Zacisnął szczęki, kierując swoje powolne kroki w stronę żłobka. Jedno z jego dzieci oraz te, należące do Zawilcowego Pnącza harcowało wesoło przez kociarnią, pod czujnymi ślepiami Borsuczego Kroku. Serce w klatce piersiowej biło mu jak rozszalałe, momentami miał wrażenie, że za chwilę mu z niej wyskoczy, wiedział jednak, że jak teraz czegoś nie zrobi, zmarnuje wszystko. Jeszcze raz popatrzył na małe kulki futra. Nie chciał ich. A przynajmniej nie w taki sposób, w jaki zostały poczęte. Chciał miłości a nie jakiegoś zasranego układu! Propozycja Borsuczego Kroku wydawała się jednak korzystna, nie miał siły wysłuchiwać kolejnego “Może później Modrzewiku”, “Jestem zmęczony”, “Wybacz, mam dzisiaj patrol, może za dwa wschody słońca?”. Słowa Wróblowego Serca łamały mu serce jak jasna cholera. Chciał się do niego zbliżyć, jednak bury kocur skutecznie mu to uniemożliwiał.
Zacisnął szczęki, podchodząc do jego siostry. Nigdy jej nie lubił, zawsze wydawała mu się nie tyle wyalienowana, co po prostu podejrzana. Może emocje Sowiego Szponu na niego wpływały. Może. Nie chciał za bardzo drążyć tematu zmarłej siostry. Wiedział jednak, że przez ostatnie wydarzenia stracił do zastępczyni jakikolwiek szacunek, już pomijając fakt, iż liczył po cichu, że to jego, jako swojego przyjaciela, Wróbelek wybierze na zastępcę. Tak się jednak nie stało a kapka goryczy dołączyła się do kociołka.
Po prostu uważał, że Wróbelek powinien się od niej odciąć, nim było za późno. Tyle i aż tyle. Może kierowała nim zazdrość, może coś innego. Nie wiedział i nie zamierzał, chociaż bardziej nie chciał.
— Przyszedłem po zapłatę — mruknął, sprawiając wrażenie zmęczonego życiem — Przypilnuję ich — kocica nie protestowała. Rzuciła w jego stronę ostatnie, kontrolujące spojrzenie, które dosłownie mówiło, że jeśli coś im się stanie - straci głowę. Mimowolnie przeszedł go dreszcz, zaraz jednak przeniósł swoje ślepia na Jastrzębia oraz Skałę.
Skrzywił się. Wolał coś delikatniejszego, coś co nie kojarzy się z brutalnością oraz szorstkością. Na myśl przyszła mu Rumianek dla kotki, zaś dla kocurka Jelonek, tak, żeby nawiązywało do jego zmarłej siostrzyczki. A tymczasem został Jastrząb i Skała, czy tam inna cholera.
Przymknął ślepia, gdy poczuł na policzku mokrą łzę. Zawsze się tak kończyło, nie ważne ile czasu minęło od śmierci Sarniej Łapy, on zawsze beczał niczym mały kociak. Szuranie łap po piasku wybiło go z rozmyśleń, podniósł łeb do góry. Borsuk stała przed nim w całej swojej okazałości, wraz z niezadowolonym wyrazem pyska. Kocica wyminęła go, siadając w wejściu do żłobka. Milczała przez chwilę, poruszając jednak szczęką, jej ucho kilka razy poruszyło się, gdy jakiś ptak zaśpiewał w koronach drzew.
— Dzisiaj o zachodzie słońca. Rozłożysty dąb przy króliczej ścieżce przy ujściu z lasu — skinął jej głową, odchodząc. Nie miał zielonego pojęcia jakim cudem namówiła go na spotkanie jeszcze dzisiaj, jednakże jakaś część kocura była jej zwyczajnie wdzięczna. Przyspieszył kroku, truchtając, w końcu jednak rzucił się biegiem do wyjścia, pozostawiając za sobą jedynie pył rozrzuconego piasku.
Stokrotki, Margaretki, Fiołki, Róże.
Modrzew dokładnie wybierał każdy kwiat, nim go zerwał. Musiało być idealnie. Wszystko, od jego samego, po bukiet kwiatów, którego wręczenie ukochanemu doradził mu kiedyś dziadek. Na moment przystanął, gdy pszczoła zabrzęczała mu nad uchem. Stał tak chwilę, obserwując uważnie pracującego ciężko owada, na pysk burego wkradł się delikatny, ledwie widoczny uśmiech. W głowie układał sobie scenariusz wyznania swych uczuć, nie mogło być banalnie, musiało być najlepiej na świecie.
Będzie dobrze. Będzie dobrze.
Wszystko się ułoży.
Cały dzień spędzony poza obozem dał mu wiele czasu na refleksję. Sytuacja w klanie, wszystko co się działo… Mimowolnie wzdyrgnął się, gdy wskakiwał z bukietem na gałąź dębu. Obwąchał wszystko. Do zachodu pozostało wiele czasu, postanowił więc odpocząć w dziupli. Ostrożnie włożył jedną łapę, później drugą, wdychając słodki zapach kwiatów.
Przed oczami zatańczył mu obraz wściekłej Płonącej Waśni, która wyrzuca Fasolowej Łodydze wszystko, co o niej myśli. Nigdy nie był za wygnaniem kotki, jednakże podobnie jak niektóre koty, uważał, że kara w tej sytuacji będzie słuszna.
Przymknął ślepia, zwijając się w kulkę. Ogonem zakrył pyszczek, mrucząc cicho.
Szedł przez ciemną polanę, drżąc na ciele, gdy otaczająca go mgła stawała się jeszcze bardziej gęsta. Przed sobą zobaczył dwa koty, wtulone w siebie, szepczące słodkie słówka na ucho. Otaczała ich piękna, świetlista polana. Gdy zrobił krok, jasna i przyjemna część świata zmniejszyła się.
Kolejny krok, znowu mniej światła. I znowu. I znowu.
Zrozpaczony przyspieszył, chcąc wyrwać się z mroku. Para okazująca sobie uczucia stała się jeszcze bardziej wyraźna. Przymknął ślepia, wytężając wzrok.
Wróblowa Gwiazda…
Zatrzymał się, wzniecając tumany kurzu. Nie możliwe. Jego przyjaciel nigdy nie wykazywał zainteresowania kotkami do tego stopnia. Nigdy, przenigdy nie widział go w towarzystwie jakiejś, która nie była Żabim Skokiem czy Fasolką. Sam Wróbelek mówił jednak, że Żabka to tylko szczeniackie zauroczenie. Wpadła mu w oko i tyle. Nic więcej.
Miał wrażenie, że się rozpłacze, otworzył pysk, desperacko chcąc go zawołać, nic jednak z tego nie wyszło, zaś pyszczek kotki ułożył się w ciche, przepełnione uczuciem słowa.
“Kocham Cię”
Gwałtownie wyrwany ze snu uderzył w drzewo, sycząc z bólu. Otumaniony, pospiesznie wyszedł na gałąź, przy czym prawie z niej spadł, gdy rozglądał się dookoła. Zamglony wzrok powoli odzyskiwał dawną ostrość, zaś bicie jego serca stopniowo zwalniało.
Słońce chyliło się ku zachodowi, ptaki powoli cichły a ich melodię zastępowało cykanie świerszczy. Gdzieś w oddali pluskał strumyk, gdy woda obijała się o skaliste dno. Wiatr poruszał liśćmi, które przyjemnie szeleściły, z lekka kojąc zszargane nerwy kocura.
Odgłos łamanej gałązki postawił go w gotowości. Szuranie łap po gruncie a później zgrzyt pazurów wbijających się w korę drzewa. Poprawił futro, chcąc wyglądać jak najlepiej… Dla niego. Przyklepał łapą niesforne kosmyki sterczące na jego łebku, między uszami.
“Nawet nie wiesz, jak bardzo cię kocham”
Uśmiechnął się, trzymając w pysku kwiaty, gdy Wróbelek wdrapał się na gałąź. Zdziwiony lider wlepił w niego wielkie, przepiękne niebieskie ślepia. Wodził nimi po wszystkim dookoła, od sylwetki Modrzewiowej Kory, po samą gałąź. Otworzył pysk, chcąc coś powiedzieć, jednakże ostatecznie znowu go zamknął.
— D-dla ciebie… — wychrypiał, kładąc przed nim kwiaty, których słodki zapach mącił mu w głowie. Liczył swoje oddechy, uderzenia serca czy nawet ruchy ogona, by chociaż trochę mieć poczucie kontroli nad sytuacją. Syn Wilczego Serca poruszył się zmieszany, jakby nie rozumiejąc sytuacji — J-ja… — zaczął cicho, walcząc ze sobą, by nie wtulić się w miękkie, półdługie ciemne futerko i wdychać jego zapach. Zawsze wyobrażał sobie, że pachnie świeżymi igłami świerku oraz mchem, na którym zebrała się poranna rosa. Przymknął brązowe ślepia, zagryzając dolną wargę.
Chciał wyciągnąć łapę w jego kierunku, poprosić cicho, żeby się przybliżył, jednak nie miał siły otworzyć pyska. Chociaż bardziej nazwałby to brakiem odwagi, nie chciał czegoś zepsuć ale.. przyjaźń powoli przestawała mu wystarczać, chciał się budzić codziennie rano obok niego, wymieniać czułostki podczas posiłku, czy też relaksu.
— B-bo j-ja… — zacisnął szczęki. Do oczu powoli napływały mu łzy. Wizja porażki stawała się co raz bardziej realna. Ostrożnie podszedł w jego kierunku, pociągając cicho nosem. Wróbelek pozwolił mu wtulić się w jego ramię. Modrzew odruchowo zamruczał. Przyciskając pyszczek do jego szyi i kuląc się.
Miał rację… pachniał świeżym świerkiem, mechem i poranną rosą.
Na pyszczku kocura zakwitł łagodny uśmiech a on na moment zatracił się w tym cudownym uczuciu, pragnąc przylgnąć doń jeszcze mocniej. Czując masywną łapę na swoim grzbiecie zadrżał lekko, jednak nie odsunął się. Nieśmiało podniósł głowę, ocierając się o policzek przyjaciela.
— Kocham cię — szepnął na jednym wdechu, nim rosnąca gula w gardle niepozwoliła mu mówić — T-tak bardzo cię kocham… Nigdy n-nie widziałeś, najdroższy, jak bardzo cię kocham. J-ja… ja już tak nie mogę. Znaczysz dla mnie zbyt wiele — miauknął płaszliwym tonem, napinając mięśnie. Zacisnął oczy i odsunął się, otworzył je dopiero po kilku uderzeniach serca, jakby bojąc się jakiegokolwiek ciosu. Mina Wróblowej Gwiazdy wyrażała niemalże wszystko, od szoku przez zastanowienie a nawet i strach.
Spanikowany Modrzew pociągnął nosem jeden raz, później kolejny i kolejny. Pierwsze łzy zaczęły spływać mu po puchatych policzkach mocząc futro.
— C-czyli n-nie? — wychrypiał, piszcząc żałośnie. Trząsł się na całym ciele, jednak nie miał siły się odsunąc od niego. Zamiast tego spuścił łeb, próbując uspokoić szloch — J-ja p-przepraszam… N-nie chciałem… W-wyb-bacz m-mi… — sapnął, kręcąc z rezygnacją głową.
Poruszył uchem, gdy brat Borsuczego Kroku weschnął ciężko.
— Ja… ja sam nie wiem, Modrzewiku — miauknął cicho, jakby zrzucając z siebie ciężar całego świata — Może coś… S-sam nie wiem… — dodał zaraz, kuląc uszy.
— M-możemy spróbować — Modrzewiowa Kora podniósł głowę niemalże mechanicznie. Przysunął się bliżej, niemalże dotykając swoim pyszczkiem jego nosa — T-tylko d-daj mi szansę — wyszeptał, popychając go lekko — P-proszę…
Przycisnął łeb do jego klatki piersiowej, wsłuchując się w bicie serca kocura, które kołatało niebezpiecznie szybko. Ostrożnie liznął go w policzek mrucząc cicho, nie widząc protestu powtórzył ruch jeden raz, kolejny i kolejny, z każdą chwilą ośmielając się jeszcze bardziej. Smutek powoli przeradzał się w ledwie wyczuwalną radość.
Uniósł łapę, dotykając policzka lidera. Nie potrafił znaleźć słów, jak piękny i cudowny był w jego oczach, jak wiele dla niego znaczył i ile byłby w stanie zrobić, byleby tylko dać kocurowi szczęście. Przysunął się, niwelując dzielącą ich odległość.
— P-po prostu s-spróbujmy...
~resztę zostawiam tobie, Wróbel~
Romantycznie <3
OdpowiedzUsuń