Kotka już nie wiedziała co począć. Nie wiedziała jakim cudem wciąż trzyma się tą małą nitką przy życiu. Cieszyła się przynajmniej, że w końcu jest Pora Zielonych Liści. Podczas dwóch wcześniejszych sezonów, było o wiele trudniej. Nieustanne mrozu w Porę Nagich Drzew, brak dostępu do wody, która nie byłaby przykryta lodem, prawie żadnej zwierzyny, której nie potrafiła złapać. Żywiła się tym co znalazła na swojej drodze, choćby byłaby to wronia karma. Zazwyczaj wronia karma. Ale jakimś cudem nie zniknęła już z tego świata. Ciche szepty, które pewnie były jej zwidami, jakby już wzywały na tamtą drugą stronę.
Przez niedobór jedzenia, kotka mocno wychudła. Patykowate nogi oraz wyliniała sierść zdradzała stan Nocnego Pióra. Brązowe oczy wpatrywały się w nicość. Straciła ten dawny impet. Tak tak. Teraz była szkieletem bądź duchem samej siebie, jak kto wolał mówić. Przynajmniej sama wciąż miała w sobie to uczucie. Że komuś na niej zależało. Może nie tak bardzo... Lecz wciąż mocno. Tą istotą był Świt. Tęskniła za swoim opiekunem. Do innych kotów nie, tylko do niego. Do niego biło jej małe serduszko. Wściekała się jednak, że nie mogli się należycie pożegnać. Zrobiła po prostu bez słowa "pa pa klanie" no... No i się skończyło. Wszystko pękło jak bańka mydlana.
Wiedząc o swoim braku zdolności, nie myślała by oddalać się bardziej, niż tereny za Klanem Nocy a tajemniczy sad, do którego raczej nie miała ochoty wchodzić. Pachniało kotami, więc to pewnie byli jacyś samotnicy, może przeczuleni na punkcie agresorów. A ona nie chciała żadnych dodatkowych trosk typu brak kończyny bądź wykrwawienie się. Lecz wszędzie pachniało kotami. Zagrożenie było nieuniknione. Do tego zapach lisów skutecznie odciągał ją od niektórych części łąk, bo one głównie się tu znajdowały. Czasem mały las.
Obecnie zrobiła sobie małe legowisko w środku pustego pnia drzewa, które pewnie złamało się przez pioruny. Ten kawałek pieńka który jednak tam był, wciąż trzymał swoją podstawę w korzeniach. Nad nią były solidne liście innego drzewa. Osłonę jako tako przed deszczem miała. Środek wyścieliła zwykłymi paprociami, nie zważając na małe drzazgi czy inne przeszkadzające drobiazgi. Miała miejsce do leżenia, miała, więc jest spoko. Nawet BARDZO dobrze. Wodę czerpała z małej kałuży, niestety teraz wyschniętej. A zwierzyna... To już wspominałam. Ogólnie wszystko by było dobrze, tylko ten jej głupi brzuch. Zdezorientował ją, a ona tylko wymyć się chciała.
- Cicho bądź.- powiedziała do siebie. Jednak znowu. Żołądek domagał się jedzenia. A ona tak samo.
- Przez tą głupią samotność gadam sama do siebie. Niesamowite.- burknęła. To było znowu do przewidzenia. Powoli zmusiła się do wolnego truchtu.
Świeciło akurat lekko słońce, więc narzekać nie mogła. Cudna atmosfera. Przepiękna. Tym razem musiała udać się dalej. Tu już niczego nie znajdzie. Z truchtu przeobraziło się to w powolny bieg. Skręcało ją z głodu, ale co by tu innego robić. Musiała tylko biec. Biec, biec. Przed siebie. Na krawędzi życia tańczę... Jakoś tak to szło. Ona rzeczywiście się tak czuła.
Mała naiwna istotka, którą można było orzec Nocne Pióro, znalazła wymarzone żarcie. I do tego świeże! Ewidentnie mała mysz była zakopana w ziemi pod jej łapami. Chyba cudem to wyczuła. Zaczęło się rozkopywanie. Grzebała istne błoto, będące chyba nieodłącznym fragmentem jej życia. Połyskiwało ono teraz na jej futrze jeszcze w konsystencji brei. Za niedługo zaschnie. Gdy w końcu udało jej się dobić do zwierzątka, poczuła, że ktoś się na nią rzucił.
- Kim jesteś i co tu robisz!- usłyszała nieznajomą, lecz trochę zciszoną, gdyż brązowa maź wpadła jej do ucha.
- Zdobywam coś zdatnego do jedzenia?- odwarknęła próbując zwalić przeciwniczkę z siebie.
<Ryjówko?>
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz