Ups. Łabędzi Plusk trafił naprawdę znakomicie ze swoimi teoriami. Że też akurat… biedny malec. Nie dość, że został nieszczęśliwie porwany przez wrogi klan jako okup, jego dzieciństwo w Klanie Nocy również wydawało się być niezbyt przyjemne… a przynajmniej nie kompletne i takie, jak dzieciństwo większości kotów. Point otworzył pysk, chcąc coś powiedzieć, ale arlekin w tym czasie zdążył już kontynuować.
— A-a twój tata? K-kochał t-twoją mamę? I ciebie? — zapytał.
— N-nie — odpowiedział spokojnie, właśnie uświadamiając sobie, że jego własna historia może uświadomić kociakowi, że nie jest sam i że da radę? W każdym razie wojownik ma jakieś szanse podnieść go na duchu. — T-tak w-wła-właściwie t-to n-nigdy n-nie p-po-poznałem ta-taty. — Widząc zaskoczenie rosnące na pysku Nocniaka, postanowił kontynuować. — N-nie pa-pamiętam j-już wiele. M-moja m-ma-matka m-mnie po-porzuciła, gdy by-byłem ba-bardzo m-mały i p-przy-przygarnęła m-mnie p-pewna k-ko-kotka. D-dopiero po-potem do-dołączyłem do Kla-Klanu K-Klifu — opowiedział. Celowo pominął szczegóły takie jak przybrane rodzeństwo i Paprotka. Je pamiętał, o ironio, aż za dobrze.
— Cz-czyli nawet nie znałeś rodziców — miauknął, wciąż zdziwiony.
— Mhm. W-wiesz, ta-takich k-kotów j-jest w-wię-ęcej — dodał nieśmiało. — N-nie w-wszyscy mie-mieli sz-szczęście d-do-dostać się d-do ko-kochającej r-rodziny. T-to z-znaczy, t-to n-nie zna-znaczy, że t-to do-dobrze…
Przy tym specyficznym dzieciaku czuł się jak skończony idiota i wiedział, że gada głupoty. Na dobrą sprawę to chyba nigdy nie poznał nikogo, kto otwarcie by przyznał, że nie miał normalnej, kochającej się i dbającej o siebie rodziny. Ale czy to coś zmieniało?
— Dostać? To jak to w końcu jest z tymi kociętami? — zapytał młodzik, wracając do tematu.
— T-tak j-jak m-mówiłem, g-gdy dwo-dwoje k-kotów się ko-kocha, K-Klan G-Gwiazd z-zsyła im k-ko-kocięta. A-ale mo-może zda-zdarzyć się t-tak, że przo-przodkowie s-się po-pomylą i… — Ugryzł się w język. Dopiero po chwili dotarło do niego, że właśnie zasugerował, że malec jest zwykłą wpadką Klanu Gwiazdy i nigdy nie powinien istnieć. — T-to zna-znaczy t-to n-nic nie zmie-zmienia, t-takie ko-koty nie s-są ż-ża-żadnym b-błędem. T-też są do-dobre i za-zasługują n-na ży-życie — wydukał, próbując naprostować.
Mimo tego nieudolnego wyjaśnienia własnego, głupiego błędu czarny wciąż patrzył na niego z rosnącymi smutkiem, żalem i niedowierzaniem. Chyba nie podziałało to na niego.
— Pomyłką… jestem pomyłką? — miauknął cichutko posmutniałym, piskliwym głosem.
— N-no b-bo… — zastanawiał się, jakby mógł odkręcić własną głupotę. — T-to n-nie t-tak, że mia-miałeś n-nie i-istnieć. W K-Klanie G-Gwia-Gwiazdy zna-znajdują się d-dusze ko-kociąt, któ-które je-jeszcze n-nie ma-mają w-wybranych r-rodziców. W-wszystkie m-malce są t-tam dla-dlatego, bo m-mają żyć. N-nie m-ma t-tam b-błędów. P-po p-pro-rostu to w-wi-wina gwie-gwiezdnych, że cza-czasami się m-mylą. A na-nawet, je-jeśli t-twój ta-tata cię n-nie k-ko-kocha, t-to co z ma-mamusią? Na-nawet j-jak n-nie ona, z-znajdzie się k-ktoś i-inny, d-dla k-kogo je-jesteś b-bardzo wa-ważny.
Młodzik chyba wciąż nie był do końca przekonany do słów kocura, ale powoli pokiwał głową. Wojownik przestąpił nerwowo z łapy na łapę. Jeśli w jakimkolwiek stopniu wpłynął teraz negatywnie na światopogląd totalnie nieznanego mu kociaka… brawo Łabędzi Plusku, brawo.
— To… p-po c-co m-my w su-sumie t-tu j-je-jesteśmy? Chcia-chciałeś w-wyjść za po-potrzebą, t-tak? — zapytał, starając się szybko zmienić temat.
— Odechciało mi się — mruknął pod nosem czarny.
— Ach. N-no do-dobra. T-to ch-chyba l-le-lepiej, że-żebyś wra-wracał j-już do żło-żłobka. Ch-chodź — stwierdził, ruszając w stronę kociarni. Nocniak podreptał za nim.
— Wscho-wschodząca Fa-falo, od-oddaję go, ca-cały i zdro-zdrowy — miauknął, jedynie wsuwając głowę do środka. Delikatnie popchnął stojącego obok malca. Ukradkiem kiwnął mu łbem na pożegnanie i szybkim krokiem odszedł od żłobka.
<Pigwa? Kończymy?>
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz