*dłuższy czas później*
Od kiedy znalazła tego cieloka znaną lepiej jako Żytnią Łapę jej myśli powoli odbiegały od Konopii, zaś żarliwe uczucie powoli z dnia na dzień słabło. Czasem zastanawiała się czy szylkretowa kotka o niej myśli, czy wróciła bezpiecznie do domu... Nadal jednak jakaś jej część liczyła po cichu, że pewnego dnia podczas przechadzki wzdłuż granicy napotka te słodkie klapnięte uszy, że jeszcze raz będzie mogła się wpatrywać w nią niczym w ósmy cud świata. Wieczornik jednak twardą łapą sprowadził przyjaciółkę na ziemię. Związek z Konopią nigdy by się nie udał, zaś Zboże powinna skupić się na życiu w klanie. Miała ucznia, przyjaciół, nawet adoratorkę, która wypruwała z siebie żyły, byleby tylko przypasować bengalce. Mimo to... było jej zwyczajnie przykro. Nawet dręczenie Truskawkowej Łamagi czy też drwiny z Sasanki aż tak jej nie cieszyły.
— Zbożowy Kłosie? — Imbirowa Łapa miauknął lekko zaniepokojony. Mentorka kocurka pokiwała łbem na boki. Wróciła do rzeczywistości, krzywiąc się z zimna, gdy rwąca woda w rzece obmywała jej brzuch.
— Jestem, jestem. Na czym to skończyliśmy? — bąknęła niewyraźnie robiąc ostrożne kroki na głębinę. Serce łomotało jej w klatce piersiowej. Nie pływała od czasu gdy była gówniarą a uczył ją ten śmierdzący spaślak. Co jeśli nie pamiętała wiele? Co jeśli Imbir utopi się i to przez nią? Przecież Owieczka jej uszy oberwie i w dupę wetknie! Ba! Na pewno zostanie wywalona z klanu na zbity ryj, już i tak myślą, że Bobrza Kłoda zdechł przez nią.
Pokręciła łbem, rozbryzgując mokrą ciecz. Kichnęła, gdy kilka kropel wleciało jej do nosa.
— Ruchy łap
— Ah tak, tak — miauknęła spokojnie — Pamiętaj, że masz wyciągać je przed siebie najdalej jak tylko się da. Palce szeroko, dzięki temu błona między nimi pomoże ci się odpychać. Widzisz? — demonstrując swoje zdolności przepłynęła kawałek, po czym zawróciła do ucznia stojącego na mieliźnie — To trochę jak z polowaniem. Sięgasz i łapiesz — dodała, wychodząc na brzeg. Otrzepała się z zimnej cieczy, krzywiąc pysk — No, pokazuj najpierw na sucho
— Okej, okej — odparł Imbir w skupieniu siadając na tylnych łapach, po czym rozpoczął pokraczne machanie przednimi łapami, wprawiając swoją mentorkę w nie małe rozbawienie — Jest okej? — spytał, poruszając wąsami. Zbożowy Kłos zwróciła ku niemu swoje czekoladowe ślepia.
— Z takimi ruchami to nawet Bobrzej Kłody byś nie złapał, kurduplu — zaśmiała się. Jej słowa jednak wzbudziły w uczniu ciekawość. Nastawił uszu podchodząc bliżej.
— Bobrza Kłoda?
— Ta, uczył mnie. Zdechł jak próbował mi przywalić podczas nauki pływania. Konkretniej to się utopił, pniak na którym ćwiczyłam ani trochę nie potrafił utrzymać jego spasionej dupy. A teraz... wszyscy w klanie myślą, że to moja wina. No, poza kilkoma wyjątkami — Imbir wlepił w nią przerażone ślepia — Spokojnie szczylu, ciebie nie utopię! No dalej, chcę żebyś był mianowany w wieku dziesięciu księżyców. Zesram się a do tego doprowadzę — miauknęła, ponownie wchodząc do rzeki i zachęcając niebieskiego kocurka ruchem ogona.
< Imbir? >
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz