Obserwował to wszystko z gałęzi drzewa. Widział jak jego wróg, ah, ten przepotężny Mroczna Gwiazda walczy o swoje życie, niczym myszka złapana w potrzask. Czerpał z tego taką wspaniałą satysfakcję, że aż zaciskał zęby w diabolicznym uśmiechu. Jeszcze chwila i będzie po nim. Widział, że samotnik dawał sobie radę, chociaż w pierwszej chwili, gdy lider wbił się kłami w jego czaszkę, zaczął powątpiewać czy plan się uda. Nie wiedział co wtedy miałby zrobić, gdyby ponownie czarny van wymsknął się śmierci. Najpewniej czekałby go okropny los, gdyby kocur powiązał go z tym atakiem. Lecz... Teraz o tym nie myślał. Nasycał się jego strachem, jego bólem, jego świadomością, że to był koniec. I zaraz, to było uderzenie serca, przestał się ruszać. Upadł jak szmaciana lalka pozbawiona swych sznurków.
Powoli zszedł z drzewa, gdy upewnił się co do tego, że jego przeciwnik naprawdę zginął. Wynajęty przez niego samotnik, upadł kawałek dalej, zanosząc się ostatnim, krwawym kaszlem, również gasnąc. Nastała cisza. Cisza, w której słyszał swoje kroki, gdy podchodził do pustego oblicza Mrocznej Gwiazdy. Nie przestawał się uśmiechać. Udało się. Zemsta... Należała do niego. Miała cudowny, ah, cudowny smak.
— Przegrałeś — szepnął trupowi do ucha, szczerząc się niczym cwany lis. — Zgubiła cię twoja pycha. A ja... Czekałem. Nareszcie. Zemsta ma naprawdę słodki smak. — Złapał jego pysk w swoją łapę, by spojrzeć w jego błękitne oczy, które już nigdy nie zalśnią życiem. Splunął mu na pysk, obserwując jak stróżka śliny spływa bokiem, zostawiając na nim swój ślad.
Wygrał. Udało się. Naprawdę się udało.
Nie potrafił uwierzyć.
Napawał się swoim zwycięstwem, zapamiętując widok leżącego pod nim kocura. Specjalnie stanął mu na głowie, by poczuć to uczucie wyższości nad swym wrogiem. Czuł się tak jakby to on go pokonał. Jakby to z jego pazurów padł, a nie wynajętego samotnika. To było... wspaniałe uczucie.
Niestety... Co dobre musiało się skończyć. Słysząc, że powoli zmierza w tą stronę grupka kotów, odbiegł. Nikt nie mógł się dowiedzieć, że to była jego sprawka. Nikt.
***
Ależ było cudownie obserwować ich smutek. Chłodny Omen wpadł w ryk niczym kocię. Psy Mrocznej Gwiazdy obserwowali to z kamiennym spokojem, wylizując rany po ataku burzaków. Czuł, że w obozie panował chaos. Wszyscy byli w szoku, że ich wspaniały lider... umarł. Posłał Szczurzemu Cieniowi zadowolone spojrzenie. Ujrzał na jego pysku lekki uśmiech, który zaraz zniknął. Racja. Nie powinni okazywać swego szczęścia tak roztropnie. W końcu nie wszyscy tutaj pałali do nich sympatią. Nie mogli powiązać śmierci kocura z ich dwójką.
Irgowy Nektar wyglądała na zamyśloną. Wpatrywała się w swojego partnera, jak i w Wiśniowy Świt, lecz nie dała ponieść się emocją jak jego syn. Naprawdę rudy van miał ze sobą problemy. Nie sądził jednak, że aż takie. A może płakał tak za nim, bo go kochał? Ale kto normalny mógłby kochać takiego potwora? Nawet on nie uronił łez po ojcu, bracie czy matce. Czy to oznaczało, że ich nie kochał? Kochał, ale umiał się zachowywać.
Stokrotkowa Gwiazda urządziła pogrzeb, a ciało lidera spoczęło w ziemi. Przyglądał się temu, nasycając wzrok upadkiem Mrocznej Gwiazdy. I kto tu był Upadły, hm? No właśnie. Ty, Mroczna Gwiazdo. Ty.
Gdy wrócił do legowiska wojowników, ułożył się wygodnie na swoim posłaniu. Ten dzień był męczący, chociaż nie brał udziału w walce przeciwko burzakom, musiał ponaprawiać szkody jakie wyrządzili, gdy ich napadli. Ale i tak pewnie trzeba będzie jeszcze wiele pracy, by przywrócić stan początkowy. A raczej... Wierzył w to, że Klan Wilka już nigdy nie będzie na tym etapie co kiedyś. Nie, gdy ich wspaniały lider umarł. Stokrotkowa Gwiazda była pod tym względem... Słaba. Nie miała w sobie siły i charyzmy czarnego vana. Była... niczym powiew świeżości, który odegnał smród rozkładających się zwłok. Liczył na to, że niedługo wszystko co związane z Mroczną Gwiazdą, przestanie istnieć.
Gdy odpływał w sen, jego pysk promieniał szczęściem. Szczęściem i ulgą. Nareszcie nie musiał walczyć. Nareszcie był wolny. Nareszcie udowodnił matce, że nie był zdrajcą i mogła być z niego dumna. I gdzieś w tym nadchodzącym błogim spokoju, usłyszał głos. Głos, którego nie spodziewał się już nigdy usłyszeć.
— Kruku, Kruku, Kruku... Ja nie odejdę... Nigdy. Sprawie, że twoje życie zamieni się w piekło. A teraz... Słodkich koszmarów — i nim zdążył pomyśleć o tym co usłyszał, zapadł się w ciemność. W sen... Sen, z którego chciał się jak najszybciej zbudzić.
szach mat
p.s. On tylko usnął, a nie umarł >:c
C.D. historii w one-shotach
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz