Łapał spazmatycznie oddech, nie mogąc uwierzyć, że do tego doszło. Jego sierść stanęła dęba, a wzrok utkwiony miał w pustej uliczce. Nie. To nie była prawda. Nie była! To musiał być sen! Wiedział jednak, że nim nie był. Jak mógł się tak nierozważnie zachować?! Przecież odkąd zaczął być stałym bywalcem w Kasztelanie, wiele kotów ostrzegało go przed ziołami. Zbywał ich słowa machnięciem łapy, dając się porwać chwili. Minęły kilka księżyce, a on dorobił się wspaniałych partnerek, które były bardzo chętne spędzać z nim czas. Blizna na jego barku zrobiona przez samego Entelodona, wabiła je niczym ćmy do światła. Nie żałował, że do tego doszło. To było wspaniałe życie. Czuł się po raz pierwszy tak naprawdę kochany. Mógł budzić się w ich ramionach, zabierać na spacer. I to wszystkie cztery jednocześnie! Nie miały problemu do tego, że nie były jedyne. Kochał to miejsce, kochał!
Ale... Wczorajsza sytuacja nie dawała mu spokoju.
— Co ty taki podminowany? — usłyszał obok siebie głos przyjaciela.
Uniósł wzrok na Dumę, który przysiadł się do jego przygarbionej sylwetki. Nie potrafił spojrzeć mu w pysk. Wypowiedzieć słów, które paliły go od wewnątrz. Zawiódł. Zawiódł siebie. Tak jak wtedy, gdy Zanikające Echo doprowadziła do jego randki z Szyszkiem. Ta gorycz i żałosność znów w nim była. Miał ochotę ukarać się za to, że dopuścił po raz kolejny do takiej sytuacji. Tylko... Nie było tu żadnej rzeki, w której mógłby się utopić.
— Ja... Zawiodłem... — sapnął, zaciskając ze złością pysk. — Dałem się ponieść. I ta kocimiętka... — Pokręcił łbem. — Pocałowałem kocura — wykrztusił z trudem. — Melasa mi powiedział jak się obudziłem z rana. Znowu to zrobiłem. Tak bardzo siebie nienawidzę. Dlaczego to mnie spotyka?
— Wiesz, może nie jest aż tak źle? W końcu w mieście to całkiem normalne. Nikt, oprócz Litości nie będzie się dziwnie patrzył. W sekrecie zdradzę ci, że mój ojczulek też daje buzi kocurom. — Puścił mu oczko. — To dopiero wolność, Nastroszony!
Co. Jak to było to tu normalne?! Przecież... ten świat, ta wolność, utopia, prawdziwa męskość, to nie mogło być to! Przyszedł tu, aby uwolnić się od tych parszywych gejów, a kocur właśnie mu mówił, że to było na porządku dziennym?! Zapowietrzył się, a oczy mu aż wyszły z orbit. Entelodon był gejem?! Jego wzór, który dawał mu poczucie prawdziwego, silnego, samca alfa?! Nie! Niemożliwe!
— Nie bądź taki zaskoczony. Dopóki masz wszystko pod kontrolą to bardzo męskie! — starał się go uspokoić niebieski.
Zaczął wydawać śmieszne dźwięki. Ni to piski, ni skrzeczenie. Dusił się, dusił i umierał, nie będąc w stanie z siebie nic wykrztusić. Właśnie cały jego świat się walił.
— Ej, chłopie. Oddychaj, bo mi tu padniesz. — Duma poklepał go po plecach, co spowodowało, że wziął wielki haust powietrza i nareszcie odzyskał możliwość wypowiadani słów.
— JAK TO MĘSKIE?! OSZALAŁEŚ?! TO OBRZYDLIWE! — podniósł głos.
— No już, już. Spokojnie. Zaraz ci wszystko wytłumaczę. Otóż. Słuchaj. Gdy kocur całuje się z kotką, to ta kotka na języku ma tak jakby kocura, za to kocur ma na języku kotkę. A więc, gdy całujesz się z kocurem, to całujesz się z kotką. Czyli jesteś hetero.
Zamrugał, wgapiając się w niego jak w oszołoma. Nic kompletnie z tego nie zrozumiał.
— Co? Pierwsze słyszę! — prychnął nieprzekonany.
— Bo w twoim klanie nie było wielokątów, tutaj to na porządku dziennym i te twoje laseczki, z którymi spędzasz czas, mają i innych. Całują się z nimi na okrągło, więc widzisz... Po części całujesz tych kocurów, z którymi się całowały. A gdybyś całował kocury, to całowałbyś się z kotkami.
Jego umysł pracował właśnie na najwyższych obrotach, aby pojąć tego sens. Rzeczywiście. W klanach nie było wielokątów, a Betonowy Świat rządził się swoimi prawami, dlatego tak mu się tu podobało. Mógł mieć tyle panienek ile tylko sobie zamarzył, ale zapomniał, że nie tylko on. A przez to... To co mówił Duma zaczęło układać się w coś sensownego. Czyli... To, że pocałował tego kocura nie było złe. Musiał nacałować wiele kotek, więc jego ślina nie tknęła jego pyska. Zaczął powoli się uspokajać. Nigdy do tej kwestii tak nie podchodził.
— Czyli... Wychodzi na to, że twój ojciec nie jest gejem... — aż mu ciężar spadł z serca.
— No widzisz. Możliwe, że ten kocur chciał się tylko z tobą przywitać, a ty już trzęsiesz się jak galareta. To bardzo nieładnie z twojej strony — powiedział Duma, klepiąc go po ramieniu.
— Przywitać? Co? — Jeszcze bardziej zaczęła go boleć od tego wszystkiego głowa. Jak to przywitać? O co tu chodziło?
— To ty nie wiesz? Myślałem, że ci już to powiedzieli. Tutaj na powitanie daje się buziaka. I to nic nie znaczy. To taka tradycja. Można też przekazywać całusy. Dajesz buziaka kocurowi, a on przekazuje osobie, dla której jest podarowany. Dzięki temu twoja ukochana wie, że o niej myślisz, bo ślesz jej takie całusy, przez co jeszcze bardziej się w tobie zauracza. Wiem co mówię — mruczał zadowolony samotnik.
Rzeczywiście Duma słynął z tego, że był flirciarzem. Nasłuchał się, że miał sporo dziewczyn w mieście. Więc... Skoro mówił takie rzeczy... To musiał się na tym znać. Wątpił, aby wciskał mu jakiś kit. Kumplowali się już od długiego czasu i nie zauważył, aby sobie z niego stroił żarty.
— Pierwszy raz mnie to spotkało... I byłem... zdziwiony — wyznał.
— No wiesz... Jak jesteś z zewnątrz, masz inną kulturę, to mogłeś sobie pomyśleć nie wiadomo co. Dlatego ja na przykład tak się z tobą nie witałem. Jesteś jednak już jednym z nas i powoli traktują cię jak swojego.
Czyli po prostu... Już był uważany za samotnika? Nie był już tym obcym klanowym kotem, który przybył, aby się zabawi?. Na jego pysku zalśnił uśmieszek. To brzmiało... Wspaniale.
— Ja... Rozumiem, ale i tak... Boje się, że zostanę gejem. Nie chcę nim być, nie! To obrzydliwe i nienormalne. — Położył po sobie uszy, zaciskając mocno pysk. Pierwszy raz komukolwiek zwierzał się ze swoich obaw odnośnie tej sprawy. Nikt nigdy nie zapytał, dlaczego tak gardził kocurami. Teraz jednak czuł, że miał w niebieskim wsparcie, ponieważ chyba go rozumiał? Taką przynajmniej miał nadzieję.
— Pf, jeśli wierzysz że nie jesteś gejem to nie jesteś, nikt ci wmówić inaczej nie może — powiedział przyjaciel. — I żadne całowanie tego nie zmieni. W końcu to ty decydujesz o sobie, nie?
— Tak... Ale... Co jeśli mi się to spodoba? Musiałbym wtedy się zabić.
— A lubisz całować kotki? — Co to było za pytanie! Oczywiście, że lubił! Uwielbiał! To było to po co żył. Przytaknął mu gorliwie. — Dopóki podoba ci się całowanie kotek, nawet jak spodoba ci się dawanie buzi kocurom to gejem nie będziesz. Fajne, co?
Szok. Szok to było jedne uczucie, które teraz go wypełniło. Czuł się tak, jakby Duma zdjął mu z oczu coś co ograniczało mu widoczność i nareszcie widział świat. Czyli nie był gejem, bo uwielbiał kotki. A geje przecież nie lubiły się z nimi całować. Woleli siebie nawzajem. To oznaczało, że... nie musiał się iść zrzucić z dachu. Nie zrobił nic złego! Nie zawiódł samego siebie!
— O rany, nie wiesz jak mi ulżyło — sapnął. — Dzięki.
— Nie ma sprawy. Ale teraz czas do roboty. No już, już wstajemy. Mój ojciec zlecił ci fajne zadanie. Spodoba ci się.
Jego słowa brzmiały interesująco. Podniósł się i szybko ruszył za samotnikiem, ciekaw co to takiego było. Kolejne mordobicie? Jeżeli tak to był na nie gotów. Uwielbiał w końcu smak krwi na swym języku.
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz