce, gdzie będzie pod stałą obserwacją opieki zdrowia.
Wyleczony: Zasmarkana Łapa
[biegi długodystansowe, polowanie na króliki, interwały biegowe]
[777 słów]
[Przyznano 31%]
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz