Nic dziwnego, że gdy tylko pojawiła się plotka, iż samotniczka chce się widzieć z jego matką, Szczawiowy Liść z Kasztanową Łapą u boku, wyruszył na poszukiwanie zastępczyni Klanu Klifu.
— Mamo!
Liliowa zgrabna sylwetka wyłoniła się na horyzoncie. Tuż za nim podążał niższy łaciaty kocurek. Na widok matki w kilku susach znalazł się obok niej. Berberysowa Bryza wyglądała… inaczej. Promieniała. Widział szczęście w jej oczach. Długo mu tego brakowało.
— Mamo, o co chodziło z tą samotniczką... — urwał, zauważając, liliowe futro.
Chowała się za jego matką? Prychnął. Tchórzliwy lisi bobek. I takie coś chciało dołączyć rzekomo do ich wspaniałego klanu?
— Mamo, nie powinnaś jej przyprowadzać do obozu… — zaczął, lecz Berberysowa Bryza zatkała mu pysk ogonem. Zdziwiony otworzył szerzej ślepia, oczekując również wyjaśnień. Chciał wiedzieć co się takiego stało, albo co samotniczka nagadała jego matce, że ta się tak cieszy.
— Szczawiku, to nie żadna samotniczka. — zamruczała kotka. Odsunęła się odrobinę w bok, żeby syn mógł zobaczyć chowającego się za nią kota.
Liliowa sierść wydawała się dziwnie znajoma. Szczawik otworzył pysk, chcąc wychwycić zapach “nieznajomej”. Pokręcił głową. Musiała być pieszczoszką. Zerknął na Berberysową Bryzę, która cierpliwie czekała, aż liliowy kot przestanie się kulić. Aż tak bała się klanu? Przekrzywił łeb.
— Jestem Szczawiowy Liść, najlepszy wojownik Klanu Klifu i najcudowniejszy kocur, jakiegokolwiek kiedyś pani widziała. Czego chcesz od naszego klanu? — mruknął kocur, pusząc się dumnie, jaki to on jest waleczny, żeby samotniczka wiedziała, z kim ma do czynienia i że nie są byle słabiakami.
Samotniczka uniosła głowę. Spojrzała na niego wielkimi, pomarańczowymi ślepami. Takimi samymi jak Szczawika. Wojownika na chwilę sparaliżowało dziwne uczucie tęsknoty. Poczuł jak łapy mu się trzęsą. Te oczy… Uważniej przyjrzał się samotniczce. Liliowa, pręgowana sierść i zaokrąglenia pyszczka, nie pozostawiły mu więcej wątpliwości. Przypomniał sobie wszystkie chwile w żłobku i poza nim, gdy został już uczniem. Kocura ogarnęła nadzieja, pomieszana ze szczęściem. Teraz rozumiał, czemu mama tak reagowała.
— Tata? — miauknął cicho.
Żywiczna Mordka posłał mu nieśmiały uśmiech.
— C-cześć, Szczawiku.
Kocur w ciągu uderzenia serca, wtulił się w futro swojego ojca. To był on! Wrócił! Nareszcie! Szczawiowy Liść miał ochotę nigdy nie wypuszczać go z objęć. Tak bardzo tęsknił!
— Wiedziałem, że wrócisz! Wiedziałem! — miauknął, odsuwając się o krok. Musiał się upewnić, że to nie był sen. Często wyobrażał sobie, jak to będzie, gdy Żywiczna Mordka znowu pojawi się w ich życiu. Ani na moment nie stracił nadziei, że tak właśnie się stanie i że znowu będzie mógł porozmawiać z jednym z najbliższych sobie kotów. — Tęskniłem! Wszyscy tęskniliśmy! Nie uwierzysz ile się zmieniło! Dostałem drugiego ucznia. To Kasztanowa Łapa. — ogonem wskazał na kocurka. — Dalia i Myszek zostali mianowani! Wujkowi Lisiej Gwieździe urodziły się kociaki! I jeszcze…
Urwał. Jego entuzjazm i szczęście w jednej chwili ustąpiły poczuciu niezrozumienia. Teraz, gdy stał przed Żywiczną Mordką, zdał sobie sprawę z dwóch rzeczy. Pierwszej - że przerósł kocura. Drugiej, że dalej nie wie, dlaczego to wszystko się tak potoczyło i Żywica zniknął na wiele księżyców.
— Gdzie się podziewałeś, tato? — zapytał.
<Tato?>
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz