Bobrza Kłoda łaskawie raczył się wytoczyć z legowiska i wyjść z nim na trening. Pomimo że arlekin nawet nie liczył, że będzie to wyglądało chociaż odrobinę jak normalne szkolenie ucieszył się trochę. W końcu nie musiał się przyczepiać do biednych kolegów, by wyjść z obozu, a następnie spędzać czas sam na polanie. Sam Bobrza Kłoda to wymyślił. Uznał, że nie chce mu się uczuć go, więc niech się nauczy czegoś na własną łapę. Pigwowa Łapa nie zamierzał podważać zdania mentora. Raz gdy mu się sprzeciwił dostał już w pysk. A ciężka łapa mentora bez wątpienia potrafiła uderzyć tak by zabolało. Teraz razem kroczyli w stronę granicy lasu i polany. Nim Klifiaki zabrali im tereny pewnie trenowaliby na ogromnej łące.
— Dobra — zatrzymał się zmęczony tym całym chodzeniem Bobrza Kłoda. — Teraz pokażesz mi co potrafisz.
Pigwowa Łapa zastrzygł zdziwiony uszami.
— B-będziemy uczyć się walczyć? — zapytał niepewnie.
Nic nie wiedział o niej. Raz tylko podpatrzył jakiś ruch podczas treningu Muszego Bzyku. Bobrza Kłoda pokręcił łbem z zawodem wprawiając wszystkie podbródki w ruch.
— Mysi móżdżek zupełnie jak matka — syknął zmęczony, siadając. — Upoluj trzy piszczki, a się zastanowię nad tym — skłamał, kładąc się na ciepłej trawie.
Fałki tłuszczu rozlały się podczas kontaktu z gruntem. Pigwowa Łapa przełknął ciężko ślinę i spuścił wzrok. Nic nie wiedział o polowaniu.
— A-ale... — zaczął cicho, nie chcąc ponownie oberwać masywnym łapskiem.
Bobrza Kłoda wysilił się na tyle, by spiąć mięśnie na pysku.
— Żadnego "ale" mysia strawo, jak będziesz tak pyskować to nigdy nie zostaniesz wojownikiem — zagroził mu srebrny kocur.
Pigwowa Łapa kiwnął posłusznie łbem. Nie spieszyło mu się do zostania wojownikiem, ale bycie uczniem Bobrzej Kłody też nie było łatwe. Żałował, że bestia nie mogła dorwać zamiast lidera jego tłustego brata. Na pewno więcej pożytku byłoby z jego śmierci niż Deszczowej Gwiazdy. Ruszył niepewnie w stronę lasu, mając nadzieję, że jakiś chory ptaszek stanie na jego drodze. Inaczej raczej nie miał szans cokolwiek przynieś mentorowi. Zaczął węszyć i ruszył wgłąb gęstwiny drzew. To jedyne co wiedział z łowieckiej wiedzy. Z każdym krokiem robiło się przyjemnie chłodniej, więc Pigwie nie było spiesznie do powrotu do Bobrzej Kłody. Zapach myszy wpadł mu do nozdrzy. Podążając jej tropem, woń zaczęła być coraz mocniejsza. Stanął na czubkach palców, chcąc być niesłyszalny, a ogon uniósł wysoko do góry, by nie zawadził o jakąś gałąź. Łapy stawiał szybko i w podskokach. Podpatrzył ten ruch od kociąt polujących na mech. W końcu ujrzał swą ofiarę. Myszka spokojnie grzebała w ziemi zajęta swoimi sprawami. Jakimś cudem nie usłyszała zbliżającego się w podskokach niebezpieczeństwa. Prawdopodobnie była bardzo stara i pewnie zaraz i tak by zdechła. Jednakże dla Pigwy była życiową okazją. W końcu miał okazję coś upolować. Coś co faktycznie kiedyś żyło. Skupił się, stawiając łapki najciszej jak potrafił. Lecz dla większości uczniów mających obycie z polowaniem było wiadome, że na zwierzynę trzeba w końcu skoczyć. Pigwa takiej wiedzy nie posiadał i chciał do niej podejść, aż nie będzie wstanie jej ciapnął swoją niedługą łapką. Mysz spojrzała za siebie i widząc kocurka szybko schowała się w norce. Zrozpaczony Pigwowa Łapa usiadł przed niewielką dziurką w ziemi. Był beznadziejny.
— N-nigdy niczego nie upoluję — stwierdził smutno, grzebiąc łapką w norce. — M-myszko, w-wyjść proszę — zamiauczał z nadzieja żałośnie.
Tak bardzo nie chciał być pasożytem dla klanu jak jego mentor, ale najwidoczniej było mu to pisane.
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz