dawno temu
Spojrzała w oczy Gąsce. Była to jej ostatnia chwila w Owocowym Lesie. No i umarła. Krew lśniła na łapach wszystkich zgromadzonych, ścieliła także podłogę. Srebrna kotka opuściła całą społeczność oraz zmartwionego Szakłaka. Jego najbardziej. Rodzina rozpadła się na jej oczach. Wschód nie dał rady uratować maluchów oraz karmicielki. Ojciec zmarłych kociąt jeszcze sekundę próbował szturchać zwłoki, mówiąc to co jego partnerka przed chwilą, jakie cudowne będą kocięta gdy dorosną. Odpowiedziała mu cisza. Przytulony do partnerki zaniósł się cichym płaczem. Wszyscy już wyszli. Owieczka nie wytrzymała i zaczęła szlochać. Ich mentor objął ogonem jeszcze młodą istotkę. Brzoskwinka zwolniła, by zrównać się z Sokołem. Dawno nie rozmawiała ze swoim wujkiem... A teraz było dosyć źle.
- To było tak straszne.- jęknęła cicho. On także podzielał jej strach oszołomienie.
- Ja nie wiem co bym zrobił, gdybym stracił Szyszkę... I dzieci.- mruknął. Kotka nie wiedziała czy się dziwić czy może nie. Nawet tych największych wojowników może ogarnąć smutek. W takiej sytuacji to było oczywiste. Wszystkich, którzy widzieli to... Co tam się stało, po chwili popadali w rozpacz. Nie chciała nigdy więcej być świadkiem śmierci. W szczególności takiej. Dopiero po chwili skapnęła się, że na łapach wciąż było widać czerwoną ciecz.
- Oh, bardzo przepraszam, muszę się umyć.- uśmiechnęła lekko mordkę w stronę wujka. Przytaknął głową i ruszył w stronę czarnej liderki, która rozmawiała ze Wschodem.
Brzoskwinka wyszła z obozu, pospiesznie krocząc do pobliskiego strumienia. Szła ze spuszczonym pyszczkiem, a w jej oczach pojawiły się łzy. To nie powinno się tak stać. Teraz cała rodzina w komplecie powinna się cieszyć cudem życia. Został on... Rozbity. Kociaki oraz ich matka przepadli na zawsze ze świata. Już nigdy nie zobaczą tego, co dzieje się w ich ukochanym Owocowym Lesie. Przepadną wraz z wiatrem, wywieje ich nie wiadomo gdzie. Nie powrócą. Ale... To nie była jej rodzina? Więc... O co był problem. Szybko strzepnęła głową by wyzbyć się złych myśli. Było... Dobrze.
Z odległości kilka lisów rozległo się wołanie. Trzmiel. Znowu on. Miał dobre intencje w każdej sytuacji, lecz czasem przeginał.
- Cześć!- miauknął zbliżając się do niej. Wyraźnie wracał z treningu. Był mentorem Bielik, przez co miał oczywiście mnóstwo obowiązków, ale znajdywał dla niej czas.
- Hej...- nieśmiało odpowiedziała.
- Jak tam?
- No... Gąska... Ona... Nie wytrzymała porodu... I... Dzieci...- zaczęła się jąkać. Kocur tylko objął jej sylwetkę ogonem oraz polizał po uszach.- Niestety... M-my... Nie daliśmy rady.- spuściła głowę. Gdy tylko bardziej się skuliła, liliowy odsunął się ze smutkiem w oczach.
- Rozumiem. A-a co powiesz na... Spacerek?
- Jak najbardziej.- cicho szepnęła zaskoczona tą reakcją. Nie mogła powstrzymać pomruków dochodzących z jej krtani. Co za przyjemne uczucie. Piękne.
Skierowali swoje kroki w stronę... Tak serio sama nie wiedziała jaką. Po prostu szli, oboje trochę zmieszani. Aż w końcu przerwał im trzask łamanej gałęzi. Jak się okazało, tak skończył swój żywot Szakłak. Popełniając samobójstwo.
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz