*ciąg dalszy opowiadania po śmierci Bylicy*
Minęło dość dużo czasu, nim w końcu przez płot przeskoczył kremowy kocur. Po chwili za nim na ogrodzenie wskoczyła bura cętkowana kotka, nieco niższa niż przeciętnie. Miała naderwane ucho i bliznę na ogonie. Zeskoczyła z płotu, następnie podchodząc do reszty zebranych.
— To jest Krokus, córka Bylicy — pomarańczowooka przedstawiła nieznaną czarnej kotkę. Ta natomiast obserwowała ją spod przymrużonych, miodowych oczu. Czuć było od niej chłód i powagę.
Bastet skinęła głową w kierunku Krokus, ukazując w ten sposób szacunek. Tym razem wzrok głębokich, niemal czarnych oczu skierował się na burą - nie dało się odczytać z nich żadnego wyrazu.
— Zatem to ty masz kontynuować moje szkolenie.
— Tak — potwierdziła kocica — słyszałam, że chcesz zacząć już dzisiaj. W takim razie powinnyśmy już iść.
Przytaknęła. Ruszyła w stronę ogrodzenia i zgrabnie na nie wskoczyła, zeskakując na drugą stronę, ku rozprzestrzeniającej się wokół ulicy.
Stanęła u boku kotki.
— Czego uczyłaś się już z Bylicą?
— Ćwiczyłyśmy techniki polowania i tropienia na różne rodzaje zwierzyny.
Krokus skinęła głową.
— Znajdź więc jakieś miejsce, w którym może być zwierzyna, a następnie spróbuj ją złapać — orzekła.
Czaszka nie zamierzała narzekać. Ruszyła ulicą w dobrze znane miejsce - gdy rozpoznała nieco podniszczony niezbyt wysoki drewniany płot, prześlizgnęła się przez szparę, krzywiąc się tylko na lekki ból na jej boku, gdy otarła się o ostry kawałek rosochatego drewna. Znalazła się w zarośniętym ogrodzie, w którym trawa rosła dość wysoko. Wtedy przypadła do ziemi i zaczęła po niej ostrożnie stąpać, pociągając nozdrzami pod wiatr w celu wykrycia zapachu. Gdy nawiązała woń, zaczęła kierować się w stronę, z której dobiegał najbardziej intensywny zapach. Wyczuła charakterystyczny smród mysiego futra i dostrzegła kawałek upuszczonej szarawo-brązowawej sierści. Dostrzegła poruszenie w krzaku - była wyczulona na drobne ruchy. Gdy mysz obróciła się do niej niewidzącą stroną, skoczyła i przegryzła jednym kłapnięciem szczęk jej tchawicę.
Uniosła oczy znad myszy i rozejrzała się po terenie, ale nigdzie nie dostrzegła Krokus. Przywarła do ziemi, starając się wykryć jej zapach. Czuła na sobie czyjeś spojrzenie, choć nikogo nie dostrzegła. Krzewy niedaleko zaszeleszczały i zatrzęsły się, zwracając uwagę arlekinki. Bastet rozpoznała od razu charakterystyczny dźwięk, który naprowadził ją w odpowiednie miejsce. Zapach mieszał się z innymi charakterystycznymi dla ogrodu, w którym się znajdowały, ale wyczuła woń rozpoznaną niemal od razu. Ruszyła w tamtą stronę, nie wypuszczając myszy z pyska i przyjrzała się zaroślom. W środku krzewów nie było jednak niczego, choć czarno-biała dojrzała odcisk łapy, widocznie zrobiony celowo, bo tylko dwa z czterech pazurów mogących dotknąć ziemi pozostawiły znak.
— Zobaczymy, jak wiele nauczyła cię moja matka — usłyszała zniekształcony głos brzmiący jakby rozchodził się echem po jakiejś piwnicy, choć żadnego wejścia do takowej nie było w pobliżu. Po chwili rozległ się chrzęst czegoś twardego, zgrzyt metalu o metal i chrobot dochodzący gdzieś z góry. Usłyszawszy to, kotka spojrzała w górę. Niedaleko niej spadła zardzewiała część dachu, a ona sama ujrzała spadające niewielkie kawałki popsutych dachówek. Mimowolnie na pysku arlekinki zalśnił przelotny uśmiech, bowiem dachy to coś, co kochała najbardziej. Wzrokiem obmierzyła leżącą niedaleko, dość dużą skrzynię i wskoczyła na nią, a następnie na parapet budynku. Mając już przed sobą skrawek dachu, podskoczyła i złapała się pazurami na najtrwalszą na oko część listewki i wdrapała się na zadaszenie, spoglądając przed siebie.
<Krokus?>
[przyznano 5%]
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz